fbpx

Bokser

8 czerwca 2017
4 668 Wyświetleń

Był za młody, za niski i za chudy. Dlatego nie chcieli go przyjąć do sekcji bokserskiej Stali FSC. Ale samozaparcie zrobiło swoje. Feliks Stamm, wychowawca i trener kilkudziesięciu bokserów, mistrzów oraz medalistów olimpijskich, świata i Europy, to właśnie jemu zaproponował, aby wystąpił w filmie szkoleniowym dla studentów AWF w Warszawie. Uznał, że Adam Kowalczyk z Lublina jest najlepszym technicznie pięściarzem w Polsce.

 

Przyszedł na świat w lutym 1942 roku, ale data chrztu była wyznaczona już w Wielki Piątek. Rodzina modliła się, aby zdążyć donieść dziecko do kościoła w Mełgwi, zanim umrze. Nic nie zapowiadało, że z tak chorowitego chłopca wyrośnie jeden z najskuteczniejszych bokserów przez lata związany z klubami sportowymi Motor Lublin i Lublinianka.

 

Prasowane skwarki

Rodzice pochodzili z okolic Świdnika, na stałe do Lublina przeprowadzili się w 1945 roku. Zajęli mieszkanie przy ulicy Dolnej Panny Marii w przedwojennej kamienicy pod numerem 14. Adres okazał się ważny, bo w okolicy mieszkało sporo osób związanych ze środowiskiem boksu – trener Stanisław Zalewski, ojciec sukcesów wielu lubelskich pięściarzy, przedwojenny bokser Jan Choina i jego syn Marian oraz wielu innych. Widok trenujących młodych ludzi na podwórkach i w bramach nie był tu rzadkością. Ale zanim Adam Kowalczyk zajął się boksem, zamieszkał wraz z rodzicami, starszą siostrą i młodszym bratem w jednym pokoju. – Takie czasy były, że miałem swój pokój w szafie – wspomina. Podobne warunki lokalowe były wtedy w całym mieście, a życie było więcej niż skromne. Mama pracowała w barze mlecznym przy Krakowskim Przedmieściu, a ojciec był stolarzem w zakładzie przy ul. Kowalskiej.

 

Adam Kowalczyk poszedł do szkoły w wieku sześciu lat. Z Dolnej Panny Marii dumnie maszerował z tornistrem na plecach w stronę ulicy Lipowej, przy której mieściła się szkoła podstawowa. Mama ciągle była zajęta pracą, więc sam skompletował książki, zeszyty i przybory szkolne. Codziennie przechodził ulicą Górną, przy której mieścił się sklepik spożywczo-warzywniczy pana Persona, gdzie pachniało kiszonymi ogórkami z beczki, w pudełku równo ułożone leżały szczypki, a na półce stał kwas chlebowy w butelkach z ceramicznymi korkami. Razem z kolegami sprzedawali tam puste butelki po oranżadzie i piwie. Zarobione w ten sposób pieniądze albo zostawiali przy Górnej, albo szli do sklepu mięsnego państwa Bieńków przy Dolnej Panny Marii, gdzie kupowali najlepsze pod słońcem prasowane skwarki.

 

Dobry czas lubelskiego boksu

Całe dzieciństwo i okres szkoły średniej Adama Kowalczyka koncentrowały się wokół tego, co działo się przy ulicy, przy której mieszkał. Do trenowania boksu namówił go kolega z sąsiedztwa, początkujący bokser Ryszard Piech. Oboje mieli wtedy po 14 lat. Już w 1955 roku początkujący pięściarz stoczył swoją pierwszą wygraną walkę w starciu z zawodnikiem z Poniatowej, a w 1958 roku zaliczył pierwszą walkę, którą wygrał przed czasem. Początkowo trenował w sali przedwojennego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” obok kina Staromiejskiego przy ulicy Jezuickiej. Wszystko musiał sam sobie załatwić – i spodenki, i koszulki, i trampki. – Było trudno, dresy dostałem, dopiero kiedy zacząłem boksować w lidze – wspomina ze śmiechem. Zaczynał od wagi papierowej (48 kg). Związał się z Sekcją Pięściarską Stal Fabryki Samochodów Ciężarowych im. Bolesława Bieruta (później przemianowaną na Motor Lublin), gdzie w obroty brał go trener Stanisław Zalewski. W 1962 roku po pójściu do wojska przeszedł do WKS Lublinianka. Kiedy dwa lata później opuszczał wojsko, był już rozpoznawalnym zawodnikiem. Zbliżała się olimpiada w Tokio. Boks zawodowy nie istniał w Polsce, a mimo to młodzież boksowała, głównie w przyfabrycznych klubach sportowych i w dużej mierze dzięki doświadczeniu przedwojennych trenerów. Adam Kowalczyk wrócił do macierzystego klubu Motor jako jeden z głównych rozgrywających w staraniach o wejście do II ligi.

 

Za najważniejsze swoje sukcesy pięściarz uważa wicemistrzostwo Polski w boksie juniorów oraz brązowy medal mistrzostw Polski w 1964 roku w Bydgoszczy Do tego należy dołożyć ośmiokrotne mistrzostwo Lubelszczyzny seniorów,  Drużynowe Mistrzostwo Polski w Boksie w 1960 roku, wielokrotne reprezentowanie województwa, puchar Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i w końcu awans do II ligi w 1967 roku. W sumie 200 walk, z których około 150 wygrał. Trzykrotnie (w latach 1962, 1964, 1965) znalazł się w Złotej Dziesiątce Kuriera Lubelskiego w plebiscycie na najbardziej popularnego sportowca. Boksowanie zakończył mając 30 lat w 1972 roku. – Do dziś, kiedy idę ulicą, to ludzie mi się kłaniają – z charakterystycznym dla niego błyskiem w oku podsumowuje swoją karierę sportową mistrz okręgu lubelskiego w wadze papierowej, muszej, koguciej, piórkowej i lekkiej.

 

Człowiek z zasadami

Pomimo dobrych wyników w nauce Adam Kowalczyk po dwóch latach nauki w technikum rzucił szkołę i zaczął pracę w FSC jako frezer. Rodzina była duża, trzeba było wesprzeć rodziców. Miał 18 lat i czuł się odpowiedzialny. Ale cały czas trenował, praktycznie nie opuszczał żadnego treningu. Potem była przerwa związana ze służbą wojskową, ale na szczęście blisko domu, bo w Lublinie. Po dwóch latach wojska pomocnik trenera Zalewskiego Henryk Zajko namówił go na kontynuowanie nauki. Adam Kowalczyk skończył studium zawodowe przy FSC. I znowu z bardzo dobrą średnią. Za zdany na prawie samych piątkach egzamin maturalny dostał z fabryki nagrodę pieniężną. Z tak dobrymi ocenami dostał się bez egzaminów na wydział mechaniczny na Politechnice Lubelskiej. I ponownie fabryka ufundowała nagrodę za dobrą średnią, tym razem ze studiów. Z coraz to nowymi etapami wykształcenia awansował zawodowo. Poza pracą w fabryce przez krótki czas szkolił młodzież.

Swoją przyszłą żonę Bożenę poznał w centrum Lublina na odcinku między Bramą Krakowską a Ogrodem Saskim. I to dosłownie. Na przełomie lat 50. i 60. modne było spacerowanie na tej trasie, w tę i z powrotem. I tak po osiem nawrotek jednego popołudnia. Bożena uczyła się w szkole chemicznej i również lubiła spacerować z koleżankami, zaliczając kolejne okrążenia. Po tym, jak zaczęła spacerować razem z Adamem, pobrali się, a w 1961 roku na świat przyszła ich córka Joanna.

 

Od kilku lat jest wdowcem. Mieszka w domu z ogródkiem. Kiedy idzie chodnikiem, z dala widać jego charakterystyczną sylwetkę i drobne kroki. Sąsiedzi z sympatią mówią o nim nie inaczej jak „Bokser”. Zawsze wieczorami rozwiązuje swoje ulubione krzyżówki, przy stole i małej lampce. Córka nie nadąża z ich dostarczaniem, w końcu zawsze był prymusem.

 

Szkoła dawnych mistrzów

W pamięci Adama Kowalczyka podobnie jak wielu innych lubelskich pięściarzy zapisał się zmarły w 2001 roku Stanisław Zaleski, zawodnik, trener i masażysta kadry polskiej, który tak naprawdę był jego pierwszym i najważniejszym trenerem. Ten sam, który dwa tygodnie przed wyzwoleniem Lublina spod okupacji niemieckiej, w czerwcu 1944 roku, w kinie Apollo wziął udział w pojedynku pomiędzy reprezentantami Warszawy i Lublina. Zalewski walkę wygrał, ale nie mógł czekać na ogłoszenie wyników, ponieważ był poszukiwany przez Niemców. – Dobry, religijny człowiek. Znany był z tego, że lubił opowiadać kawały, on w ogóle dużo mówił. Nikt nie mógł mu się oprzeć, cieszył się ogromnym autorytetem. Równie ciepło Adam Kowalczyk wspomina Feliksa Stamma, legendę polskiego boksu, który zresztą powołał go do kadry młodzieżowej Polski, ale też zaproponował mu udział w filmie instruktażowym (sparing Stamm – Kowalczyk), który wielokrotnie analizowali studenci AWF w Warszawie. W Lublinie nadal mieszka wielu bohaterów tamtych pięściarskich zmagań, pełni młodzieńczej werwy, jak Henryk Prażmo (pięściarz wagi ciężkiej, dziesięciokrotny mistrz Lubelszczyzny, który walczył m.in. w barwach drugoligowej Lublinianki), którzy podczas spotkań z młodzieżą z pasją opowiadają o niezwykłej historii lubelskiego sportu, motywując tym samym młodzież do zainteresowania się boksem.

 

Nie ma już budynku przy Dolnej Panny Marii, który dawno temu został rozebrany, a gdzie cała historia się zaczęła. Nie żyje już wielu wspaniałych pięściarzy. Nazwiska Madej, Golisz, Wójtowicz, Piątek, Stępniewski, Iżowski oznaczały, że zawsze można było liczyć na emocje, których dostarczali. Ich sukcesy dokumentuje m.in. tableau z 1970 roku, które upamiętnia wejście FSC Lublin do II ligi. Zresztą zdjęć sprzed 40, 50, 60 lat jest dużo więcej. Adam Kowalczyk przechowuje je w swoim sekretnym archiwum, z którego od czasu do czasu wyjmuje któreś z nich. Archiwum pełne jest też medali, książek i wycinków prasowych, dokumentujących niezwykłe i pełne sportowych emocji chwile.

Tekst Grażyna Stankiewicz

Foto Marek Podsiadło, archiwum prywatne

Podziękowania dla Dariusza Prażmo za pomoc przy powstawaniu artykułu.

Podczas pisania tekstu korzystałam ze strony internetowej www.paco.pl oraz książki Czesława Matuszka Motor,Motor,my czekamy… Polihymnia, Lublin 2016

Liczba komentarzy: 1

Zostaw komentarz