fbpx

Broszka naszej Mamy

3 stycznia 2018
2 027 Wyświetleń

Broszka jest miedziana i ma kształt barana. Zrobiła ją Kamila, córka Szymona Kasprowicza i Anieli z Grunertów, która przyszła na świat 16 kwietnia 1913 roku pod znakiem Barana. Zawsze mówiła, że „13” i ten znak to jej szczęście. Z kolei jej wybraniec urodził się 13 kwietnia 1907 roku, tak jak i ona na Zasaniu w Przemyślu. Od dziecka Kamila była nazywana Kamą. Własnoręcznie zrobioną broszkę najbardziej lubiła nosić do sportowych strojów. Broszka przetrwała odzyskanie przez Polskę niepodległości, okupację sowiecką, niemiecką i lata PRL-u. Dziś leży w drewnianej zakopiańskiej szkatule na honorowym miejscu.

 

Dziadek Szymon w młodości

 

 

Mój dziadek Szymon Kasprowicz pochodził z Dynowa nad Sanem. Urodził się w 1886 roku, był z zamiłowania mechanikiem i maszynistą kolejowym. W naszej rodzinie była też tradycja kowalska. Jeden z Kasprowiczów był kowalem w majątku Trzecieskich w Dynowie i uczestniczył w powstaniu styczniowym, przekuwając kosy na sztorc i reperując broń powstańczą. Wraz z dziedzicem Jaxą Chamcem mieli uciekać z Kongresówki do Galicji przed grożącą im karą śmierci. Potem pracował wiele lat w kuźni przy dynowskim dworze. Z żoną Marią mieli liczne potomstwo żyjące w Dynowie jeszcze po II wojnie światowej.

 

 

 

 

 

Dworzec w Przemyślu

 

W 1894 roku właściciele ziemscy z Łopuszki Wielkiej i Bachórza postanowili wybudować kolejkę wąskotorową, aby dowozić buraki do cukrowni Lubomirskich w Przeworsku. Wraz z budową trasy kolejowej, którą rozpoczęto w 1900 roku, powstały parowozownia w Przeworsku, a w Dynowie parowozownia zwrotna i warsztaty. Nastoletni Szymon zafascynowany koleją rozpoczął tam terminowanie. Wkrótce uzyskał dyplom mistrzowski maszynisty. Po I wojnie światowej i odzyskaniu niepodległości kolej przejęła PKP, a później weszła w skład DOKP-Lublin. Do dzisiaj „Pogórzanin” przebywa 46 km starą trasą w letnie soboty i niedziele jako atrakcja turystyczna. Małżeństwo Szymona i Anieli nazywanej Niusią zostało zawarte w Święta Wielkanocne 1912 roku w kościele św. Trójcy w Przemyślu. Ojciec mojej Babki Stanisław Jan Grunert wywodził się z rodziny, w której większość mężczyzn zatrudniona była na kolei, poczynając od Koleji Galicyjskiej, która jako pierwsza powstała w 1860 roku. Maszynistów i wyższy personel techniczny można było rozpoznać po srebrnych dewizkach od kieszonkowych zegarków szwajcarskiej firmy Roskopff, które otrzymywali w nagrodę za punktualność pociągów i rzetelną, wzorową pracę.

 

 

Babcia Aniela w młodości

Młodzi zamieszkali w kamienicy przy drewnianym moście na Zasaniu, skąd było blisko na dworzec i do parowozowni po drugiej stronie Sanu. W okresie monarchii austro-węgierskiej Przemyśl odgrywał ważną rolę jako północna brama na Węgry i do Austrii. Dzisiaj po kamienicy i drewnianym moście nie ma śladu. Pozostał natomiast jeden z najpiękniejszych pałacowych dworców kolejowych w Europie, który po gruntownym remoncie odzyskał świetność z roku 1895, nawiązując wyglądem do eklektycznej architektury wiedeńskiej z tego okresu.

 

W 1918 roku po awansie Szymona w PKP Kasprowiczowie przenoszą się do Lwowa na ul. Piekarską w pobliże Cmentarza Łyczakowskiego. Tam przychodzą na świat młodsze siostry Kamy, Władysława w 1919 i Otylia w 1921. Mijają lata, dzieci dorastają. Okres okupacji sowieckiej i niemieckiej udaje się przeżyć dzięki zatrudnieniu dziadka Szymona na kolei.

 

Po wyzwoleniu, wraz z regulacją granic, rodzina przeprowadza się ze Lwowa do Bytomia na Śląsku. To nie jest dobry czas dla osób z niemieckim pochodzeniem. Wiosną 1945 roku Niusia zostaje aresztowana przez NKWD. Podobnie jak wielu innych mieszkańców Śląska zostaje wywieziona na roboty przymusowe do ZSRR. Znalazła się wraz z innym kobietami w batalionie roboczym w kopalni węgla w Donbasie, gdzie spędziła pod ziemią trzy lata. Nie wychodziła na powierzchnię ziemi, pracując i mieszkając w sztolniach. Kobiety dostawały tylko chleb i wodę, resztę trzeba było zdobywać lub kupować za nędzne grosze zarobione pod ziemią. Kobiety ze Śląska zajęły miejsce po „Szachtiorkach-Rosjankach”, pracujących zamiast górników, którzy poszli na „wojnę ojczyźnianą”. Babcia Niusia przetrwała, choć najgorszy był dla niej brak wody do mycia i wszawica. Tymczasem Dziadek Szymon po przyjeździe na Śląsk, w zamian za utracone mienie na Wschodzie, otrzymał niewielkie poniemieckie gospodarstwo rolne w Potołówku na Kujawach. Jednak po powrocie żony z Donbasu szybko postanowił wrócić do pracy na kochanej PKP. Zamieszkali razem z rodziną córki Władysławy i Jana Malców w Krakowie. Pamiętam, gdy mama wspominała swojego ojca i ich rozmowy o pięknie. Kiedyś oświadczył, że za najpiękniejsze i najwspanialsze dzieło, jakie stworzył człowiek, uważa parowóz, który ma idealne kształty i proporcje, i co najważniejsze, który uwolnił konie od morderczej pracy.

 

Kama

Kama, 1918 Lwów

Mała Kama wyrosła na piękną dziewczynę. We Lwowie, po ukończeniu szkoły powszechnej, rozpoczęła naukę na Wydziale Przemysłu Artystycznego w Państwowej Szkole Przemysłowej. Wzniesiony w 1919 roku okazały budynek stoi do dzisiaj. Nad głównym wejściem nadal widnieje ozdobny portal z alegoriami Sztuki i Przemysłu dłuta Piotra Wójtowicza. Wykładowcami byli wybitni rzemieślnicy i artyści, tacy jak Józef Starzyński, który brał udział w budowie mauzoleum Orląt Lwowskich, czy Antoni Michalak – słynny później malarz związany z Kazimierzem nad Wisłą .Uczono tu nie tylko budownictwa, ale przygotowywano też do zawodów rękodzielnych i rzemiosła artystycznego, prowadzona była nauka rysunku, rzeźby, malarstwa, a także wykonywania ceramiki budowlanej. Na warsztatach z metaloplastyki uczniowie wykonywali np. własne znaki zodiaku (tak właśnie powstała miedziana broszka Kamy z Baranem) . Uczniowie jeździli na wycieczki w Karpaty do warsztatów artystycznych oraz snycerskich i garncarskich. Szkoła słynęła z pracowni haftu, koronkarstwa i kilimiarni prowadzonej przez wybitną specjalistkę w tej dziedzinie, panią Petzolównę. Duży nacisk kładziono na znajomość rodzimej wytwórczości artystycznej górali podhalańskich i huculskich oraz Łemków i Bojków, co było niewątpliwą zasługą słynnego architekta i artysty malarza Władysława Jarockiego.

Byli też inni – introligatorstwa uczył Aleksander Semkowicz, grafiki Ludwik Tyrowicz, a rzeźby Marian Wnuk (ten sam, który zaprojektował obelisk na skwerze Kościuszki w Gdyni). Kama specjalizowała się w tkaninach ozdobnych, a także w kroju i szyciu ubiorów damskich. Umiała tkać, haftować, wyszywać i wspaniale rysować z natury. Z wielkim sentymentem wspominała Kazimierza Sichulskiego, ucznia Stanisława Wyspiańskiego. Malarstwa portretowego uczył Jan Kazimierz Olpiński, którego obrazy znajdują się w muzeach narodowych w Krakowie, Warszawie i Lwowie. Pracę dyplomową przygotowała z wyrobu lalek i maskotek. Wszystkie te umiejętności przydały się w jej życiu zawodowym nauczycielki i rehabilitantki, kiedy prowadziła w sanatorium dla górników warsztaty z terapii zajęciowej. Po zdanej maturze wróciła do Przemyśla, gdzie zaczęła pracować jako nauczycielka. Tu w Domu Robotniczym na początku lat 30. poznała swojego przyszłego męża Tadeusza, który był wówczas aktywnym członkiem organizacji młodzieżowej Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych. Jako student Wydziału Prawa Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie często prowadził prelekcje z różnych dziedzin, w tym także z ulubionej tematyki: kultura starożytnego Rzymu.

TUR zajmowało się akcją odczytowo-oświatową, działalnością wydawniczą i propagowała ruchy artystyczne, w tym głównie teatr amatorski. W Domu Robotniczym spotykała się więc młodzież nie tylko w celach oświatowych, także na spotkaniach towarzyskich i potańcówkach oraz balach na rzecz biedoty miejskiej.

 

Tadeusz

 

Tadeusz Kseniak, przyszły mąż Kamy, pochodził z rodziny rzemieślniczej. Jego ojciec Wojciech był cieślą (budował cerkwie i kościoły na Podkarpaciu i w Bieszczadach). Matka Paulina z Beszów miała korzenie na Węgrzech, jej przodkowie zajmowali się uprawą winorośli. W Przemyślu mieszkali na stoku Winnej Góry. Kseniakowie mieli sześciu synów i dwie córki.

 

Kiedy wybuchła I wojna światowa i ogłoszono pobór do wojska, na wojnę poszedł 38-letni Wojciech i najstarszy syn 18-letni Bolesław. Młodzież garnęła się do Legionów Polskich formowanych w Galicji z entuzjastycznym poparciem rządu austriackiego, który liczył na potężną armię. Do tego celu służyły liczne deklaracje o wskrzeszeniu wolnego państwa polskiego. 27 sierpnia 1914 roku rozpoczęło się formowanie Legionu Wschodniego we Lwowie pod dowództwem gen. Adama Pietraszkiewicza. Głównym organizatorem formacji powstałej z połączenia Drużyn Polowych „Sokoła”, Drużyn Bartoszowych i Polskich Drużyn Strzeleckich był kapitan Józef Haller, który został dowódcą 3. pułku Legionów w składzie III brygady.

 

W późniejszym okresie wojny znalazł się w armii austriackiej gen. Augusta Mackensa 18-letni Bolek Kseniak. Zachowała się w zbiorach rodzinnych patriotyczna pocztówka z pierwszą strofą Mazurka Dąbrowskiego z pieczęcią poczty polowej w Sanoku z 22 stycznia 1916 roku, zaadresowana do Pauliny Kseniak. Tak pisał: „Kochana Mamo, pakunek i list otrzymałem, za które serdecznie dziękuję. Ja jestem zdrów, tylko mnie bardzo martwi, że Mama jest chora. Niech Bóg dopomoże, żeby Mamie nic nie brakowało za dobre serce dla mnie. Również napiszę list do Tatka. Czy to jest prawda, że u nas był na Trzech Króli P. Auwaler, ja przeżałować tego nie mogę, żem nie przyjechał. Proszę pozdrowić Tatka i rodzeństwo. Całuję rączki, kochający syn Bolek”.

I wojna światowa, zwana samobójstwem Europy, zgładziła blisko pół miliona Polaków, a 900 tysięcy zostało rannych. Wojna przyniosła wprawdzie odrodzenie państwowości polskiej, ale wszyscy zapłacili za to wysoką cenę. Twierdza Przemyśl, tak znakomicie przygotowana do obrony, poddała się po 179 dniach oblężenia z powodu głodu. 3 czerwca 1916 roku armia niemiecko-austriacka odbiła Przemyśl z rąk rosyjskich, a 22 czerwca Lwów. W trakcie walk o Lwów zginął Bolesław Kseniak.

 

Z Przemyśla do Wilna

 

Z kolei mój drugi dziadek, Wojciech, wojnę spędził w małym austriackim miasteczku Weiselburg nad rzeką Erlauf, gdzie jako

Dziadek Wojciech ,1915r

fachowiec został przydzielony do Arbeiter-Batalion, który zajmował się wytwarzaniem i gromadzeniem produktów i wyrobów na potrzeby wojska. Po wojnie powrócił do Przemyśla. Niestety, rodzinny dom został zburzony. W ramach odszkodowań wojennych Kseniakowie dostali obligacje Państwowego Banku Gospodarki Krajowej, które do dzisiaj nie zostały zrealizowane, gdyż w czasach PRL-u zostały unieważnione. Przetrwały ukryte przez babcię Paulinę wraz z innymi dokumentami do lat 70., kiedy zostały odnalezione przez nowych właścicieli już po sprzedaży domu na Podwiniu. Wojciech miał firmę budowlaną, niestety w 1923 roku zginął, spadając z rusztowania w trakcie odbudowy przemyskiego kościoła. Babcia Paulina postanowiła, że starsi bracia pójdą pracować na utrzymanie i wychowanie młodszego rodzeństwa. Stanisław i Roman pracują więc na budowach , Władzia otwiera własną pracownię krawiecką, Helenka uczy się w seminarium nauczycielskim, Kazik i Mieczysław pobierają nauki w miejscowej szkole powszechnej, a Tadeusza wysyłają na studia prawnicze do Lwowa na Uniwersytet Jana Kazimierza. Przez cały czas studiów Tadeusz dojeżdża z Przemyśla, a jednocześnie pracuje w Kasie Chorych, aby mieć środki na utrzymanie się oraz na pomoc dla matki i rodzeństwa. Pomimo trudności był to piękny okres w życiu Kamy i Tadeusza. Chodzili na potańcówki i bale studenckie, do Opery i Teatru, wyjeżdżali w Karpaty lub spędzali czas w Przemyślu na Zasaniu w gronie rodziny

i przyjaciół, latem opalając się nad Sanem.

 

Ostatniego dnia czerwca 1933 Tadeusz otrzymał dyplom magistra praw i rozpoczął aplikację sędziowską w Sądzie Okręgowym w Przemyślu. Natomiast Kama od 1934 roku zaczęła pracować jako nauczycielka w Prywatnym Gimnazjum Krawieckim. Ślub wzięli w styczniu 1937 w kościele ojców Salezjanów na Zasaniu. Niebawem Tadeusz otrzymał propozycję objęcia stanowiska referendarza w Izbie Skarbowej w Wilnie. Po przeprowadzce zamieszkali w wynajętym mieszkaniu w willi otoczonej kwiatami przy ul. Ogrodowej „za Zielonym Mostem”. Dobra pensja pozwala na umeblowanie mieszkania i duże przyjemności, łącznie z wyjazdem na narty w zimie i letnie wakacje w Jaremczy, tuż przy węgierskiej granicy. Kamila uczyła w szkole w Wilnie prac ręcznych i rysunku. Nie rozstawała się ze szkicownikiem i sztalugami. Kiedy wybucha wojna, Tadeusz traci pracę, Kama podejmuje się różnych prac dorywczych w handlu, a także jako kelnerka w kawiarni. 10 października 1939 roku na mocy układu między Józefem Stalinem a rządem Republiki Litewskiej powstało Państwo Litewskie ze stolicą w Wilnie. Polacy zgodnie z wprowadzonym prawem uznani zostali za cudzoziemców, co wiązało się z utrudnieniami z uzyskaniem zatrudnienia. Tadeusz ukrywa swoje wykształcenie i w rubryce z miejscem zawodu wpisuje: dozorca. W pierwszy dzień 1944 przychodzi na świat syn Mieczysław Bogumił, zwany przez rodziców Bodo, ochrzczony w kościele św. Anny przez przyjaciela rodziny ks. Władysława Forkiewicza. Mamą chrzestną była Irena Niewodniczańska, po wojnie wykładowca na UJ oraz żona profesora atomistyki, a ojcem miejscowy dziad przykościelny. Tymczasem wybucha wojna niemiecko-sowiecka. Okupacja niemiecka trwa do lipca 1944, kiedy Wilno zostało uwolnione przez 27. Wołyńską Dywizję Armii Krajowej wspólnie z oddziałami Armii Czerwonej. Dzień wcześniej podszedł do mamy, wówczas kelnerki w kawiarni, nieznajomy oficer niemiecki, z prośbą o opiekę nad pieskiem, pięknym kudłatym gryfonem, ze względu na szybki wyjazd na front. Misio został przyjęty do rodziny bez słowa i od tej pory zajął się pilnowaniem dziecka. Był moim przyjacielem aż do 1953 roku, opiekował się także moją młodszą siostrą Halinką, która urodziła się w 1951. Misio był dużym psem o miękkiej sierści, z której miałem zrobione rękawiczki i skarpetki zimowe. Uwielbiał podróże i często jeździł z ojcem samochodem.

 

Lublin – plac Zebrań Ludowych

 

Z rodzicami i siostrą Halinką, Plac zebrań Ludowych 1953 r

Pod koniec 1945 roku rodzice postanowili wracać do Polski, wybierając Lublin. Udało się polecieć samolotem. Leciał z nami także ks. W. Forkiewicz, a w luku bagażowym przerażony Misio. Niestety cały dobytek zapakowany na pociąg towarowy został zrabowany, w tym rysunki i projekty Kamy. Wszystko trzeba było zaczynać od początku. Ojciec został w Lublinie dyrektorem Polskiego Urzędu Repatriacyjnego, który mieścił się w budynku stojącym na posesji tuż obok Liceum im. hetmana J. Zamoyskiego przy ul. Ogrodowej, obecnie Dom Emerytowanych Księży. Zamieszkaliśmy na początku w hotelu Janina przy ul. 3 Maja, a później przy ul. Spokojnej w mieszkaniu zajmowanym w czasie okupacji przez oficerów Gestapo. Mama Kama pracowała w pobliskiej Szkole Odzieżowej, gdzie uczyła kroju i szycia, a także rysunku i prowadziła zajęcia z „kultury przy stole” w sąsiednim Technikum Gastronomicznym. W Szkole Odzieżowej przy ul. Spokojnej (później 22-go Lipca) wykonała wraz z uczniami Galerię Strojów Historycznych, która przez wiele lat zdobiła ściany korytarza szkolnego. Pod koniec lat czterdziestych ojciec został dyrektorem Wojewódzkiego Zarządu Kin w Okręgu Lubelskim. Mieliśmy bezpłatne bilety, więc zabierałem do kina całą gromadę kolegów z podwórka i ze szkoły. W 1953 ojca zwolniono z pracy za działalność przedwojenną w OMTUR. Musieliśmy się wynieść ze Spokojnej, bo nasze mieszkanie zajął ważny działacz PZPR. Przenieśli nas na plac Zebrań Ludowych, gdzie w ekspresowym tempie wznoszono lubelski Mariensztat. Zamieszkaliśmy w pierwszym oddanym do użytku budynku. Na parterze był m.in. salon fryzjerski z kryształowymi lustrami i neoklasycystycznymi żyrandolami w duchu realizmu socjalistycznego. Sąsiadami byli aktorzy i urzędnicy. Na ostatnich piętrach budynków zbudowanych na „półkolu” zamieszkali milicjanci (tak na wszelki wypadek, dla bezpieczeństwa wieców).

Kiedy Tadeusz zmarł w 1970 roku, a syn i córka założyli własne rodziny, Kama postanowiła wyjechać w ukochane góry do Ustronia, gdzie w Szpitalu Reumatologicznym przez kilka lat prowadziła terapię zajęciową w ramach rehabilitacji górników, a także oprowadzała wycieczki górskie. Na kilka lat przed śmiercią wróciła do Lublina. Zmarła w 2001 roku. Wraz z Tadeuszem pochowani są na cmentarzu przy ul. Lipowej.

Czas już zaciera wspomnienia, na szczęście pozostały albumy rodzinne, a w nich zdjęcia starannie podpisane przez Kamę. I jeszcze miedziany Baran, który tak lubiła nosić.

 

tekst Mieczysław Kseniak, foto archiwum rodzinne

 

 

 

 

 

 

 

Zostaw komentarz