fbpx

Karol Aleksander

19 grudnia 2014
Komentarze wyłączone
991 Wyświetleń

IMG_0773

Listopadowy wieczór. Galeria Frutti di Mare w Lublinie i wernisaż psychodelicznych grafik Alka Morawskiego. I oprawa muzyczna Karola Aleksandra, DJ-a podbijającego kolejne miejsca i słuchaczy w Polsce i poza jej granicami. Pochodzący z Tomaszowa Lubelskiego zagrał w Lublinie po raz kolejny, za to pierwszy raz na tego typu imprezie, fundując obecnym podróż po niejako znanych rejonach muzycznych, ale we własnej, oryginalnej interpretacji z wykorzystaniem całego wachlarza winyli.

Dobry adres

Frutti di Mare to nietuzinkowe miejsce w Lublinie, które powstało w prywatnym mieszkaniu w kamienicy przy ulicy Czwartaków 4 i stało się przestrzenią dla interdyscyplinarnych działań związanych ze sztuką. Surowa przestrzeń, z małą ilością mebli, stała się scenerią dla wernisażu prac grafika, ilustratora i autora murali Alka Morawskiego, który przyciągnął do Frutti di Mare równie nietuzinkowe grono odbiorców. Wśród nich wiele „oryginalnych” osób, w tym młodzież alternatywna i undergroundowa. I tu wkracza DJ Karol Aleksander. Na sali pojawił się niespostrzeżenie; dopiero gdy padły pierwsze dźwięki muzyki, zrobiło się gęsto wokół konsolety. Karol Aleksander różni się od innych DJ-ów. On celebruje muzykę, jest skupiony, niemal poważny, co stoi w sprzeczności z ogólnie przyjętym wizerunkiem DJ-ów owacyjnie zachęcających do wspólnego szaleństwa. We Frutti di Mare było więc klubowo i mocno klimatycznie, z punktem ciężkości leżącym gdzieś pomiędzy house’m i downtempo. – To, co gram, trudniej jest definiować kilkoma słowami. Zależy to przede wszystkim od profilu wydarzenia, na wernisażu grałem dub, instrumentalny hip-hop, a nawet psychodeliczny rock i raczej nie przekraczałem 100 BPM-ów, na co nie mógłbym pozwolić sobie w klubie, gdzie zwykle królują szybsze numery w stylu house czy disco. Unikam muzyki komercyjnej, z drugiej strony nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś mnie pod nią podpinał – komentuje.

Przygoda z graniem dla publiczności rozpoczęła się od studenckiej audycji radiowej, którą zaczął prowadzić równolegle z rozpoczęciem studiów na ekonomii w Rzeszowie oraz dzięki stowarzyszeniu LakaVinyl, które założył w rodzinnym Tomaszowie Lubelskim z grupą znajomych w celu promocji wydarzeń kulturalnych w okolicy. Pierwszy występ za gramofonami odbył się przy okazji zawodów Skateboard/BMX/Graffiti – Pokaż Skillsy, które ze zwykłej zajawki w ciągu kilku lat urosły do najciekawszego wydarzenia dla miejscowej i okolicznej młodzieży. Wkrótce Karol zaczął grać w klubach muzycznych, a doświadczenie z czasów podwórkowych produkcji hip-hopowych przełożył na produkcje bardziej parkietowe. Docenili je min. DJ Bert z Polskiego Radia Czwórka oraz Zambon z The Very Polish Cut-Outs, którzy mają za sobą ogromne doświadczenie. – Popchnęło mnie to do doskonalenia umiejętności, czego rezultatem są moje edity oraz zapowiadająca się na przyszły rok płyta winylowa – opowiada.

O winylach

IMG_0717Pierwszą jego fascynacją była kolekcja płyt ojca. – Odkąd pamiętam, w salonie była półka z winylami z muzyką Led Zeppelin, Klaus Schulze, Crossfire, Exodus czy Pink Floyd, z którymi tata obnosił się jak z jajkiem. Wzbudzało to we mnie ogromną ciekawość, nie tyle ze względów muzycznych, co przede wszystkim z powodu tajemniczych, nieraz przerażających okładek – wspomina. Najbardziej intrygujące są dla niego okładki Pink Floyd czy Led Zeppelin, wśród ulubieńców znajdują się również polski zespół Izrael. Z nowszych wydawnictw zachwyca się Toddem Terje – jego albumem wraz z zestawem singli oraz płytami z wytwórni jak U Know Me czy Golf Channel. Obecnie kolekcja jego ojca jest już w jego posiadaniu. Dzięki temu mógł samodzielnie samplować wybrane tytuły, co zaowocowało kilkoma nowymi i nietuzinkowymi produkcjami.

Karol Aleksander grał w klubach w Warszawie, Częstochowie, Łodzi, Rzeszowie, Lublinie, na plaży w Sopocie, festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu czy Polskim Radiu Czwórka. Ostatnio został zaproszony, żeby zagrać w Londynie. – To ciekawe miejsce – na co dzień sklep z płytami, który okazyjnie zamienia się w klub. Ze względu na dobry sprzęt, bar i dużą przestrzeń, tak naprawdę standard grania jest wyższy niż w większości miejsc, w których miałem okazję zagrać do tej pory. 150 – 200 osób. Tolerancyjna publiczność – zero tzw. „requestów” lub po prostu trafiłem w ich gust. Parkiet był pełny od początku do końca mojego seta. Mam nadzieję, że wkrótce tam wrócę – mówi.

Granie z winyli jest trudniejsze niż z korzystanie z oprogramowania bądź CD-playerów, wymaga czujności i dobrego słuchu. Nie ma tu wyświetlaczy, które pokazują tempo utworów, czy przycisków, które zapętlają kawałki. Nagrania na płytach winylowych mają też to do siebie, że nigdy nie są w 100% równe, jak jest to w przypadku nagrań cyfrowych. Mówi się, że płyta „pływa” po talerzu gramofonu, trzeba więc uważać, by zgrywane numery się nie „rozjeżdżały” w trakcie miksu. Ten sposób grania ma swoje wady, komputery pozwalają na większą kreatywność, można dowolnie zapętlać utwory czy nawet szybciej je zmieniać, nie tracąc czasu na chowanie i szukanie odpowiedniej płyty. – Z drugiej strony granie z winyli ma swój niepowtarzalny urok, jest tu więcej ludzkiego pierwiastka, można „podotykać” muzyki i bardziej się na niej skupić. Taki sposób grania setów sprawia mi największą przyjemność – stwierdza.

Jego kolekcja nie jest duża, ale wciąż rośnie. Liczy obecnie nieco ponad 500 płyt. – Są płyty, które szanuję przez ich zawartość muzyczną, inne ze względu na wartość rynkową bądź sentymentalną. Ale też zdarza się kupić tanio mało znanych wykonawców, których nagrania okazują się później „parkietowymi killerami” – opowiada. Płyty kupuje, gdzie się da: w sklepach internetowych, stacjonarnych, antykwariatach i od prywatnych sprzedawców „z drugiej ręki”. To również pamiątki z miejsc, które odwiedził. – Kupowanie płyt jest wyrazem szacunku dla samych artystów. Jest tak, że kupujemy nagrania cyfrowe za parę złotych w ciągu kilku sekund i od razu legalnie słuchamy ich na komputerze czy telefonie. Zdobycie płyty winylowej zmusza nas do większego wysiłku. Nawet jeśli kupujesz w internecie, nie wystarczą dwa kliknięcia – musisz najpierw czekać na paczkę i ruszyć się po nią na pocztę. Nie wiem jak inni, ale mi nic nie zastąpi położenia igły na świeżo rozpakowany wosk. Poza tym im więcej ich masz, tym więcej chcesz ich mieć. Cieszą ucho i oko, okładki to niekiedy dzieła sztuki, które uzupełniają się wzajemnie z materiałem muzycznym – opowiada.

Lubię underground”

IMG_0741Karol nie stara się dostosowywać do gustów innych, stara się dostosować publiczność do swojego gustu. Odważne, ale gwarantuje rozpoznawalność. Na co dzień pracuje w Warszawie w banku i kontynuuje studia na anglistyce. Mimo że praca DJ-a jest jego dodatkowym zajęciem i pasją, jest świadomy, że to trudna branża. Problemem są przede wszystkim darmowe imprezy, które obniżają jakość wydarzeń. Większość wybiera dyskotekę z darmową listą FB niż płatny wstęp na szanowanego artystę. Karol Aleksander unika takiego podejścia, czas, zaangażowanie i wysiłek włożone w występ również mają swoją cenę. Najlepiej czuje się na wydarzeniach takich jak wernisaż we Frutti di Mare. – Lubię underground. Preferuję imprezy w mniejszych klubach ze słabym oświetleniem. Najważniejsza jest muzyka i ludzie, którzy chcą jej słuchać – komentuje. Tymczasem z niecierpliwością czeka na swoją pierwszą płytę. Jej premiera jest przewidziana na przyszły rok, a wydana będzie nakładem polskiej wytwórni The Very Polish Cut-Outs. Na pierwszej stronie płyty pojawią dwa autorskie edity polskich kawałków z lat 80., druga strona będzie zawierać dwa numery od innych artystów. Oczywiście, będzie to płyta winylowa.

Tekst Aleksandra Biszczad

Foto Krzysztof  Stanek

Komenatrze zostały zablokowane