fbpx

Akordeony, roboty i harmonia

10 listopada 2016
Komentarze wyłączone
2 378 Wyświetleń

jb_161017_0001Czteroletni Jurek miał sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, długie, silne ręce, sokoli wzrok i umiejętność porozumiewania się pełnymi zdaniami. Samodzielnie poruszał się po wnętrzach, ulicach i sklepach. Wprawdzie nie lubił schodów, ale chodniki, krawężniki i przejścia dla pieszych nie były dla niego przeszkodą. Pomagał starszym ludziom, robiąc za nich zakupy i przynosząc je do domu. Od innych kilkulatków różniło go także i to, że zamiast nóg posiadał kółka połączone modułami zawieszenia z napędem w metalowej okrągłej platformie. W końcu nie był dzieckiem, tylko robotem. Najstarszym w firmie mieszczącej się na lubelskiej Kalinie, gdzie powstają najwyższej jakości mobilne roboty i manipulatory robotyczne.

Od momentu, gdy się pojawił, minęło już kilka lat i obecnie trzej jego następcy powoli wyłaniają się z cybernetycznych powijaków. Pierwszy z nich ultrasonografem wykona na ciele pacjenta badania USG, jakie mu drogą bezprzewodową polecą lekarze specjaliści oddaleni od niego nawet o setki kilometrów. Zareaguje na każdy sygnał wywołany ruchem ich dłoni operującej na specjalnej konsoli. Zanalizuje wynik badań i odeśle je z powrotem do konsultanta. A ten, oglądając przekazany mu obraz za pomocą trójwymiarowych okularów połączonych z konsolą sterującą, odczyta je i postawi odpowiednią diagnozę. Drugi sprawi, że ortopedyczny balkonik używany przy poruszaniu się przez osoby z chorobą kręgosłupa sam będzie jechał bez konieczności popychania go. Z powodzeniem poprowadzi do różnych miejsc – parku, sklepu, apteki, pomoże również wstać z łóżka lub krzesła. Natomiast trzeci nie odstąpi na krok osób ze starczą demencją. Przypomni o terminie wizyt lekarskich, spotkań, zakupów albo o wyłączeniu kuchenki gazowej. Najpierw dźwiękowym sygnałem, a potem słownie pełnym zdaniem. W razie braku reakcji sam dotrze do kuchenki i ją wyłączy. Ale też schyli się i zrobi porządek i na podłodze, i na wysokich półkach. Bartłomiej Stańczyk, który współtworzy roboty w ramach projektów naukowo-badawczych, bardzo ceni sobie swoich niezwykłych podopiecznych. – Nasze roboty będą pomagać ludziom w sytuacjach, w których sami nie dają sobie rady. Każdy z nich wykona coś sensownego, ale w taki sposób, że nie zastąpi nikogo i nie zabierze nikomu pracy. Jestem przekonany, że za kilka lat, gdy pozytywnie przejdą wszelkie testy, zaczną być produkowane i trafią do tych, którym mają służyć.

Zdalne sterowanie

jb_161017_0003Bartłomiej Stańczyk urodził się w Lublinie, ale zanim poszedł do szkoły, mieszkał w niewielkiej wiosce Rozłopy pod Szczebrzeszynem. Tam w domu rodzinnym niemal bez przerwy słuchał muzyki ludowej. Dziadek grał na trąbce i organkach. Jego wujek i ciocia na akordeonach, często przygrywając na wiejskich zabawach. Nic dziwnego, że Bartłomiej ciągle podbierał im instrumenty. Najbardziej spodobał mu się akordeon i kiedy wrócił do Lublina, od razu zaczął się na nim uczyć grać. Początkowo w ognisku muzycznym, potem w szkole muzycznej. Poza tym stale ćwiczył w domu. Ogrom pracy. Jednak zawodowo postanowił zająć się inżynierią. Podczas studiów na Politechnice Lubelskiej zajmował się budową skomplikowanych urządzeń i ich sterowaniem metodami cyfrowymi. Ale nadal grał na akordeonie, między innymi w kapeli Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Lubelskiej. – Poza graniem, inżynieria i mechanika od lat była moją drugą pasją. Budowałem modele, np. samolotów i czołgów. Składałem i montowałem do nich silniki. Interesowało mnie wszystko, co jeździ. I one jeździły. Świetnie się czułem w tym świecie – wspomina.

Pracę magisterską pt. „Algorytmy sterowania cyfrowego” obronił na Wydziale Elektrycznym na kierunku automatyka. Przez trzy lata prowadził na uczelni wykłady. Kiedy jednak postanowił zrobić doktorat, okazało się, że był problem z wyborem promotora. W 2000 roku wyjechał do Berlina, podejmując tam studia doktoranckie. Nie interesowała go robotyka przemysłowa, gdzie robot wykonuje jakąś czynność, zastępując człowieka. Pracował nad robotami zdalnie sterowanymi, które współdzieliły przestrzeń życiową z ludźmi. Na przykład człowiek podejmuje decyzję i trzymając w dłoni zadajnik, wykonuje ruch ręką, a robot wkręca śrubkę.

20161017-1346-jb-3– Zajmowałem się robotem – wspomina konstruktor który miał dwa ramiona. Powstawał w ramach projektu tworzonego wspólnie z Bundeswehrą. Jego zadaniem było rozbrajanie ładunków wybuchowych. Na przykład jedną „ręką” miał trzymać bombę, a drugą wykręcać z niej zapalnik. Ten robot musiał być wyposażony w tak zwane sprzężenie siłowe, żeby człowiek, który nim operował, czuł przez trzymany w dłoni zadajnik tę samą siłę, z jaką robot dotykał części jakiegoś urządzenia. Pracowałem nad nim wspólnie z zespołem cztery lata. W efekcie robot ten zadziałał zgodnie z założeniem jego funkcji, a ja dzięki temu uzyskałem doktorat.

Po obronie pracy doktorskiej próbował zainteresować sobą różne polskie uczelnie, ale bez odzewu. Został więc w Niemczech jako konsultant inżynierii w firmie związanej z produkcją samolotów Airbus, gdzie pracował nad silnikiem do ogromnego transportowca A400M. Z kolei jego związki z przemysłem samochodowym to między innymi projekt dotyczący audi w zakresie systemu oceniającego komfort prowadzenia samochodu.

– Wykorzystałem – podkreśla – moje doświadczenie w pracy nad robotami posiadającymi wyczucie siły. W tym wypadku szło o to, jak kierowca odbiera reakcje samochodu, np. na ruch kierownicą. Obecnie nie każdy może zdaje sobie z tego sprawę, że w najnowszych modelach aut pod kierownicą, a także i pod każdym pedałem, są regulatory sterujące samochodem. Każdy z nich może być tak nastrojony, że odpowiada szybciej lub wolniej na reakcję kierowcy. W zależności od typu i przeznaczenia pojazdu. Dla przykładu powiem, że audi ma zwiększoną szybkość reakcji, gwarantując nawet raptowne przyśpieszenia, a mercedes wolniejszą, zapewniającą bardziej elegancką i płynną jazdę.

Harmonia polska

20161017-1334-jb-11Bartłomiej Stańczyk dziewięć lat temu wrócił do Lublina. Dalej zajmuje się robotami. Ale też nie zapomniał o swoim ukochanym akordeonie.Po ukończeniu studiów założył ze znajomymi muzykami zespół „Się gra” i w tym składzie najczęściej do dziś koncertuje. Lubi grać także z innymi formacjami, nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech, Austrii czy też w krajach bałkańskich. Wykorzystuje na to każdą chwilę wolnego czasu. Preferuje utwory latynoskie, bułgarskie, rumuńskie i klezmerskie. Jednocześnie od lat zgłębia wiedzę nad charakterem brzmienia instrumentów języczkowych, prowadząc konsultacje z autorytetami w dziedzinie akordeonistyki. Wie o tym instrumencie niemal wszystko.

– Sercem akordeonu – wyjaśnia – są tzw. głosy, czyli kilka stroików (języczków) przelotowych związanych z każdym klawiszem. Żeby dobrze i czysto grały, muszą być dotknięte przez stroiciela, który je podpiłowuje, szlifuje i odpowiednio przygina. Przymocowuje się je do aluminiowych płytek z odpowiednimi otworami do przelotu powietrza. Te zaś umieszczone na drewnie (jawor lub buk) z wyżłobionymi komorami łączą się, jak plastry miodu, w elementy akordeonu nazywane głośnicami. Najmniejszy błąd przy instalacji stroika, choćby o ułamek milimetra, powoduje, że głos nie brzmi i trzeba na jego miejsce wstawiać nowy. Dlatego akordeonu nie można w całości wykonać maszynowo i dobry instrument nie jest tani.

Ponieważ zakłady naprawcze akordeonów w Polsce są rzadkością, postanowił sam nauczyć się tego rzemiosła. Spędził wiele czasu na politechnice drezdeńskiej w instytucie zajmującym się akordeonem. Pojechał także do włoskiego Castelfidardo i tam u kilku mistrzów poznał tajniki budowy oraz naprawy. W rezultacie w 2007 roku w jego lubelskiej firmie obok biura inżynieryjno-projektowego zajmującego się robotami pojawiła się ACCREA Accordions. W niej prowadzone są profesjonalne naprawy i strojenia akordeonów oraz badania nad brzmieniami instrumentów języczkowych. Tu także realizowany jest projekt odtworzenia harmonii polskiej, współfinansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

– Ten instrument – podkreśla – w latach trzydziestych ubiegłego wieku był chlubą polskiego rzemiosła instrumentalnego. Obecnie, absolutnie niesłusznie, został wyparty przez akordeon. Jest to bowiem wyjątkowy i zarazem specyficzny instrument z chromatycznym trzyrzędowym układem dźwięków po prawej stronie i z ilością dwudziestu czterech do stu dwudziestu basów po lewej. Wyróżniają go także: drewniane klawisze i dość szczególne zdobienia zewnętrzne z motywami roślinnymi, geometrycznymi, zwierzęcymi itp.Nieco mniejszy od akordeonu ma jednak swoje niepowtarzalne brzmienie i dlatego nie chcemy pozwolić na to, żeby zaginął wraz z ostatnim jego egzemplarzem.

20161017-1324-jbPodobnie jak w przypadku robotów, tak też i do współpracy przy akordeonach oraz odtworzeniu harmonii polskiej zebrał grupę pasjonatów, a zarazem znawców tego rodzaju rzemiosła. Wśród nich czołową postacią jest Katarzyna Tucholska, znakomita harmonistka i stroicielka akordeonów. Wspólnie odwiedzili twórców instrumentów ludowych i muzyków w różnych zakątkach kraju. Sporządzili skrypt „Studium harmonii polskiej” z zapisami wywiadów, dokumentacją budowy tego instrumentu i zapisy nutowe melodii, jakie na nim grano. Wykonali też pierwsze jej egzemplarze.

Pan Bartłomiej, pokazując mi jeden z nich – trzyrzędową ręczną harmonię osześćdziesięciu basach – podkreśla z nieukrywanym zadowoleniem:

– To jest pierwszy tego typu instrument sfinalizowany już dzięki naszym własnym zasobom finansowym. Obecnie zamierzamy odtworzyć model trzyrzędowej harmonii 24-basowej, 2-chórowej w części melodycznej i 4-chórowej w stronie basowej.

Harmonia polska składa się z około dwóch tysięcy elementów, więc zarówno opracowanie kolejnego jej projektu, jak też i proces jego złożenia będą wymagać wiele czasu. Niemały koszt takiego przedsięwzięcia, na co muszą zarobić roboty. Z pewnością jest to projekt może nie na całe życie, ale na pewno na wiele lat.

Robię to, co lubię

20161017-1318-jbW domu przy ulicy Hiacyntowej w Lublinie obok części mieszkalnej wydzielone są cztery firmowe pomieszczenia. W pierwszych z nich na półkach stoją już zmontowane instrumenty. W drugim leżą na stołach: stroiki, drewniane ramki na przelot powietrza, elementy klawiatury i kilka zmontowanych głośnic. Przed nimi porozkładane precyzyjne narzędzia. Są wśród nich standardowe i specjalnie zrobione tu w firmie. Służą do strojenia. – Tajemne. Wymyślone w naszej firmie – powiada pan Bartłomiej i dodaje: – Moi inżynierowie od robotów robią także mechanikę i w akordeonach. Nic zresztą dziwnego. Tak się bowiem składa, że niektórzy sami, podobnie jak i ja, są muzykami.

W pozostałych pokojach na podłogach leżą koła, dźwignie, mnóstwo przewodów i zewnętrzne pokrycia robotów. Na stołach poukładane są elementy ich ramion, szyi i dłoni. Czekają na montaż. Obok nich w pudełkach leżą kamerki, czujniki i łożyska. W rogu jednego z tych pokoi stoi na kółkach dolna część robota chodzika. Obok niego gotowy wózek dla robota, który będzie jeździł po zakupy. Wszędzie leżą same potrzebne precjoza. Z kolei przy trzech stanowiskach inżynierowie w skupieniu montują kolejne elementy robota. Każdy jest ekspertem w swojej specjalności: mechaniki, techniki, elektryki, informatyki i programowania. Tu nie ma miejsca na pomyłkę. Stąd też praca przy nim wymaga najwyższej precyzji.

20161017-1314-jb– Robimy u nas rzeczy, które są pożyteczne i użyteczne – mówi Bartłomiej Stańczyk. – Ważne jest, żeby służyły ludziom. Jednym, pomagając w trudnych chwilach życia. A drugim, dając odpoczynek i uspokojenie wśród harmonii dźwięków. Każdy z nas nie wykonuje zwykłej pracy, ale robi to, co lubi i co jest jego hobby. To jest najlepsze, co człowiek może sobie wymarzyć.  

Jego życie akordeonisty i inżyniera automatyka, jak sam podkreśla na zakończenie naszego spotkania, jest interesującą chwilą. Jednego tylko w niej nie ma – domowego robota do pomocy. Ale tak to już jest, że szewc bez butów chodzi.

Tekst: Maciej Skarga

Foto: Jakub Borkowski

Komenatrze zostały zablokowane