Siedziała na alpejskich szczytach, pilotowała szybowiec nad Atlantykiem, dla przełamania nieśmiałości podczas wystąpień publicznych nauczyła się tańczyć salsę, a dla wszystkich, którzy pragną odmienić swoje życie, stworzyła projekt „Spotkania z Pasją”, prowadzi bloga poświęconego temu, jak w życiu sięgać po wysokie cele, a ostatnio coraz częściej chodzą jej po głowie akrobacje szybowcowe. Z Magdaleną Piasecką rozmawia Marek Podsiadło.
Foto Olga Michalec-Chlebik.
– Dobra była widoczność nad Atlantykiem?
– Bardzo dobra.
– Interesująca z Pani osoba. Ma Pani 32 lata i Pani życie składa się z pracy i realizowania swoich pasji. Przy czym pasje są dość nietypowe.
– Rzeczywiście tak to wygląda, ale nie byłoby tych pasji, gdybym ich sobie nie wymarzyła. Jako mała dziewczynka byłam niesamowicie dumna, że mój ojciec chrzestny jest pilotem. I to było moje marzenie od dziecka, że kiedyś sama zasiądę za sterami czegoś, co lata, obojętnie czego. Pierwszy raz szybowce zobaczyłam podczas studiów, kiedy wyjechałam na staż językowy na południe Francji. Podczas wycieczki, gdy siedziałam na szczycie 3,5-tysięcznika, popijając cydr i zajadając kanapki, szybowiec przeleciał kilka metrów nad moją głową. Kiedy już mi przeszła złość, że mnie wystraszył, to pomyślałam: kurczę, fajnie mu tam, ciekawe, jak to jest być na jego miejscu. Ale jeszcze nie miałam wtedy przekonania, że jest to rzecz rzędu realnych i wykonalnych. Jakiś czas później przejeżdżałam obok Radawca i znowu nad moją głową podchodził do lądowania szybowiec. Postanowiłam spróbować.
– Latanie, obojętnie czym, jest domeną mężczyzn. Kobiety mają jakieś fory?
– To nie jest aż tak trudne. Trzeba zapisać się do aeroklubu, przyjść na zajęcia teoretyczne, które trwają kilka tygodni, i zdać egzamin z teorii, a potem przygotować się do egzaminu praktycznego. Podczas szkolenia podstawowego spędzamy na lotnisku średnio 3 tygodnie. W tym czasie latamy z instruktorem na szybowcu dwuosobowym. Kurs kończy się dziesięcioma lotami samodzielnymi. Nie wiedziałam o tym i kiedy instruktor wysiadł, nie wiedziałam dlaczego on wysiada i dlaczego ja mam lecieć sama. Byłam przerażona. A on zamknął mi kabinę i kazał lecieć. Ale kiedy już poczułam smak samodzielności w powietrzu podczas tego pierwszego lotu i jak już wylądowałam, to zrozumiałam, że to jest to.
– A potem były 30 urodziny…
– Pojechałam na zachodnie wybrzeże Francji, umówiłam się z tamtejszym aeroklubem. I ten lot rzeczywiście był niesamowity, ja uwielbiam otwartą przestrzeń, a tam, jak się widzi ocean, to można oczopląsu dostać. Po wylądowaniu rozmawiałam z tamtejszymi pilotami i zastanawiałam się, jak można było czekać tyle lat, żeby spełnić swoje największe marzenie. Oni słuchali, nic nie mówili, aż w końcu jeden z nich powiedział: Magda, ja ci kogoś przedstawię. Chwilę później poznałam pana, 75 lat, miał swój własny szybowiec, zresztą nigdy nie widziałam tak zadbanego szybowca. Tego dnia zrobił ponad 400-kilometrowy spacerek nad tymże właśnie oceanem… i ten pan mi oświadczył, że on zaczął swoją przygodę z szybownictwem w wieku 60 lat. O nic więcej go nie spytałam. Ale kiedyś wrócę, żeby mu podziękować za to, co mi wtedy powiedział.
– Nigdy nie ma strachu? Przed niczym? Zawsze jest bezpiecznie?
– Pewnie, że bywa trudniej i sytuacje niebezpieczne też się zdarzają. Albo po prostu jest strach. Rok temu, kiedy już siedziałam w kabinie, w momencie kiedy miałam podczepioną linę do szybowca, miałam ochotę zwiać, uciec gdzie pieprz rośnie. Jednak nie zrobiłam tego, a chwilę później już nie żałowałam, byłam spokojna w powietrzu. Ale po wylądowaniu poszłam do mojego instruktora i mówię do niego: słuchaj, ja się boję, czy to jest normalne, że pilot boi się, bo ja nie wiem, czy w takiej sytuacji powinnam w ogóle latać. A on mi odpowiedział: jak kiedyś przyjdziesz do mnie i mi powiesz, że nie boisz się latać, to ja ci zabronię wsiąść do szybowca. I zrozumiałam, że to nie jest tak, że strach jest dowodem słabości. Czasami jest dowodem na to, że racjonalnie myślimy. I że nie zrobimy jakiejś głupoty.
– Dobrze jest Pani ubezpieczona na życie?
– Mam obowiązkowe ubezpieczenie lotnicze, natomiast generalnie myślę optymistycznie.
– Co można robić przez kilka godzin na górze, w dodatku w pojedynkę?
– Kiedyś stado młodych bocianów uczyło się latać pode mną – to dopiero był widok. Bycie w górze to taki dystans, którego nabiera się do tego, co zostawia się na dole. Więc dla mnie to jest sposób na odciążenie umysłu. I myślenie nie o problemach, tylko o sytuacjach, które czasami zostawiamy sobie na później. W powietrzu przebywa się w zależności od pogody, czasami mówię, że lecę na godzinę, a wracam po 5 minutach. Czasami chcę zrobić tylko krąg nad lotniskiem, a latam 2 godziny. W ostatnim tygodniu latałam tylko godzinę, ale to zależy też od dyspozycyjności sprzętu i kolegów na lotnisku, bo jest to sport, w którym trzeba pracować w grupie. Nie da się samemu wystartować, schować szybowiec do hangaru. Mój najdłuższy lot do tej pory to 4 i pół godziny. Moment największego wyluzowania to druga godzina lotu, kiedy już nie muszę walczyć o utrzymanie się w powietrzu, to taki czas delektowania się lataniem.
– A taniec? Pomimo ciekawych zainteresowań nie sprawia Pani wrażenia osoby nadekspresyjnej, zwariowanej, szalonej. Raczej typ grzecznej, poukładanej dziewczynki.
– Nigdy nic nie wiadomo. A taniec był sposobem na docieranie się z kobiecością. Moja znajoma zakomunikowała mi, że wybiera się na zajęcia tańca i pomyślałam sobie: ciekawe, jak by to było nauczyć się tańczyć. Zresztą wszystkie moje pasje zaczynają się właśnie od takiego pytania. Po pierwszych zajęciach stwierdziłam, że tu zostaję. Zaczęłam od zajęć solowych, potem zgłosiłam się na zajęcia tańców w parach, aż wzięłam udział w konkursie tańca. Ale prawdę mówiąc, przede wszystkim był to sposób na przełamanie strachu przed wystąpieniami publicznymi. Nie chodziło o to, żeby wygrać coś, ale raczej wygrać z samą sobą, ze strachem. Zatańczyć przed publicznością liczącą 800 osób. W pewnym momencie pomyślałam, że ten strach trzeba wystawić na próbę po to, żeby go pokonać, bo inaczej się nie da. I jak to w słynnym powiedzeniu: strach zapukał do drzwi, otworzyła mu odwaga i nikogo nie ujrzała. I to bardzo pomogło mi w tym, co robiłam później.
– Skąd się Pani w ogóle wzięła, Pani Magdo, taka niedzisiejsza. Mocno niezależna. Bez męża, dzieci, tylko z sobą i swoimi marzeniami?
– Pochodzę z małej miejscowości niedaleko Krasnegostawu. Tam wracam, kiedy tylko mogę, żeby naładować akumulatory. Studiowałam w Lublinie i Paryżu filologię romańską ze specjalizacją z języka ekonomii i finansów. Po studiach dostałam od razu pracę. Zajmuję się tematami administracyjno-organizacyjnymi. Mam możliwość rozwijania swoich umiejętności w zakresie organizowania spotkań, eventów, konferencji, imprez integracyjnych. Bardzo lubię swoją pracę, ale w pewnym momencie czegoś mi zabrakło. Dlatego postanowiłam założyć Fundację „Smakuj Życie” i w jej ramach organizuję „Spotkania z Pasją”.
– Dla osób, które mogłyby latać szybowcami, tańczyć salsę i pić cydr na szczytach Alp? Co jest takim momentem, że mówimy sobie: Koniec. Teraz ja?
– Często nie mamy planu, ale mamy oczekiwania od życia. Problem pojawia się, gdy nasza równowaga życiowa się chwieje, bo ciągle nam czegoś brakuje. Projekt polega na spotkaniach w całej Polsce z kobietami, które miały odwagę zawojować świat w dziedzinie, o którą nikt wcześniej ich by nie podejrzewał. Mówię tutaj o dyscyplinach sportowych, również tych ekstremalnych i wyczynowych, oraz rywalizacji i dreszczyku emocji, jakie temu towarzyszą. Te spotkania mają dać osobom, które tutaj przychodzą, poczucie, że jednak to nie jest trudne i zachęcić do brania z życia pełnymi garściami. Z drugiej strony mają promować sportowców i ich sukcesy, ale nie jako nieomylnych mistrzów, tylko ludzi z ich prawdziwą twarzą. Bo w tych spotkaniach ważne jest, aby pokazać, jakie lekcje wyciągnęli z poniesionych porażek.
– A co było Pani porażką?
– Myślenie, że podjęcie takich decyzji jest trudne. Do momentu, kiedy o realizacji marzeń przesądza ten pierwszy krok. To uruchamia lawinę zdarzeń i kolejnych kroków. Proszę mi wierzyć, że miałam milion powodów, żeby nie skończyć tego kursu szybowcowego. Nie miałam własnego samochodu, a musiałam dojeżdżać po pracy z Nałęczowa do Radawca. A znalazł się ktoś, kto mi zaofiarował pomoc. Obawiałam się, że treningi na konkurs tańca będą pokrywać się z kursem na lotnisku, ale okazało się inaczej. Wszystko, czym się martwiłam, zaczęło samo się rozwiązywać. Dlatego uważam, że jest to kwestia podjęcia decyzji, a potem działania. Zresztą ja ciągle powołuję się na słowa Jacka Walkiewicza, który mówi: nie gadaj tyle, po prostu zrób.
– Na czym polegają organizowane przez Panią „Spotkania z Pasją”? Jakich dziedzin dotyczą?
– Tych dziedzin jest sporo. Wszystkie te, w których znajdę kobiety, które mówią o uprawianym przez siebie sporcie z błyskiem w oku i z wypiekami na twarzy. Do tej pory zorganizowałam 4 spotkania – pierwsze poświęcone kobietom jeżdżącym na motocyklach. Gościem specjalnym była Natalia Kowalska jeżdżąca w Formule 2. Drugie było o lotnictwie akrobacyjnym, trzecie dotyczyło rajdów samochodowych i driftingu. I ostatnie dotyczyło wspinaczki i dream jumpingu. W moim projekcie jest w tym momencie 35 kobiet i one reprezentują rzeczywiście różne dziedziny. Jest również pani, która ma 81 lat i która mimo zacnego wieku i skromnej emerytury podróżuje po całym świecie autostopem. Jej optymizm jest zaraźliwy. Chciałam ją ściągnąć do Lublina na ostatnie spotkanie, ale właśnie znalazła sobie nową pracę. Poza tym pisze bloga ze swoich podróży, przygotowuje wernisaż swoich prac i planuje w tym roku podróż do Korei Północnej.
– Znalazła Pani wśród swoich bohaterów swojego guru?
– Oczywiście, to Małgorzata Margońska, którą miałam przyjemność poznać osobiście. Kilka lat temu została mistrzem świata w akrobacjach szybowcowych, osoba absolutnie niebywała. Nauka u niej jest jak krok siedmiomilowy do przodu. Pojechałam na Żar, żeby ją poznać i zaprosić do projektu, a ponieważ jest tam lotnisko, w pobliżu góry, do tego mistrzyni świata w akrobacjach i wolny szybowiec, więc sam pan rozumie. Odbyłyśmy dwa loty na akrobacje. Moi znajomi pukali się w głowę, po co jadę taki kawał drogi dla dwóch minut spadania. Ale tych dwóch minut nie zapomnę do końca życia. Kiedyś sobie postanowiłam, że stworzę projekt opierający się na spotkaniach z mistrzami i nauką u mistrzów. To dlatego właśnie go realizuję.
– Cały czas rozmawiamy o pasjach i marzeniach, ale codzienność to również bardziej prozaiczne sytuacje. A to wszystko przecież kosztuje.
– Większość wydatków pokrywam ze swoich oszczędności, mam też skromne wsparcie sponsorskie. W sprawach materialnych raczej jestem minimalistką. Staram się doceniać to, co mam. Nie planuję kupienia mieszkania, mieszkam w wynajętym. Zawsze powtarzam mojej babci, która nad tym ubolewa, że przecież na głowę mi się nie leje i jestem szczęśliwa. Ale babcia chciałaby, żebym miała męża, dzieci, stabilizację i wigilię podaną punktualnie o 18.00. Chociaż z drugiej strony moja babcia kiedyś z łezką w oku powiedziała, że gdyby była w moim wieku, to dopiero dzisiaj wiedziałaby, jak ma żyć. To wyznanie mocno mi utkwiło w głowie, bo my te role szeregujemy w odpowiedniej kolejności. I ja boję się tego, że szkoła, studia, praca, rodzina, dom i kredyt na 30 lat. Ludzie odkładają każdy grosz, odmawiają sobie absolutnie wszystkiego, bo ktoś to musi spłacić. I nawet własnym dzieciom wpajają takie podejście, że trzeba być oszczędnym i nie wychylać się. Zatem realizacja pasji i marzeń pozostaje na drugim planie. A kiedy po 30 latach spłacimy kredyt za dom, to sobie wesoło podśpiewujemy, że 30 lat minęło jak jeden dzień. Dom wprawdzie własny, ale już nadaje się do remontu, a wieloletnie czekanie nie nauczyło, jak sięgać po marzenia.
– Nie za dużo w tym egzaltacji i chęci ustawienia innym życia? Może ci ludzie są szczęśliwi z takim planem na swoje na życie?
– Niektórzy, mijając Radawiec, zajeżdżają do aeroklubu i widząc kobietę pilota, pytają: A pani się nie boi? Ja się boję i to za każdym razem. Bo uprawiając takie sporty, to jest naturalne. Ale w życiu trzeba robić coś, co nas zdystansuje do tego kieratu. Poza tym jesteśmy mistrzami w mnożeniu wymówek. No i te role, które mamy uszeregowane w głowie. Tak powstaje strefa komfortu budowana systematycznie przez tyle lat, która nie pozwala potem ruszyć się z fotela i zrobić coś dla zrealizowania siebie. Więc czasami trzeba odpuścić wymówki i spróbować, jak by to było gdyby. I nie ma w tym żadnej egzaltacji. Nie mam ambicji ustawiania życia innym. Każdy robi to na własną odpowiedzialność.
– Po kim ta energia i optymizm? Dziś zazwyczaj się narzeka i szuka dziury w całym.
– To chyba wzięło się z zaufania moich rodziców do mnie. Całe życie powtarzali, że sobie dam radę, że sobie poradzę. Cokolwiek nie wymyślę, cokolwiek nie sknocę, to wiem, że we mnie wierzą i mnie wspierają. Znam osoby, które mają kapitalne możliwości i tego nie wykorzystują, ale znam i takie, które mają ciągle pod górkę i ciągle osiągają niesamowite sukcesy.
– Na koniec trudno nie zapytać o plany na najbliższą przyszłość.
– Po wakacjach ciąg dalszy „Spotkań z Pasją”. A poza pracą na rzecz fundacji myślę o akrobacjach szybowcowych i kolejnych projektach.
– Dziękuję za rozmowę.