fbpx

Tulipany w kryształowym wazonie

19 maja 2017
934 Wyświetleń

Był początek lat 80. Na schodach dworca głównego w dużym mieście wojewódzkim 8 marca w godzinach popołudniowych siedziała kobieta. Miała na sobie jasny kożuszek, brązowe botki, rozpięty żakiet i nonszalancko zarzucony na ramiona szalik. Na głowie miała blond kok, choć prawdę mówiąc, znajdujący się w sporym nieładzie. W ręku trzymała torebkę i futrzaną czapkę. Co jakiś czas próbowała podnieść się, ale jakaś zdumiewająca siła dośrodkowa uniemożliwiała jej ten manewr. Na każdy powrót na miejsce reagowała salwą śmiechu na zmianę z rozbrajającym rechotem. Powiedzmy sobie szczerze – była pijana w sztok.

 

Mijający ją tłum (godziny szczytu), w tym mężczyźni z kwiatkami, patrzył na nią z pogardą albo co najmniej z niesmakiem. Kobieta mogła być pracownikiem jednego ze znajdujących się w pobliżu urzędów lub Centrali Rybnej. Z pewnością była osobą kulturalną i z dużym poczuciem humoru. Nie złorzeczyła, nie przeklinała, tylko się śmiała, śmiała i śmiała. Próbowała wstawać, siadała, śmiała się i znowu brała się za wstawanie, żeby klapnąć pupą w to samo miejsce co przed chwilą i ponownie zacząć się śmiać. Schody były strome i było ich dużo, ale nikt nie podał jej ręki i nie zaproponował pomocy. Żaden szarmancki mężczyzna i żadna mijająca ją kobieta. W końcu był przecież Międzynarodowy Dzień Kobiet, a alkoholizacja zarezerwowana była wyłącznie dla mężczyzn, którzy przybywali z goździkiem ucałować rączki szanownej pani. Stojące na piedestale matki, żony, córki, teściowe i kierowniczki działów zostały a priori z tego świętowania wyłączone. No, może z wyjątkiem owej damy ze schodów na dworcu głównym, która postanowiła w całości wykorzystać ustawowo dedykowany jej dzień.

 

Z kolei pewna członkini prężnie działającego Koła Gospodyń Wiejskich (tzw. lokalna aktywistka) zdradziła w sekrecie, że szczerze nie cierpi Dnia Kobiet. Po pierwsze, po drugie i po trzecie dlatego, że musi się do niego przygotować, a potem jest nieziemsko zmęczona. Każdego odwiedzającego ją mężczyznę – członka rodziny, sąsiada, znajomego, znajomego znajomych i chłopaka córki trzeba ugościć co najmniej kawałkiem własnoręcznie upieczonego ciasta. Nie daj Boże, jeśli ktoś zawita w godzinach obiadu. Więc ona piecze już dwa dni wcześniej i gotuje garnek sycącej strawy, stawia na stół domowej roboty nalewki, ma na podorędziu ciągle gotującą się wodę i zapasy herbaty i kawy i tacę ze szklankami. I zanim zawita pierwszy gość, już ją łupie w krzyżu i bolą stawy. Natomiast kiedy wieczorem wszyscy już sobie pójdą, kiedy uwolni swoją twarz od nieustannego uśmiechu, kiedy pomyje naczynia, powyciera je i poustawia w szafach, zamiecie podłogę, wymieni obrus, doleje wodę do kryształowego wazonu z kwiatami, powiedzmy sobie szczerze – jest wykończona.

 

A całe to zamieszanie przez Clarę Zetkin, odznaczoną orderami Lenina i Czerwonego Sztandaru niemiecką socjalistkę, pacyfistkę, feministkę i współzałożycielkę Komunistycznej Partii Niemiec. To z jej inicjatywy Międzynarodowy Dzień Kobiet został ustanowiony przez Międzynarodówkę Socjalistyczną w 1910 roku, aby uczcić pamięć 126 amerykańskich sufrażystek, które rok wcześniej w Nowym Jorku, walcząc o równouprawnienie kobiet i wynagrodzenia równe zarobkom mężczyzn, zostały zamknięte w fabryce, w której wybuchł pożar. W tamtych czasach w Polsce ruch feministyczny nie miał tak burzliwego przebiegu. Może dlatego święto 8 marca upowszechniło się dopiero po zakończeniu wojny. Początkowo było negatywnie odbierane, jak wszystko, co zostało narzucone przez komunistyczną władzę. Ale odpowiedni PR zrobił swoje i w końcu udało się uwieść kobiety symbolicznym czerwonym goździkiem i pocałunkiem w dłoń.

 

Jak pokazują badania opinii publicznej, więcej niż połowa Polek Międzynarodowy Dzień Kobiet lubi i je obchodzi.

Zostaw komentarz