Tekst Maciej Skarski
Foto Marek Podsiadło
Cztery lata temu Florence i Eric Favre wraz z trójką dzieci Mathilde, Quentin i Zoé jedli kolację w swojej gospodarskiej farmie w Blain niedaleko Nantes. Naraz Eric rzucił hasło: – Wybierzemy się rowerami w podróż po świecie? Nastąpiła raptowna cisza, a zaraz po niej odezwało się chóralne trójki dzieci: – Jasne. Jedziemy. – Ale bez komórek i tabletów – dorzucił ojciec. – Nie ma sprawy – usłyszał i ze zdumieniem zobaczył, że latorośle, porzucając jedzenie, odbiegają od stołu. Natychmiast popędziły szukać map, by ustalić trasę.
Dość szybko i sprawnie poczynili przygotowania i w kwietniu 2009 roku zaczęła się ich pierwsza rodzinna przygoda poznawania świata. Czwórka na własnych rowerach, a sześcioletnia Zoé wraz z ojcem jako drugi pasażer tandemu. Przejechali trasę 3000 kilometrów przez Włochy, Grecję, Turcję, Chorwację i Rumunię, dziennie pokonując po 30–40 kilometrów. Poznawali kraje, odmienne od swoich zwyczaje ich mieszkańców i znajdowali wśród nich przyjaciół, którzy nie tylko na swoim terenie pozwalali im przenocować w namiocie, ale i zapraszali do domów, częstowali posiłkiem. Wtedy pojawiały się niezwykłe opowieści. Z nich, między innymi, zapamiętali wspomnienia Chorwata, mieszkającego tuż przy granicy z Serbią. Brał udział w wojnie serbsko-chorwackiej. Była koszmarna, pochłonęła wiele niewinnych ludzkich istnień. Ich gospodarz przyznał jednak, że teraz, po latach, nie czuje nienawiści do Serbów, bo to przeszłość i trzeba zapomnieć. Życie biegnie dalej.
Podróżnicy odjechali z tą maksymą w sercach i po pokonaniu kolejnych odcinków trasy wrócili do domu. Wiedzieli, że na tym nie jednak poprzestaną.
To jest bardzo ciekawe
Jest 2013 rok. Najstarsza Mathilde zaczęła naukę w liceum, podjęła także naukę gry na flecie i jednocześnie zaczęła się interesować wysokogórskimi wspinaczkami. Młodszy od niej Quentin stał się już gimnazjalistą, rozpoczął treningi gry w piłkę ręczną, a w wolnych chwilach odpoczywał, grając na gitarze bluesa. Natomiast dziesięcioletnia Zoé doskonale jeździła już na własnym rowerze, a poza szkolną nauką zaczęła pogrywać na saksofonie i jednocześnie trenować karate. Było więc wiele powodów, aby z tak dorastającą gromadką, a przy tym bardziej chłonną wiedzy i poznawania świata, ruszyć w tym roku na kolejną rowerową wyprawę. Tym razem wybrali trudniejszą trasę, po wschodnio-północnych rejonach Europy.
Piętnastego kwietnia przylecieli samolotem z Paryża do Kijowa. Od razu nocą autobusem dotarli do Odessy. A stamtąd po krótkim noclegu następnego dnia już rowerami pojechali do Mołdawii. Byli w tym kraju piętnaście dni. Potem wrócili na Ukrainę. Przejechali przez Lwów i dojechali do Polski, aby przez Zamość i Bychawę dotrzeć do Świdnika. Zrobili tu sobie dłuższą przerwę przed drugą częścią trasy. Dzięki gościnności państwa Katarzyny i Marcina Królików zamieszkali w ich ogrodzie w dawnym, ale odpowiednio przygotowanym barakowozie, w otoczeniu drzew owocowych, soczystej trawy, altanek i huśtawki, co szalenie sobie ceni Zoé. Nie znaleźli się tu przypadkowo.
Siedem lat temu Marcin Królik razem z żoną Katarzyną zorganizowali dla emerytów z francuskiego departamentu Wandea wycieczkę po Polsce na trasie: Warszawa – Lublin – Kraków. W tej grupie był ojciec Florence i skontaktował ich z przyszłymi rowerowymi podróżnikami, których teraz goszczą u siebie. Dzięki temu i my mogliśmy się z nimi spotkać, pytając nie tylko o wrażenia z trasy, ale i z wyjazdów do Lublina.
– Najważniejsze jest poznawanie ludzi – stwierdza Mathilde. – Poznajemy style życia w różnych punktach Europy poza Francją. Przykład? W Mołdawii poznaliśmy zwyczaj niespotykany we Francji. W jednym domu mieszka czasem razem kilka pokoleń. I w tym samym czasie każdy robi to, na co ma ochotę. Jeden śpi, drugi pracuje, dzieci się bawią. Niby chaos, a jednak poukładany, bo gdy jest posiłek, to wszyscy wspólnie siadają do stołu. My nie mamy takiej swobody.
– Po takiej podróży o wiele bardziej się rozumiemy jako rodzeństwo – natychmiast dorzuca Quentin. A Zoé wpada mu w zdanie: – Odkrywamy inne sposoby życia. – To jest bardzo ciekawe – dodaje zaś Mathilde. – Kiedy Kasia , żona Marcina, zaprosiła nas do gimnazjum, w którym uczy, byłam mile zaskoczona, że relacja między uczniami a nauczycielem jest bardzo miła i widać w niej nawet więzi przyjaźni. Czego we Francji raczej nie ma. A sam Lublin mnie zaciekawił. Zwiedziliśmy centrum, Stare Miasto i Miasteczko Uniwersyteckie. Byliśmy też w Muzeum na Majdanku. Myślę, że jeszcze tutaj kiedyś wrócę.
A co ich mile zaskoczyło? – Wiadomo – stwierdza Florence, która jest nauczycielką plastyki w gimnazjum. – Polska kuchnia. Zabieramy nawet ze sobą przepisy jak zrobić pierogi, bigos, żurek, gołąbki i smaczne placki ziemniaczane.
Wszystko się układa
Jednogłośnie podkreślają, że wspólna rowerowa przygoda ma duży wpływ na rodzinę. Dopiero w takich sytuacja naprawdę dobrze się nawzajem poznają. Napięcia między rodzicami i dziećmi są na pewno, zwłaszcza wtedy, gdy wzrasta zmęczenie. Ale wspólne przeżycia, a potem wspomnienia szalenie łączą.
– Dzięki tym podróżom nauczyliśmy się, że nie trzeba sobie zawczasu stwarzać problemów – stwierdza Florence. – Nie wyprzedzamy myślą tego, czy znajdziemy nocleg, gdzie będziemy mieli rozbity namiot lub co zjemy, albo jak wypierzemy ubrania. I na miejscu okazuje się, że słusznie, bo wszystko się jednak dobrze układa. Nawet jeśli ktoś nam odmówi, co czasem także się zdarza, to prawie zaraz znajduje się inny, który nas przyjmuje.
– Swobodne wędrowanie po świecie – dodaje Eric – uczy każdego z nas, że nie jest w centrum uwagi. Większą uwagę trzeba zwracać na pozostałych. Jeśli poza rodziną zachowanie kogoś nas zadziwia, to nie oznacza od razu, że tak ma nie być. Ludzie po prostu odmiennie rozumieją życie. I to im wolno. Często o tym myślę.
W środę 29 maja ruszyli dalej. Ze Świdnika do Brześcia. Potem Mińsk, przejazd do Łotwy, Estonii i na Litwę. W końcu dotrą do Petersburga. A stamtąd dojadą do Helsinek, gdzie przesiądą się do samolotu i wrócą do Francji. Pytani o koszty stwierdzają, że w sumie są tańsze niż taki sam czteromiesięczny pobyt we Francji. Nie mylą się. Zatem nic innego, jak tylko brać rodzinę, rowery, namioty, plecaki i jechać. Wypoczywać, odkrywając nieznane.