Kilogram otwartych optymistów, garść pozytywnych wariatów, szczypta ekscentryków i mnóstwo pozytywnej energii. Oto gotowy przepis na morsa po lubelsku, czyli kilkadziesiąt osób w lodowatej wodzie.
Minus 20 stopni Celsjusza na dworze czy zimowa odwilż, piękne słońce czy zacinający deszcz ze śniegiem, lubelskie morsy nigdy nie odpuszczają. – Potrzebuję do życia adrenaliny i pozytywnej energii tak jak tlenu – mówi Rafał Koszałka. Na co dzień zajmuje się dystrybucją potężnych maszyn budowlanych, ale nie przeszkadza mu to co niedzielę hartować się w zimnych wodach Zalewu Zemborzyckiego w Lublinie. Razem z kolegą Michałem są nurkami z klubu Longinus Piła. Podróżują niemal po całym świecie, eksplorując wodne głębiny. Egipt, Malediwy, a w planach Meksyk zimą. Nie zrezygnowali jednak i z Lublina. Swoją przygodę z morsowaniem rozpoczęli raptem kilka tygodni temu. – To była kwestia przypadku, szybko podjętej decyzji. Pierwsze wejście tutaj jest motywowane, są oklaski, są brawa – wspomina początki Michał Pawełczyk.
Swój pierwszy kontakt z morsowaniem 6 lat temu pamięta również Piotr Kańczugowski, prezes Lubelskiego Klubu Morsów. – Zobaczyłem kilku wariatów, którzy wchodzą do wody, i zadałem sobie pytanie: dlaczego, co im to daje i jak tak można? – Jak sam mówi, należy do osób, które lubią robić ciekawe rzeczy. – Przygotowałem się, wziąłem plecak, przyjechałem do tej grupy kilku osób, zobaczyłem ekipę telewizyjną i uciekłem. Ponownie przyjechałem po roku i od tej pory w każdą niedzielę się kąpię.
Mors w zalewie na zimno
Przed samym zanurzeniem ważne jest przygotowanie. Prawdziwe morsy to ssaki wyposażone w ogromne kły. Te lubelskie mają za to piły, siekiery i kilofy. To ekwipunek niezbędny, aby kąpielisko umożliwiło dobrą zabawę. Przygotowania wymaga jednak też sam organizm. Gdy zbliża się niedzielne południe, przy tamie nad zalewem rozlega się gwizdek. Wtedy kilkadziesiąt morsów rusza do biegu. – Przede wszystkim chodzi o to, aby rozgrzać mięśnie, stawy, wpuścić krew w krwiobieg, żeby rozgrzała nasz organizm, czy to jest bieg, czy to są fikołki. – Znad opustoszałego na moment brzegu widać po kilku minutach nadciągającą pędem grupę. – Później nad zalew, szybkie rozebranie się i wejście do wody. – Mija kilkanaście sekund, minuta, dwie, trzy i… pierwsze morsy są na brzegu. Czas kąpieli zależy od tego, jak długie ma się doświadczenie w morsowaniu. Po wyjściu z wody czuć igiełki na ciele i mnóstwo energii. Sama jednak kąpiel nie każdemu wystarcza. Ci bardziej zaprawieni i odważni po wszystkim nacierają się jeszcze śniegiem.
Po co to wszystko? Bez dwóch zdań takie kąpiele wzmacniają organizm i hartują ciało. Andrzej Wac-Włodarczyk ma 67 lat. Z lubelskimi morsami jest związany od sześciu sezonów. Na pytanie o korzyści morsowania odpowiada: – Przeciwdziała infekcjom – grypie, przeziębieniom. Na pewno nie jest to panaceum na wszystko, morsy także chorują, ale na pewno są bardziej uodpornione.
Piotr Kańczugowski podkreśla że jeśli ktoś nie ma żadnych problemów ze zdrowiem, to może śmiało próbować swoich sił. – Pierwsze wejście trwa od 10 sekund maksymalnie do minuty. Tak wygląda pierwszy kontakt z wodą, żeby zobaczyć, jak organizm reaguje na taki chłód. – Kąpieli powinny unikać osoby, które mają problem z sercem, ale oprócz tego nie ma żadnych ograniczeń, również wiekowych.
Kraj zwany Morslandią
Lubelskie morsy robią wrażenie społeczeństwa w pigułce. Osoby w każdym wieku, pochodzące z różnych środowisk, również zawodowych. Najstarszy członek klubu ma 82 lata. Najmłodszy, 6-letni Patryk, syn prezesa klubu, nie potrzebował motywacji. – Obserwował, obserwował i kiedyś powiedział, że chce spróbować. Miał się przebiec z nami, rozgrzać organizm, szybko się rozebrać i to było takie chwilowe zanurzenie do wody. Zrobił już tak trzy razy.
Morsy zgodnie podkreślają, że klub to fantastyczni ludzie tworzący niezwykłą atmosferę. – Trafiliśmy na grupę naprawdę bardzo sympatycznych ludzi, którzy są pozytywnie nastawieni do każdego – mówi Rafał Koszałka. Lekarze, prawnicy, spadochroniarze, kuratorzy sądowi czy pracownicy uczelni, jak Andrzej Wac-Włodarczyk, prorektor Politechniki Lubelskiej. Jest tu również silna grupa sportowców: biegaczy i maratończyków, regularnie uczestniczących w zawodach. Jagoda Mazurek jest 18-letnią zapaśniczką, brązową medalistką Mistrzostw Świata w Hongkongu. Sprawdzenie się w roli morsa było jej noworocznym postanowieniem. – Morsowanie pomaga mi w sumo, ponieważ jest to odnowa biologiczna dla mojego ciała. – Sama też nie potwierdza stereotypów na temat kobiet i z satysfakcją dodaje: – Z tego, co widziałam, ze wszystkich dziewczyn, które wchodziły do wody, może kilka zawahało się albo były w szoku, natomiast każdy z chłopaków, który wskakiwał, był przerażony.
Andrzej Wac-Włodarczyk dobrze pamięta początki zimowych kąpieli. – Spotykaliśmy się w gronie pięciu, góra siedmiu osób. Przez kolejne lata przybywało uczestników. – Obecnie klub liczy 74 osoby. W tym roku padł rekord. Za jednym razem do wody weszły 124 osoby. Kąpiele lubelskich morsów przyciągają wielu gapowiczów. Niektórzy też chcą zmierzyć się z takim wyzwaniem. – Dużo mamy osób, które próbują. Kąpią się, ale jeszcze bez przekonania – mówi prezes Piotr Kańczugowski.
Mors aktywny wszędzie, cały rok
Klubowicze nie ograniczają się jednak tylko do mroźnych kąpieli. Oprócz tego organizują np. dzienne i nocne spływy kajakowe po Bystrzycy. Tak było w zeszłym roku, gdy z pochodniami przepłynęli fragment rzeki w noc świętojańską. Ten rok przyniósł nowy, już zrealizowany pomysł nocnej kąpieli przy pochodniach. Również w tym roku grupa z Lublina uczestniczyła w Światowym Zlocie Morsów w Kołobrzegu, gdzie 1300 osób pobiło rekord w jednoczesnej kąpieli. – Odbywa się wielka parada przez miasto. Kluby z całego świata przechodzą z banerami, bluzami klubowymi. Wzięliśmy koziołka lubelskiego i nasz koziołek szedł na przodzie pochodu – wspomina Piotr Kańczugowski.
Ale morsy kąpią się nie tylko w Lublinie. Równie silna grupa działa w Chełmie. Oba kluby planują stworzyć wspólną reprezentację. – Chcieliśmy zintegrować się z Lublinem i w następnej kolejności z innymi morsami z Lubelszczyzny – mówi jeden z chełmskich morsów Wiesław Wepa. W planach jest również wspólne morsowanie w gliniankach pod Chełmem. – Planujemy ognisko, kiełbaski. Około 20 osób ma przyjechać do nas z Lublina. Oczywiście zrobimy większy przerębel, żeby wszyscy się zmieścili – dodaje Wepa.
Najbliższa przyszłość Lubelskiego Klubu Morsów to realizacja nowego pomysłu – Lubelskiej Kliniki Mrozu. W założeniu ma to być mobilna sauna i ruska bania. Taki zestaw podróżowałby po całym regionie, promując zdrowy tryb życia oraz jako wizytówka wszelkich kampanii prozdrowotnych. Ale nie tylko. Równie ważna byłaby promocja Lubelszczyzny, np. poprzez obecność przy stokach jako atrakcja dla narciarzy. Projekt jest na etapie pozyskiwania partnerów i sponsorów. Plan ambitny, ale przy tej ilości pozytywnej energii zapewne z szansą na sukces.
Tekst i zdjęcia Krzysztof Stanek