fbpx

Zalew

19 marca 2022
1 076 Views

Pięć lat tresury na pewnym wydziale jednego z lubelskich uniwersytetów robi swoje. W grę wchodzi także charakter wykonywanej pracy i dość dynamicznie zmieniające się okoliczności przyrody. A że mamy pandemię, mamy wszystko ładnie i składnie, ale nie tak do końca, to tym bardziej muszę wiedzieć, co w trawie piszczy.

Jeno w tej trawie, której zieloności z takim wytęsknieniem wypatruję, to nie piszczy, a wyje, i to o wiele głośniej, niż moje Reksie, jak karetkę usłyszą. Włażę sobie w bezdenne czeluści internetów, karteluszki przygotowane, długopisik w ręku. Z blatu biurka, zasypanego stosem dokumentów, łypie na mnie zastygły w drewnie Sancho Pansa. I zaczyna się kalejdoskop wrażeń. Totalny rollercoaster i jazda bez trzymanki. Ihaaa!

Poddaję się po przeczytaniu zaledwie dwóch tytułów, pieczołowicie skleconych w pogoni za sensacją przez pracowników najpopularniejszych portali informacyjnych. Słowo „dziennikarz” nie przejdzie mi przez gardło i nie wymknie się spod palców na klawiaturze. Tytuł jest zwykle bardzo nośny (brawa za pomysłowość, Dobromir niech się schowa pod stół i szczeka), ale jak, człowieku, próbujesz zrozumieć, co autor miał na myśli, to dochodzisz do wniosku, że autor nic nie miał na myśli. Bo nie myśli. Zwykle w pierwszym rzucie gęba mi się cieszy, że takie ludzie mają pomysły, no, no, a potem zaczynam zgrzytać zębami i żałość mnie ogarnia okrutna. Bo język polski to naprawdę piękny język, bogaty w słowa, posiadający pewne reguły, w tym ortograficzne, interpunkcyjne i gramatyczne. Ano nie dla wszystkich, są i wybrańcy, którzy owe reguły w zadniej części ciała mają.

Wchodzę w artykuł. Przy pierwszym spojrzeniu wydawałoby się, że sensowny i nie o zadku Maryni. Na dzień dobry, na samej górze strony, uprzejmie mnie ktoś powiadamia, że przeczytanie tekstu zajmie mi 2 minuty. U. A nawet „uuuuuu”. Zawody w sprincie czytelników? Z ciekawości zaczynam mierzyć czas. Chyba jest ze mną coraz gorzej, bo przeczytanie zajęło mi dobrych minut dziesięć. W trakcie dostałam zawału, szału, krwotoku wewnętrznego, skrętu kiszek, bólu głowy i czort wie, czego jeszcze. Sancho podejrzliwie łypie spod kapelusza na mój znój, ale nie poddam się…

Rany boskie, rany boskie! Wody! Kawy! Wódki! HORROR, HORROR, HORROR. Nie, w sumie po co wody, po co kawy, po co wódki, szkoda czasu i atłasu. Będę jak Rejtan, strzelajcie od razu! Chcę umrzeć, bo ciężar cudzej głupoty przygniótł mię tak, że się nie podźwignę…

Po ogromnych wysiłkach (to było jak rajd w klapkach po Himalajach) poczułam się, jakbym była reprezentantem, i to czołowym, osób ze wsteczną inteligencją i cofających się w rozwoju intelektualnym. Myślę sobie najpierw, że ty, Zabłocka, to wprawdzie filolog, ale iberyjski, może ty tępa jakaś jesteś albo się czepiasz… Może ty, Zabłocka, już czytać ze zrozumieniem nie potrafisz? Wiadomo, latka lecą, nie młodniejesz, PESEL znasz, to co się wychylasz… Na wszelki wypadek przeczytaj sobie wszystko jeszcze raz, jest szansa, że jednak zrozumiesz. No, za którymś razem. I znów mitręga, znów batalia, znów ów znój syzyfowy. Przeczytałam. Przyszła rozpacz, potem chwila refleksji. Owszem, starzeję się, ale nadal wybornie czytam ze zrozumieniem. I nie rozumiem nie dlatego, żem tępa, tylko dlatego, że ktoś pisać nie umie w zgodzie z gramatyką, składnią, interpunkcją i, co przyprawia mnie o smutek wyjątkowy i perforację żołądka, ortografią. Tego bełkotu nie da się strawić. Tego bełkotu nie da się czytać.

Jestem Kopciuszkiem na miarę naszych czasów (no cóż, jakie czasy, taki Kopciuszek, sorry), więc dalej łuskam, cedzę i odsiewam. Przebieram w ziarenkach słów. Zanim dokopię się do sedna, zdążę zawiesić oko na milionie nieprzydatnych, plastikowych informacji, które po prostu dają po gałach i od których dziąsła krwawią.

Sunę, już mniej ochoczo, dalej. Uderza mnie w twarz karpi uśmiech jakiejś popularnej celebrytki, znanej chyba tylko dlatego, że jest znana. Poświęciłam się dla dobra sprawy i poszperałam. A teraz żałuję, mea maxima culpa. Rzeczona dziewoja brała udział w urągającym ludzkiej godności programie jednej z wiodących stacji TV. W programie, gdzie zasadą jest, że ludzie na wizji, aby zdobyć uczucia współziomków, a tak naprawdę uznanie mas motłochu, robią wszystko to, czego publicznie czynić nie należy. Bo nie wypada, ot co. I oto dowiaduję się z kolejnego artykułu, że pannica na swoim „Insta” w „lajwach” na bieżąco relacjonuje postępy z prac plastycznych podejrzanego autoramentu specjalistów zza siedmiu mórz i rzek. Fani (O zgrozo! Ona ma fanów!) cieszą się jak foczki i klaszczą w płetwy. Brawo, brawo! Och, och! Jakaś ty piękna, jaka śliczna, ach, ach! No, panie tego, ten, ten, no brawo… Tak sobie na nią patrzę, tak sobie oczom nie wierzę – Jezusku Nazareński słodki i święty, toż ona ma więcej napraw usterek na twarzy, niż ja książek w domu, a przyznam się, że zarzuciłam liczenie dopiero przy czterech tysiącach… Już wiem, dlaczego świadomie ładnych kilka lat temu zrezygnowałam z posiadania w domu zbędnego, gadającego pudła…

Nic to, se myślę, Zabłocka, nic to, jedź dalej, może się czegoś ważnego dowiesz. No masz! Jakaś inna białogłowa w ciąży jest. Dobrze, ba!, nawet bardzo dobrze, mamy ujemny przyrost naturalny, niech dzieci się rodzą, cieszmy się! Jednak, jak szpieg z Krainy Deszczowców, zaczynam wietrzyć w tym jakiś podstęp, gdyż twarz białogłowy z nikim, ale to nikim mi się nie kojarzy. Znów mitręga, znów mordęga, znów ów znój, no, dokopałam się do informacji. Nic dziwnego, że nie wiem, kto zacz, skoro i ona jest byłą uczestniczką programu TV, gdzie spragniony ciepełka domowego ogniska włościanin szuka sobie oblubienicy przed milionami zaróżowionych od sensacji twarzy telewidzów. A. A to sorry.

Karpie usta, nowe fryzury, stylówy, nieustanne wakacje, hajs, hajs i tandeta, anonse, kto z kim, jak gdzie i dlaczego stały się wydarzeniami na miarę naszych czasów. Chyba już jestem za stara na to wszystko, a Olka ma rację, mówiąc, że „matka, ty to taka konserwa jesteś, wiesz?”. Łupnęłam klapką laptopa aż miło. Aż wióry poszły i iskry się posypały. Sancho podskoczył zdziwiony. O tempora, o mores.

tekst Magdalena Zabłocka, foto Mitul Grover | Unsplash


Magdalena Zabłocka jest dyrektorem ds. programowych Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Lublinie. W pracy, będącej jej największą pasją, zaangażowana jest w działania na rzecz promocji rzemiosła. W książce „Rzemiosło w przestrzeni kulturowej” ze znawstwem i temperamentnie opowiada historie, legendy i mity tej gałęzi działania, poczynając od antyku. Prywatnie uwielbia literaturę luzofońską i iberoamerykańską, a najbardziej lubi „trupy”, czyli kryminały. Kocha swoje dwa psy i dwa koty.

Leave A Comment