fbpx

17 kilometrów

30 kwietnia 2014
Komentarze wyłączone
2 109 Wyświetleń

graniczna - 02Ślady wychodzące z rzeki. Kilkadziesiąt metrów dalej porzucony worek po ubraniach. Mają do zabezpieczenia dwadzieścia dróg. Przekraczający nielegalnie granicęwybierają jedną.

 

Niewielkie pomieszczenie tuż za dyżurką. Funkcjonariusze stoją na baczność. W tle słychać wydawane przez oficera dyżurnego rozkazy ochrony granicy państwowej oraz przydzielenie zadań. Zbliża się godzina 11. Spoglądam przez okno. Na placu stoi już gotowy do rozpoczęcia służby terenowy land rover. Nieco dalej garaże, a w nich łodzie motorowe, quady, motocykle crossowe oraz ścigacze. Wszystko niezbędne na trudnym i zróżnicowanym nadburzańskim odcinku granicy. Kończy się odprawa. Cały ekwipunek gotowy. Broń, kajdanki, lornetka i radio. Wychodzimy na zewnątrz. Uderza w nas zimny i mocny powiew wiatru. Zapowiada się taki cały dzień, ale służba jest zawsze i bez względu na pogodę. Ostatnie sprawdzenie ekwipunku i możemy zacząć patrol. Solidny krok i ląduję na tylnym siedzeniu terenówki. Opuszczamy placówkę, mijając kilkudziesięciometrowy maszt radiowy. Ubita droga zdradza, że jesteśmy na obrzeżach Włodawy. Stąd do granicy z Białorusią jest najwyżej kilkaset metrów. Jedziemy wąskimi podmiejskimi uliczkami. Za kierownicą siedzi starszy chorąży Artur Bzowski, a obok dowódca patrolu starszy chorąży sztabowy Wojciech Adamowicz. Kilka dni wcześniej Rosja weszła na teren Ukrainy. Jest wyczuwalny niepokój, szczególnie tu, tak blisko polskiej granicy.

 

Szlak przemytniczy

graniczna - 05Pomimo że jest środek dnia, ruch w mieście niewielki. Do najbliższego przejścia granicznego w Sławatyczach jest 30 kilometrów. Włodawa znajduje się na trasie przemytu wiodącej ze wschodu na zachód. Miasto liczy 13 tysięcy mieszkańców. Jest położone niemal na granicy polsko-białoruskiej. Przemytnicy i nielegalni imigranci wykorzystują to, przekraczając rzekę graniczną właśnie w tym miejscu, licząc na łatwe wtopienie się w tłum. Kierujemy się na drugi koniec miasta, aby przeprowadzić kontrolę drogową. Wjeżdżamy na starą betonową drogę. Po kilkuset metrach zauważamy kobietę leżącą w rowie z rowerem. Stary składak ląduje na pace samochodu. W oczach staruszki lekki strach miesza się z wdzięcznością. Do pokonania miała jeszcze kilka kilometrów. Mieszka sama z niepełnosprawnym bratankiem. – Myślałam: kiedy ja dojdę na piechotę, ale Pan Bóg zesłał ludzi – mówi. W tych rejonach jest wiele trudno dostępnych wiosek, o których mało kto pamięta. Czasami pogranicznicy pomagają starszym osobom choćby przynieść drewna na opał. Staruszka na pożegnanie życzy nam szczęśliwej drogi. Jeszcze nie wiemy, czy taka będzie. Ustawiamy się przy drodze na Białą Podlaską. To częsta trasa przemytnicza. Przestępcy, przekraczając granicę w Sławatyczach, zjeżdżają z drogi krajowej 63 wiodącej na zachód i wybierają dłuższą i mniej uczęszczaną drogę przez Włodawę. Tam będzie leciał śmigłowiec lotniczego pogotowia – rozlega się przez radio. Dobrze, przyjąłem. Wszystkie loty w obszarze granicy muszą być zgłaszane. Wysiadamy. Pogoda się pogarsza. Artur Bzowski bierze do rąk lornetkę. Obserwuje samochody. Oprócz zagranicznych zatrzymuje się głównie auta spoza powiatu. Dźwięk zapowiedzianego śmigłowca jest coraz intensywniejszy. Sznur kilku pojazdów przejeżdża przez widoczne w oddali rondo i zbliża się w naszym kierunku. Jak ta pani przejedzie, to następny mówi dowódca. Samochód z Kielc zatrzymuje się przy nas. Pozornie rutynowe sprawdzenie apteczki i gaśnicy w bagażniku daje możliwość szukania skrytek do przemytu. Jeszcze jedna kontrola i ruszamy na trasę w kierunku Lublina. Nie możemy stać zbyt długo w jednym miejscu. Przemytnicy papierosów szybko informują się nawzajem, gdzie znajdują się patrole, i niejednokrotnie wypuszczają „czujki” przed właściwym pojazdem, żeby sprawdzić trasę. Zero, zero, tu dwadzieścia osiem. Kończymy zadanie czwarte, przemieszczamy się do następnego. Koniec kontroli, jedziemy nad granicę.

 

Granica

graniczna - 04Wjeżdżamy na obrzeża miasta. Droga staje się coraz bardziej wyboista. Dopiero teraz odczuwam twarde siedzenie land rovera. Przed nami stary motocykl Jawa kopcący niebieskim dymem. Jakby czas się tutaj zatrzymał. Wjeżdżamy na teren dawnej jednostki wojskowej, jeszcze z czasów PRL. Znad ostatnich pojedynczych domów wyłaniają się żelbetowe wojskowe konstrukcje. Wokół żywej duszy. Ubita droga ostatecznie się kończy. Przed nami już tylko granica. Po lewej stronie mijamy mały cmentarz żołnierzy radzieckich i pozostałości wojskowej strzelnicy. Zatrzymujemy się na wysokim nasypie. Widać już słup graniczny 1140. W dole rozciąga się szeroki pas zieleni na Białorusi, przecięty tylko krętą rzeką. Aż trudno uwierzyć, że to już polska granica. Taka sama przyroda po obu stronach Bugu, to samo powietrze, a dwa różne kraje, dwa różne systemy i dwie odmienne wizje świata. Powoli zjeżdżamy na dół. Stromy zjazd prowadzi na podmokły, bagienny teren. Jesteśmy nad samym brzegiem.

Wokół tylko mokradła, ale tej zimy dokładnie w tym miejscu granicę przeszło dwóch uchodźców z Bliskiego Wschodu. Na dworze był silny mróz, a oni przepłynęli rzekę bez ubrań. Wcześniej przekroczyli granicę ukraińsko-białoruską. – Tak jak znak graniczny nam wyszli. Jeden poszedł tu na miejscowość, a drugi szedł tą drogą – pokazuje Wojciech Adamowicz.

graniczna - 03Aby rozpocząć patrol w terenie, musimy wrócić do znaku granicznego. Masywna terenówka wdrapuje się na strome wzniesienie. Meldunek do dyżurnego i możemy ruszać dalej. Codzienna służba rozpoczyna się od sprawdzenia śladów nad rzeką. – Obligatoryjnie każdego dnia rano należy wykonać sprawdzenie brzegu rzeki pod kątem ujawnienia jakichkolwiek śladów ewentualnego nielegalnego przekroczenia. Zawsze jest to planowane albo pieszo, albo jest to quad – mówi Adamowicz. Szuka się nie tylko śladów, ale też porzuconych ubrań. Przemytnicy jednak nie przebierają w środkach. Mają odpowiednio przystosowane samochody terenowe z mocnymi silnikami. Gdy wracają z nielegalnym towarem, to gnają przed siebie, nie patrząc na konsekwencje. Powoli zbliżamy się do wodowskazu pokazującego stan wody na Bugu. Na rozległej polanie przebiegają przed nami sarny i zające. Dzikie zwierzęta często towarzyszą funkcjonariuszom w służbie, ale też przychodzą z Białorusi. – Miałem z kolegą nocną obserwację, trzy godziny z kamerą termowizyjną .W pewnym momencie słyszymy trzask po drugiej stronie, zaraz następny. Słychać, że idzie do nas, i nagle plusk do wody. Mówię do kolegi: jak nic ktoś idzie, zaraz będziemy mieli zatrzymanie. Wyłączyłem kamerę, bo trochę hałasuje. Słychać, że ktoś płynie przez rzekę. Podsuwam się bliżej wody. I nagle dwa kopyta na brzegu, podnosi się łoś. Wyczuł nas i z powrotem do tej wody – wspomina Wojciech Adamowicz. Rozmowę przerywa grupa kilku osób widoczna na horyzoncie. Jedziemy do nich. Wszystko w porządku. Zajmują się wycinką traw. W końcu dojeżdżamy do wodowskazu. Po sprawdzeniu stanu wody wspinamy się na niewysoką górkę. Kiedyś był tu most drogowy łączący dwa brzegi. Zostały tylko nasypy, a na nich słupy graniczne. Ironia historii. Miejsce, które dawniej łączyło, teraz wyznacza granicę podziałów. Dowódca patrolu Wojciech Adamowicz patrzy przez lornetkę na drugą stronę. W służbie jest niemal od dwudziestu lat. Wcześniej pracował m.in. na przejściu granicznym w Dorohusku w ekipie tzw. skrytkowców przeszukujących wagony kolejowe. Artur Bzowski do ochrony granicy zaciągnął się w 2006 roku. Do Włodawy przeszedł z Terespola. Łącznie w Placówce Straży Granicznej we Włodawie służbę pełni czterdziestu funkcjonariuszy. Ochraniają oni niemal siedemnastokilometrowy odcinek rzecznej granicy z Białorusią.

Opuszczamy rubieże Włodawy. Przed nami już wyłania się wieża kościoła w Orchówku. Po drugiej stronie rzeki widać drewnianą altanę. Przeznaczona jest tylko na zabawy dla białoruskich pograniczników. Dostęp do granicy jest mocno strzeżony. Zwykły człowiek nie może się do niej dostać. Tu najlepiej widać oblicze reżimu. Land rover powoli pokonuje nierówności terenu w kierunku łysej góry i wieży widokowej. Obiekt zbudowany dla turystów jest też przydatny do obserwacji granicy. Razem ze starszym chorążym Arturem Bzowskim dostajemy się na sam szczyt. W oczy rzuca się od razu drut kolczasty przy samym białoruskim brzegu. Jak się dowiaduję, to Sistiema. Zbudowany jeszcze za czasów ZSRR system ochrony granicy. Rozciągnięty jest na całej długości granicy polsko-białoruskiej. Każde dotknięcie drutu włącza sygnał alarmowy. Przed drutem znajduje się szeroki pas orny, tak żeby każdy, kto chce przekroczyć granicę, zostawił swój odcisk buta.

graniczna - 01Za drutem granicznym widać pierwsze zabudowania Tomaszówki, która przed wybuchem wojny należała do Polski, a nawet była dzielnicą Włodawy. Podobno na stacji kolejowej w Tomaszówce wciąż wisi tablica z napisem Włodawa, a teraz, jak mówi Artur Bzowski: – Trzeba mieć przepustkę, żeby tam wjechać.

Z góry widzę, że dalsza droga nie będzie łatwa. Wśród gęstych krzaków robi się coraz ciemniej, mimo że jest środek dnia. Po lewej stronie wciąż ciągnie się Sistiema. Dojeżdżamy do samego brzegu. Droga się zwęża. Pod nami urwisko. Nie przejedziemy. Wąski, stromy nasyp mógłby się osunąć pod dwutonowym kolosem i wylądowalibyśmy w rzece. Zero, zero, tu dwadzieścia osiem. – Zgłaszam się. – Do trzydzieści jeden nie mam przejazdu, tak że muszę się cofnąć przez Starą Wieś i tu do nasypu. – Zrozumiałemmelduje dowódca. Objeżdżamy zagajnik. Zza horyzontu pojawia się zardzewiała konstrukcja starej asfaltowni. Dostajemy informację, że przy słupie 1130 czeka na nas kontrola. Samochód z trudem wdrapuje się na dawny nasyp kolejowy. Tutaj 3 września 1939 roku spadły niemieckie bomby. Tory kolejowe wiodły na drugą stronę Bugu. Pod koniec września przed dwoma okupantami miasta i mostu kolejowego broniła już tylko Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” i resztki wyczerpanych żołnierzy z innych oddziałów. Z daleka widać już czekającego na nas komendanta placówki. Zjeżdżamy powoli z nasypu nad brzeg rzeki. To w tym miejscu ginęli żołnierze generała Kleeberga, broniąc ostatnich skrawków wolnej Polski. Jesteśmy w ostatnim w miarę dostępnym miejscu. Dalej drogą przejadą już tylko samochody terenowe. Na szczęście „Landek” ma wysokie zawieszenie i napęd 4×4. Mijamy hałdy odpadów z nieczynnej już garbarni. Spomiędzy gęstych krzaków unosi się dym. To pracownicy wycinający drzewa grzali się przy ognisku. Do kolejnego miejsca idziemy z dowódcą na piechotę. Brzeg musi być dokładnie sprawdzony. Przed nami po białoruskiej stronie wysoka kredowa skarpa. – Tutaj często strażnicy siedzą na górze i obserwują – mówi Wojciech Adamowicz. Zanim wrócimy do samochodu, wszystkie nasze ślady trzeba zatrzeć, żeby nie zmylić następnego patrolu. Robi się coraz ciemniej.

 

Trzy państwa, trzy światy

ekstra - 2Zbliżamy się już do styku granic Polski, Białorusi i Ukrainy. W półmroku widać dookoła powalone przez bobry drzewa. Całe zagajniki stoją w wodzie. To prawdziwie dziki teren. Zza drzew wyłaniają się biało-czerwone barwy słupa granicznego 1123. Jesteśmy na trójstyku. Po drugiej stronie ciągle widać druty i za rzeką Białoruś. – Cała ich Sistiema jest tak zbudowana że w kilku miejscach ma bramy. Przez nie wjeżdża ciągnik rolniczy, żeby zaorać pas. Przestępcy mieli układ z kimś po białoruskiej stronie. Ktoś zostawiał bramę otwartą i oni przechodzili tak, że nie włączał się alarm – wspomina Wojciech Adamowicz. Dojście nad sam brzeg jest przeorany przez dziki. Musimy się przedzierać przez chaszcze i mokradła. Nagle zauważamy białoruskiego strażnika. – Usłyszał, że idziemy, i dlatego poszedł w krzaki – mówi Wojciech Adamowicz. – Stoi, patrzy się – dodaje Artur Bzowski. Przez chwilę obserwuje nas z ukrycia, a potem znika. Wychodzę z krzaków. Teraz dokładnie widzę potrójną granicę. Sistiema na małym cypelku zakręca i się kończy. Dalej już tylko Ukraina. Białoruscy pogranicznicy często polują w tym miejscu na zwierzęta. – Raz było tak, że siedzieliśmy tu na ławce za gałęziami. Przyszli z psami do nagonki, żeby zagonić zwierzynę na ten cypel. Sarna nie miała gdzie uciec, a Białorusin stanął na pniaku, przeładował kałacha i czeka. Ja patrzę, co on robi z giwerą. Zaczęliśmy krzyczeć, on nas zobaczył i uciekł – wspomina Adamowicz. Jeszcze raz spoglądam na granicę. Jeden punkt, a trzy tak różne światy.

ekstra - 3Jest już niemal zupełnie ciemno. Musimy ruszać. To już prawie koniec patrolu. Na tym odcinku droga jest bardzo trudna, przeorana wzdłuż głębokimi koleinami. Trzeba jechać po krawędziach nierówności. Lepiej nie utknąć w tej głuszy. Ostatni punkt patrolu jest w zasięgu wzroku. W oddali, za rzeką, widać ukraiński słup graniczny. Jesteśmy na terenie ochranianym przez placówkę w Zbereżu. Land rover mocno przyspiesza. Musimy wrócić zgodnie z planem. Przed nami Dubnik, wieś położona w środku lasu. Kilka chałup, w jednej tylko tli się światło W kilkanaście minut dojeżdżamy na miejsce. Dyżurny już na nas czeka. Artur Bzowski rozpakowuje torbę z ekwipunkiem. W tle słychać dźwięk rozładowywanej broni Wojciecha Adamowicza.

Tekst i foto Krzysztof Stanek

 

Komenatrze zostały zablokowane