fbpx

Miłosna afera w lubelskim grodzie

24 grudnia 2016
Comments off
2 988 Views

img_0210Porwanie było zaplanowane i perfekcyjnie przeprowadzone. Gdyby nie był rok 1603, można by sądzić, że to akcja doborowego oddziału komandosów. Co ciekawe, uprowadzona dziewczyna nie protestowała. Nie był to przejaw syndromu sztokholmskiego, ale z całą pewnością wielka romantyczna miłość.

Na przełomie wieków XVI i XVII godność i urząd burmistrza Lublina piastował Sebastian Konopnica. Pochodził z szanowanej rodziny mieszczańskiej, która w owym czasie należała do najmożniejszych lubelskich rodów. Zresztą ślady ich bogactwa przetrwały do dziś. Jednym z nich jest renesansowa kamienica, wznosząca się na Rynku Starego Miasta pod numerem 12. Pierwsze wzmianki o kamienicy pochodzą z początku XVI wieku. Miała wielu właścicieli, ale dopiero Konopnica nadał jej blask i uczynił jednym z najpiękniejszych domów w mieście.

Sebastian Konopnica miał z żoną Katarzyną z Kretków troje dzieci: synów Aleksandra i Andrzeja oraz córkę Barbarę, która była oczkiem w głowie ojca. Tak jak męscy przedstawiciele rodu słynęli z odwagi i przedsiębiorczości, tak Konopniczanki odznaczały się niepospolitą urodą i wdziękiem. I to właśnie córka Barbara, piękna i powabna panna, zasłynęła jako bohaterka sensacyjnej historii miłosnej.

Serce miała już zajęte

W roku 1602 Basia liczyła 14 lat. Dziś to wiek dziecięcy, ale w wtedy czternastolatki wydawano za mąż. Mężczyźni oglądali się za nią, gdy dumnie kroczyła przez Rynek lub wysiadała z kolaski. Niejeden, czy to szlachetnie urodzony kawaler, czy zwykły piwożłop marnej kondycji, z radością stanąłby z Konopniczanką na ślubnym kobiercu. Nie tylko pojąłby za żonę piękną dziewczynę, ale zgarnąłby hojny posag córki burmistrza. Jednak nikt takich myśli nie miał odwagi wypowiadać na głos. Stary Konopnica, który był znany z zawziętości, kazałby swoim pachołkom wychłostać delikwenta albo i wtrącić go do więzienia. Ale nawet gdyby znalazł się śmiałek, to dostałby od Baśki kosza, ponieważ jej serce było już zajęte. Kochała się z wzajemnością w Janie Rudnickim, młodym szlachcicu i dziedzicu podlubelskiego majątku Rudnik. Rudnicki często bywał w Lublinie w celach, które dziś nazwalibyśmy rozrywkowymi. Odwiedzał karczmy i gospody, jadł i pił za dwóch, a także będąc zapalczywym młodym mężczyzną, popisywał się sztuką fechtunku, wyzywając na pojedynki kogo tylko się dało, pod jedynym warunkiem, że rywal był mu równy urodzeniem. Zapewne któregoś razu napotkał piękną Konopniczankę i serce mu podpowiedziało, że „ta albo żadna”. Dziewczyna także pokochała przystojnego zabijakę z podkręcanym czarnym wąsem.

img_0205Konopnica strzegł czci córki jak skarbu. Jednak pochłaniały go obowiązki burmistrza i rajcy lubelskiego. Mogły to być nawet sprawy związane z rozbudową wodociągów lubelskich. W tym czasie planowano przeprowadzić kanały rzeczne przez tereny należące częściowo do sióstr brygidek. Były to łąki nad Bystrzycą w rejonie obecnej ulicy Narutowicza, gdzie znajduje się kościół Matki Bożej Zwycięskiej (pobrygidkowski). Być może widok drewnianych rur przeszkadzał siostrom w modlitewnym skupieniu i z tego powodu nie zgadzały się na przeprowadzenie w tym miejscu wodociągów. Miasto na tym tle toczyło wieloletni spór z zakonnicami. Od dłuższego czasu był też zajęty remontem swojej kamienicy. Zaczął ją rozbudowywać po wielkim pożarze miasta w 1575 r. Nie szczędził wysiłku i środków, by przystroić fasadę oraz wnętrza fantazyjnymi ozdobnikami. Warto nadmienić, że przez wiele lat mylnie uważano, że kamienica przy Rynku 12 należała do rodziny Marka Sobieskiego, wojewody lubelskiego od 1599 r. i dziadka króla Jana III. Wykluczyły to badania naukowe prowadzone od lat 30. XX wieku, a także m.in. odkrycie w jednej z komnat belki stropowej, na której w 1597 r. wyrzeźbiono ozdobne inicjały „S.K”.

Jego liczne zajęcia i obowiązki sprawiły, że Barbara wykorzystała okazję, żeby wymknąć się spod czujnej ojcowskiej kurateli. Pod pozorem nieszporów lub kupna nowej zapaski na straganie jarmarcznym wymykała się z domu i spotykała potajemnie z Janem, który dużo wcześniej przez posłańców informował ją, kiedy przyjeżdża do Lublina. Ich miłość rozkwitała i myśleli o małżeństwie. Oboje byli młodzi i niezbyt doświadczeni życiowo, nie dostrzegali więc ciemnych chmur, które zaczęły się nad nimi gromadzić.

Za Hanusa nie pójdę!

img_0200Rodzice wkrótce dowiedzieli się o ukochanym córki. Matka jak to matka, gotowa była związek pobłogosławić, ale to ojciec sprawował niepodzielne rządy w tym domu. Konopnica, gdy usłyszał nazwisko „Rudnicki”, zdenerwowany zastrzegł, że nie odda mu córki. Nie to żeby miał coś osobistego do tej rodziny. Rudniccy to szlachta herbowa i uznana, z licznymi zasługami dla Rzeczypospolitej. Ale byli biedni jak myszy kościelne. Jan gospodarował na kawałku lichej ziemi i tylko pozował przed miejskimi dziewkami na wielkiego pana i utracjusza.

– Cóż ten frant może ci dać? Jaka przyszłość cię z nim czeka? – padały retoryczne pytania, na które Basia nie potrafiła odpowiedzieć. Milczała, a stary Konopnica z jej zaciętej miny poznał, że czeka go niełatwa przeprawa. Miał jednak sposób, żeby wybić córce z głowy tę miłość. Znalazł jej narzeczonego! Nie jakiegoś wydrwigrosza łasego na posag, lecz Hanusa, młodzieńca z bogatego rodu, syna znamienitego rajcy miejskiego, niejakiego Lemki. Hanus pobierał nauki medyczne w Akademii Krakowskiej i czekała go świetlana kariera chirurga. Konopnica i stary Lemko wszystko już obgadali. Ustalili nawet datę zaręczyn na drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1602 r. Reakcja Barbary była podobna do ojcowskiej, gdy usłyszał o Rudnickim. – Nie pójdę za Hanusa za nic w świecie! – wykrzyknęła. – On jest gruby, powłóczy nogami i ślini się. Już wolę życie w klasztorze spędzić niż u jego boku!

Konopnica tylko uśmiechnął się pod sumiastym wąsem. Kogo obchodzi zdanie dziewczyny? Skoro on wszystko ustalił, to tak jakby ślub już się odbył. Ucztę z okazji zaręczyn wyprawiono w odświętnie przystrojonej kamienicy burmistrza, jedzenie i trunki były wyborne, a gości cała moc. Jednak nikt tego dnia miło nie wspominał. Barbara zamknęła się w swojej komnacie i wyjść do Hanusa nie chciała, mimo próśb i gróźb ojca. W tej sytuacji zaręczyny przełożono na Trzech Króli. Konopnica był przekonany, że do tego czasu uda mu się zmiękczyć hardość córki.

  • Bądź w kościele i ciepło się ubierz

Nic bardziej mylnego. Gdy tylko nadarzyła się okazja, Barbara posłała zaufanego pachołka do Rudnika, z wiadomością dla Jana o zaistniałej sytuacji. Rudnicki wkrótce stawił się u Konopnicy. Przysiągł na honor szlachecki, że Barbary nie ukrzywdzi i zrobi wszystko, żeby zapewnić jej dostatnie życie. Stary był nieprzejednany.

– Widać niepisane nam być razem, mój miły – szepnęła zapłakana Konopniczanka, uzyskawszy od rodziców pozwolenie na chwilę pożegnalnej rozmowy z ukochanym. W przeciwieństwie do niej Rudnicki nie wydawał się załamany. Szepnął, że nie wszystko stracone. Nie wrócił do Rudnika. W kolejnych dniach wielokrotnie odwiedzał karczmy i gospody lubelskie. Ale nie po to, żeby raczyć się miodem czy szukać zwady dla rozrywki. Z ożywieniem rozprawiał o czymś z kompanami, ledwie tylko mocząc usta w kuflu. Według zmyślonej wersji tej historii, odwiedził też Sebastiana Klonowica, słynnego lubelskiego poetę i wykładowcę Akademii Zamojskiej, który mieszkał w kamienicy przy Rynku 2. W rzeczywistości Klonowic w tym czasie już nie żył; zmarł 29 sierpnia 1602 r.

Jeszcze przed Nowym Rokiem Rudnicki wysłał do Barbary posłańca z sekretnym listem. Napisał, żeby w Trzech Króli była w kościele i żeby ciepło się ubrała…

  • Co koń wyskoczy – ale nie do Rudnika

Początek 1603 roku przyniósł z dalekiej Anglii wieści o złym stanie zdrowia królowej Elżbiety I Tudor. Królowa cierpiała na reumatyzm i żółtaczkę i popadała w coraz większą neurastenię. Zmarła 24 marca tego roku. Za to w Lublinie w święto Trzech Króli było śnieżnie. Białe płatki osiadały na aniołach i smokach fantazyjnie wyrzeźbionych na obramiennikach okiennych kamienicy Konopniców. Obok postaci baśniowych widniały tam także medaliony z wykutymi wizerunkami właścicieli domu – burmistrza i jego małżonki.

Śnieg chrzęścił pod butami przechodniów. Zgodnie z umową z Rudnickim, Barbara udała się do kościoła. Miała na sobie kożuszek, który podkreślał jej zgrabne kształty. Towarzyszyła jej matka. Dziewczyna nie znała zamiarów ukochanego, być może nie wtajemniczał jej, obawiając się, żeby nieostrożnym słowem nie zniweczyła planu. Była przekonana, że Jan chce raz jeszcze ją zobaczyć, zanim zniknie z jej życia.

Rudnicki czekał przed świątynią. Ukłonił się pięknie matce i córce, a gdy weszły do środka, on także wślizgnął się do nawy. Barbara, wychodząc po nabożeństwie, już go nie widziała. „I tak to już koniec” – pewnie pomyślała ze smutkiem. Jakaż była radość dziewczyny, gdy ujrzała Jana u wylotu ulicy Grodzkiej. Stał obok sań zaprzężonych w parę rączych koni. Liczni świadkowie zdarzenia powiedzieli, że gdy Konopniczanki podeszły bliżej, szlachcic skoczył między nie jak ryś, porwał Barbarę w objęcia i usadził w saniach. Usiadł na koźle, świsnął na konie i sanie ruszyły jak błyskawica, wzbijając śnieżny pył, aby po chwili zniknąć za Bramą Krakowską.

Nie upłynęło wiele czasu, gdy Sebastian Konopnica dowiedział się o porwaniu córki przez Rudnickiego. Kazał zaprzęgać konie i na czele uzbrojonego oddziału pachołków ruszył na Rudnik, znajdujący się w okolicach dzisiejszej Wólki Lubelskiej. Był przekonany, że bezczelny szlachetka uprowadził Barbarę do rodzinnego gniazdka. Zamierzał ją odbić, nawet jeśli miałaby się krew przy tym polać. Jakież było jego zdumienie, kiedy okazało się, że w Rudniku nie ma ani córki, ani porywacza. Szukano w całym majątku, nawet w chatach chłopskich – na próżno.

Rudnicki był nie tylko znakomitym szermierzem, ale okazał się także niezgorszym strategiem. Przewidział, że Konopnica będzie chciał odbić córkę i w pierwszej kolejności najedzie Rudnik. Dlatego, wybierając drogę ucieczki, szerokim łukiem ominął rodzinny majątek. Gdy uzbrojona kompania Konopnicy przetrząsała zabudowania dworskie w Rudniku, zaglądając do każdej dziury, Jan i Barbara byli w drodze do Dublan. Do tych samych Dublan w lwowskim obwodzie, gdzie dwa i pół wieku później powstała słynna w całej Europie szkoła rolnicza. Dotarłszy tam po kilku dniach podróży, wzięli ślub. Wkrótce wysłali do Konopnicy list, informując, że są już mężem i żoną. Barbara zapewniała, że wyszła za Rudnickiego bez przymusu i jest z nim szczęśliwa. Prosiła ojca o wybaczenie i udzielenie błogosławieństwa.

Stary Konopnica nigdy jej nie wybaczył. Do swojej śmierci w 1608 r. czuł się urażony. Próbował nawet przed sądem biskupim i na dworze króla Zygmunta III Wazy unieważnić małżeństwo Barbary i Jana. Za karę wydziedziczył córkę. Cały majątek, w tym także piękną kamienicę na Rynku, podzielił między synów Aleksandra i Andrzeja. Barbara, chcąc odzyskać część schedy po ojcu, uwikłała się w wieloletni spór z braćmi. Jednak nic nie wskórała. Mimo to Rudniccy żyli długo i szczęśliwie, ciesząc się dobrym zdrowiem. Dochowali się gromadki dzieci i wnuków. Najprawdopodobniej osiedli na stałe w Rudniku, gdzie jednak nie zachowały się ślady majątku z XVII wieku.

W tekście wykorzystano następujące źródła:

„Biuletyn Lubelskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej”, 2007, nr 4, str. 46–51

http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/Content/20328/Porwanie%20Barbary%20Konopniczanki.pdf

http://teatrnn.pl/leksykon/node/181/wodociC4%85gi_w_lublinie

Tekst Mariusz Gadomski

Foto Marek Podsiadło, archiwum

Comments are closed.