fbpx

Drugi debiut

7 lipca 2016
Comments off
1 306 Views

RobertPranagal-1200-6176W maju obchodził swoje 66. urodziny, a zaledwie dwa tygodnie wcześniej zdobył dwa Fryderyki, konkurując o nie z bardzo młodymi artystami. Przypomniał o sobie w wielkim stylu, powracając z repertuarem swojej pierwszej płyty. Album „1976: Space Odyssey” nagrany z orkiestrą Mitch&Mitch to drugi debiut Zbigniewa Wodeckiego. 4 czerwca w nowo otwartym Centrum Spotkania Kultur w Lublinie odbył się wyjątkowy koncert, który łączy muzyczną przeszłość z przyszłością. Ze Zbigniewem Wodeckim rozmawia Aleksandra Biszczad, foto Robert Pranagal.

– Centrum Spotkania Kultur, w którym rozmawiamy, swoją historią sięga 1974 roku, wtedy to rozpoczęto tu budowę dużego gmachu, którą udało się skończyć w zeszłym roku. Historia Pana najnowszej płyty jest niemal równie długa. Skąd pomysł, aby odświeżyć piosenki nagrane po raz pierwszy w 1976 roku?

– To pomysł zespołu Mitch&Mitch, czyli Macia Morettiego i jego kompanów. Dzięki płycie „1976: Space Odyssey” nauczyłem się ponownie wszystkiego, co już napisałem, i odświeżyłem repertuar z pierwszej swojej płyty, która wtedy powstała wspólnie z Jarkiem Kukulskim i Wojtkiem Trzcińskim. Po 40 latach okazało się, że to właśnie teraz nastał najlepszy czas dla utworów z tego albumu. Ten projekt narodził się z przypadku, ale w życiu muzyka przypadek często okazuje się być siłą decydującą i całkowicie zaskakującą.

– Płyta odniosła sukces. Spodziewał Pan się tego? Rynek muzyczny wygląda dziś zupełnie inaczej niż kiedyś. Nie zawsze muzyka jest na pierwszym miejscu. Czasem bardziej liczy się to, co jest dookoła, otoczka. Sam Pan powiedział – w nieco innym kontekście – że „żyjemy w czasach, gdy ludzie bardziej cenią aktora, który gra pianistę, niż pianistę”.

RobertPranagal-1200-6162– Myślałem, że moja kariera będzie w dużej mierze opierała się na dotychczasowym dorobku i odcinaniu kuponów z dawnych, ale wciąż popularnych szlagierów. A tu taka niespodzianka! Można powiedzieć, że o płycie „Zbigniew Wodecki”, nagranej w 1976 roku, kompletnie zapomniałem, bo w tamtym czasie nie odniosła dużego sukcesu. Być może była zbyt trudna lub ambitna jak na tamten okres. Nowe aranżacje dały jej drugie życie i spory aplauz, zarówno mówiąc o dwóch Fryderykach, jak i pełnych salach na naszych koncertach. Żyjemy w czasach zupełnie komercyjnych, a okazuje się, że jednak jest publiczność, która lubi „pokomteplować” muzykę. Nie ukrywam, że poczułem się bardzo doceniony jako artysta. A oczywiście nie byłoby tego wszystkiego bez świetnych pomysłów i wykonania Mitch&Mitch. Ja tylko przypomniałem o sobie.

– Więc w jakim położeniu znajduje się współczesny artysta muzyk?

– Z jednej strony ma bardzo dużo możliwości i miejsc, w których może się pokazać, a z drugiej obecnie jest znacznie trudniej ugruntować swoją pozycję na rynku muzycznym. Często powtarzam, że im bardziej ktoś jest zdolny, tym bardziej ma pod górkę. Wiąże się to z ambicjami i pewnym uporem, a publiczność nie zawsze dobrze to odbiera.

– Goszcząc u Kuby Wojewódzkiego, wspomniał Pan o utalentowanym młodym skrzypku, Mariuszu Patyrze, który pomimo znakomitego talentu, wydanej płyty i wygranej w wielu konkursach, nie jest szerzej znany. Czy tajemnicą Pana sukcesu być może jest zatem balans pomiędzy klasyką a tym, co bardziej komercyjne, czyli również bardziej przyswajalne dla publiczności?

RobertPranagal-1200-6141– Im bardziej muzyka jest ambitna, to tym trudniej o duże grono odbiorców. Więc pewnie gdybym był wybitnie zdolny, to być może nie zrobiłbym kariery <śmiech>. Marcin to odpowiedni na to przykład, jest wspaniałym muzykiem, jedynym Polakiem, który wygrał prestiżowy konkurs Paganiniego, ale nie wszyscy doceniają taką muzykę, a być może też trafił na zły moment. Krystian Zimerman, który wygrał w 1975 r. Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina, stał się znany i wręcz rozchwytywany, ale tamte czasy potrzebowały właśnie takiego artysty. Marcin osiąga sukcesy mierzone zupełnie inną skalą, zagrał prawykonanie najtrudniejszego koncertu E-dur, którego w zasadzie nie gra się ze względu na bardzo wysoki poziom trudności. To fenomen sam w sobie.

– Lubi Pan łączyć style. To nie tylko łączenie przeszłości z przyszłością, jak w przypadku płyty nagranej z Mitch & Mitch, ale też współpraca z heavymetalową grupą Exlibris, a także własna interpretacja utworu hiphopowego „Jest jedna rzecz” Peja&Slums Attack. Co planuje Pan, aby nas jeszcze zaskoczyć?

– Teraz zamieszam tworzyć z myślą o radości z samego muzykowania, czyli duchowo wracam do stanu sprzed 40 lat. Eksperyment z Exlibris to właśnie przejaw tej postawy, jestem otwarty i ciekaw różnych rodzajów muzyki. To zadanie było trudne, solówka w tym utworze była szybka, dynamiczna, ale finalnie wyszło bardzo ciekawie. W przyszłości zamierzam wydać kolejną płytę. Zawsze mam asa w rękawie i planuję nowe projekty. A gdy zabraknie mi pomysłów, to ogolę swoją słynną czuprynę na zero i tym zaskoczę na scenie <śmiech>.

– To nie pierwsza Pana wizyta w Lublinie. Koncertował Pan tu wielokrotnie w czasie swojej kariery. Jak wygląda dziś Lublin z perspektywy muzyka goszczącego tu na koncertach i jak zmieniał się przez lata? Jak wypadamy w porównaniu z innymi miastami?

RobertPranagal-1200-6131– Lublin to fantastyczne miasto, bardzo lubię tu przyjeżdżać i podziwiać szczególnie Stare Miasto. Jako młody chłopak spędziłem tutaj sporo czasu, wtedy zatrzymywałem się w hotelu Victoria, chyba najgłośniejszym hotelu na świecie (bo przy skrzyżowaniu). Można powiedzieć, że tutaj uczyłem się życia. Graliśmy po kilka koncertów dziennie, w różnych zakładach pracy. Trzymaliśmy się zgraną grupą, z Romkiem Wilhelmim, Andrzejem Kopiczyńskim, Andrzejem Zauchą. To były bardzo kolorowe czasy, mimo że osadzone w szarym socjalizmie. Przez tyle lat przyjeżdżałem do Lublina i zastanawiałem się, kiedy skończy się budowa tego okazałego obiektu przy Alejach Racławickich, ale widać warto było czekać. Sale są piękne, warunki fantastyczne. Ludzie potrzebują takich miejsc, mają coraz większą potrzebę kontaktu z kulturą, chcą przebywać w pięknych przestrzeniach i doświadczać sztuki, muzyki. A Centrum Spotkania Kultur wręcz nobilituje wszystkich, którzy do niego przychodzą.

 

 

 

Comments are closed.