fbpx

Budka Suflera: 40 lat minęło/ przypominamy wywiad z 2014 roku

6 lutego 2021
846 Wyświetleń

Wspominając postać wspaniałego lubelskiego muzyka i kompozytora Romualda Lipko, przedstawiamy wywiad przeprowadzony z członkami Budki Suflera i opublikowany na łamach naszego czasopisma w 2014 roku.


Budka Suflera znana jest z jubileuszowych atrakcji, jakie przygotowuje dla publiczności…

Tomasz Zeliszewski: Świętujemy tylko okrągłe rocznice w cyklu pięcioletnim. I wtedy poświęcamy temu cały rok. Nie jest to jedno wydarzenie, które by miało swój czas i godzinę. Z okazji 35-lecia odbył się m.in. specjalny koncert w Nałęczowie. Koncert był fantastyczny. Zgromadził na zielonych podnałęczowskich terenach kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Była wspaniała atmosfera. Graliśmy też na przykład koncert w sopockim amfiteatrze, zarejestrowany przez telewizję. Dzięki temu obejrzało go wielu naszych fanów na całym świecie.

Jakie będą obchody 40-lecia?

Tomasz Zeliszewski: W przypadku Budki Suflera to jest 40 lat działalności bez przerw, bez come backów. Od premiery „Snu o dolinie” w 1974 roku aż do dziś. 40-lecie to też cały rok. Będziemy grali w nim mnóstwo koncertów. Zarówno dla dużej publiczności, jak i w kameralnych prestiżowych miejscach. Zostaliśmy zaproszeni do zagrania na tegorocznym Przystanku Woodstock. Przewidujemy też rejestrację koncertu dla telewizji, aby mogli obejrzeć nas widzowie, którzy nie mogą przyjść na koncerty. Planujemy też wydawnictwa, zwłaszcza koncertowe. Bo tego oczekują od nas nasi fani. Żywe koncerty to najbardziej szczera forma wyrazu. W zależności od tego, jak nas widzowie postrzegają na scenie, tak nas oceniają i za to nas kochają.

Budka Suflera nagrała w swojej historii mnóstwo przebojów. Jak to się robi?

Romuald Lipko: Żartobliwie mówiąc, wymyślam bombową zwrotkę i jeszcze lepszy refren… A tak na poważnie, sam nie wiem. Komponuję czasem przy pianinie. Innym razem pomysły przychodzą mi do głowy w trakcie podróży, jazdy samochodem. Wtedy zatrzymuję się. Wyjmuję swój mały keyboard, siadam na tylnym siedzeniu samochodu i nagrywam. Trudno mi powiedzieć, żeby był to stan szczególnego natchnienia, ale często towarzyszy temu pozytywna aura przyrody, dobrego humoru, radosnego nastroju, innym razem smutku. Korzystam z ulotności chwili. Resztę dokłada opatrzność.

Jak to było tak naprawdę z pomysłem nagrania „Snu o dolinie”?

Krzysztof Cugowski: Jurek Janiszewski przywiózł płytę Billa Withersa. Słuchaliśmy jej u niego w domu. I to Jurek namówił nas na nagranie tej piosenki. Graliśmy wtedy już od paru lat. Byliśmy znanym zespołem w Lublinie. To jednak na nic się nie przekładało. Staliśmy się na tyle dorośli, że trzeba było zacząć myśleć o zarabianiu pieniędzy na życie. Myśleliśmy nawet o tym, żeby się rozstać, że fajnie było, ale wystarczy tego. Nagraliśmy za namową Jurka „Sen o dolinie” w studiu lubelskiego radia. Wtedy były jeszcze monofoniczne magnetofony, więc nagraliśmy ją na tak zwaną „setkę”. Jak ktoś się pomylił, to trzeba było zaczynać od początku. W końcu została zaakceptowana wersja, która też nie jest pozbawiona błędu. Trafiła do radia. Zaczęła ją grać Rozgłośnia Harcerska.

Panie Krzysztofie, był taki moment, że odszedł Pan od zespołu. Co się stało?

Krzysztof Cugowski: Zadziałały ambicjonalne uczucia. Teraz z perspektywy lat wydają mi się mało istotne, wtedy spowodowały, że zdecydowałem się na taki krok. Po kilku latach spotkaliśmy się ponownie. Z okazji 10-lecia zespołu nagrywaliśmy płytę z największymi przebojami. Doszliśmy do wniosku, że wracam.

Jaki był ten okres współpracy z Romualdem Czystawem i wokalistkami Anną Jantar, Izabelą Trojanowską, Urszulą?  

Romuald Lipko: Był to fascynujący okres. Nie byłem pewien, czy uniosę jako kompozytor współpracę z Romualdem w roli wokalisty. Z jednej strony nie mogliśmy zgubić ducha Budki Suflera, a z drugiej musieliśmy być sobą w repertuarze śpiewanym przez niego. Mam wrażenie, że płyta „Ona przyszła prosto z chmur” spełniła to zadanie. Z kolei albumem „Za ostatni grosz” udowodniliśmy, że również z nowym wokalistą możemy nagrywać przeboje. Natomiast współpraca z dziewczynami przypadała na okres rozkwitu muzyki rozrywkowej. Musieliśmy zagrać lżej, aby zmieścić się w tej konwencji. My zawsze gramy dla publiczności. Cieszymy się z jej uznania. Nie interesuje mnie tak zwane ambitne pisanie do szuflady. Zawsze piszę i komponuję dla ludzi. Poza tym byłem ciekawy, jak zabrzmią moje utwory śpiewane przez panie. Piosenka „Nic nie może wiecznie trwać” była pierwszym utworem stworzonym we współpracy z Andrzejem Mogielnickim. Od razu wiedziałem, że to będzie szok. Byłem absolutnie pewny, że to będzie sukces na polskim rynku. Nawet nagrywając wiele lat później „Takie tango”, nie miałem takiej pewności. A współpraca z Izą i Urszulą to był taki ciąg zdarzeń. Cieszę się, że udało nam się wykreować początki ich karier.

Czy któryś koncert zespołu szczególnie utkwił Panom w pamięci?

Krzysztof Cugowski: Pamiętam nasz występ w katowickim Spodku. Było to w latach 70. Byliśmy wtedy już bardzo popularni, zwłaszcza wśród młodzieży. Graliśmy przed grupą Breakout. Publiczność nie pozwalała nam zejść ze sceny. Pamiętam, że Mira Kubasińska wściekała się z tego powodu. Zagraliśmy też m.in. koncert w Nowej Hucie dla 800 tysięcy widzów. Scena na wysokość pięciu pięter. Ludzi po horyzont. To było niewyobrażalne uczucie.

Jakie wspomnienia budzi koncert w Carnegie Hall?

Tomasz Zeliszewski: Carnegie Hall jest miejscem wyjątkowym. Sala, w której grali najwybitniejsi artyści na świecie. Nasz występ tam miał szczególną historię. Nie odbył się w pierwszym zaplanowanym terminie, mimo tego, że był wyprzedany. Powodem były poważne problemy zdrowotne Krzysztofa Cugowskiego. Jak pamiętamy, Krzysztof trafił wtedy do szpitala. Na szczęście na terenie Polski. I całe szczęście, że wszystko skończyło bez poważnych konsekwencji dla zdrowia. Dzięki wielkiej uprzejmości impresariatu Carnegie Hall koncert odbył się kilka miesięcy później. Mieliśmy przyjemność zagrać dla Polonii. Nobilitujący występ w najlepszym tego słowa znaczeniu. Grając tam, czuliśmy się innymi artystami. Mam wrażenie, że te trzy tysiące osób, które przyszło, przeżyło wspaniały wieczór, podobnie jak my. Staramy się, aby zagrać w Carnegie Hall ponownie. Mam nadzieję, że dojdzie do tego pod koniec listopada.

Pamiętacie Panowie, w jakich okolicznościach zakładaliście w trakcie koncertów gogle?

Romuald Lipko: To było w latach 80. W trakcie wykonywania piosenki „Za ostatni grosz” publiczność rzucała w nas monetami. Uzbieraliśmy ich całą banię. Te monety dostali od nas pracownicy ekipy technicznej. Utrzymywali się z nich przez tydzień. To pokazuje, jak byliśmy wtedy popularni. Z tego okresu pamiętam jeszcze inne zdarzenie. Kiedy graliśmy „Tyle z tego masz”, utwór, który opowiada m.in. o tym, ile mieliśmy z tego grania w czasach PRL-u, publiczność kwitowała to nagranie tak zwanym „gestem Kozakiewicza”.

À propos PRL-u jeszcze jedno wspomnienie. 13 grudnia 1981 roku…

Romuald Lipko: Dzień ten zastał nas w Grand Hotelu w Sopocie m.in. z grupą Maanam, Krystyną Prońko i Haliną Frąckowiak. W tym samym hotelu przebywali członkowie Komisji Krajowej Solidarności. Na własne oczy widzieliśmy, jak ich aresztowano. Jak zamykano Polsce drogę do demokracji. Dobrze, że losy kraju tak się potoczyły. Dziś możemy wspominać to z żartem, ale wtedy było to straszne.

Jakie emocje towarzyszyły Wam przy koncertowej reaktywacji płyty „Cień wielkiej góry”?

Tomasz Zeliszewski: Mierzyliśmy się w trakcie naszej kariery z różnym repertuarem, różną stylistyką. Obok rockowych płyt, nagrania ze wspaniałymi wokalistkami ‒ Anną Jantar, Izabelą Trojanowską, Urszulą. Muzyka na płycie „Cień wielkiej góry” jest wspaniała i szczera. Prawdziwa rockowa muzyka. Wykonaniu jej towarzyszyły duże pozytywne emocje. To właśnie ten repertuar zagramy na wspomnianym Przystanku Woodstock.

Krzysztof Cugowski: To bardzo poważny i trudny materiał. Teraz już nikt takich płyt nie nagrywa. Kiedy dwa lata temu wróciliśmy do grania tej płyty, byli tacy, którzy pytali, czyj repertuar oni grają. To zupełnie inna muzyka od przebojów, z którymi jesteśmy kojarzeni, jak „Takie tango” czy „Bal wszystkich świętych”.

Po tym, jak sprzedaliście płytę „Nic nie boli, tak jak życie” w milionowym nakładzie, mówiło się o wielkich pieniądzach, jakie zarobiliście…

Krzysztof Cugowski: Takie legendy tworzą tabloidy. Pozostają one jednak legendami. Wybudowałem za te pieniądze dom. Jak na pięćdziesięciolatka nie była to żadna finansowa ekstrawagancja.

Czy któryś z Panów tańczy tango?

Romuald Lipko: Ja tak. Uwielbiam klasykę we wszystkich przejawach. Meble, mieszkanie, taniec. Bawi mnie to, co ludzie wymyślili wiele lat temu. Tango jest jednym z najbardziej kolorowych tańców. Istnieje w powiązaniu z codzienną kulturą życia człowieka. Muzyka w tangu mi nie przeszkadza i ci, którzy mnie obserwują, twierdzą, że widać, że tańczę tango.

Krzysztof Cugowski: Nie, ja nie tańczę. Zresztą my zazwyczaj gramy, a to ludzie bawią się przy naszej muzyce.

Bo do tanga trzeba dwojga. Po koncercie, jaki odbył się w Operze Leśnej pięć lat temu, pani Irena Santor powiedziała mi, że zaśpiewać razem z Krzysztofem Cugowskim na scenie to wielkie przeżycie, i że towarzyszyła jej trema…

Krzysztof Cugowski: Myślę, że powiedziała tak dlatego, że się lubimy. Śpiewaliśmy też razem na koncercie z okazji jej urodzin. A co do mojego głosu, to żeby zaistnieć, to wykonawca musi być charakterystyczny i rozpoznawalny.

Co zdecydowało, że wytrwaliście tak długo?

Tomasz Zeliszewski: Udało nam się odnaleźć w wielu diametralnie różnych sytuacjach. I nie na zasadzie zgadzam się, bo muszę. Podejmowaliśmy decyzje, które były wyzwaniem. To wcale nie było tak, że decydując się na nagrania „lżejsze”, decydowaliśmy się na zrobienie czegoś, co znamy i umiemy. Nigdzie nie było napisane, że sobie z tym poradzimy. To też weryfikowało nasze umiejętności. Pomimo tego, że wydawałoby się, że to jest lekkie, łatwe i przyjemne, okazywało się być potwornie trudne. Musieliśmy sobie radzić z repertuarem o różnym ciężarze gatunkowym. Nie sposób nie dodać do tego talentu poszczególnych osób. Kompozycje Romualda Lipko. Wspaniały głos Krzysztofa Cugowskiego. Stylowy, charakterystyczny. I to, jak śpiewa. Nie możemy pominąć muzyków, którzy przez te wszystkie lata grali w zespole. Oni również naprawdę tworzyli charakter Budki Suflera. Swoją kreatywnością, talentem, charakterem. Oni też sprawili, że Budka Suflera była i jest zespołem niezwykłym. I jeszcze jedno, takiej historii zespołu musi towarzyszyć pewien szczęśliwy bieg zdarzeń. Bo bez tego się nie da, może jakoś by to było, ale na pewno nie tak. Był to czas bardzo niezwykły, różnorodny. Czas, który nie minął niezauważony. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

Romuald Lipko: Nie stanęły przed nami wyzwania, które by nas poróżniły. Los nam sprzyjał. Jesteśmy ludźmi o silnych osobowościach. Każdy z nas ma własne możliwości, które razem kumulują się. Przeszliśmy też udanie okres współpracy z innymi wokalistami.

Krzysztof Cugowski: Jesteśmy ludźmi, którzy potrafią ze sobą współpracować i razem funkcjonować. Dzięki temu, że jesteśmy zupełnie różni, nie nudzimy się ze sobą. Jesteśmy przyjaciółmi. Z Romkiem Lipko chodziliśmy do tej samej klasy w podstawówce, w szkole muzycznej czy w liceum im. S. Staszica. Znamy się od pięćdziesięciu lat. Mam wrażenie, że zrobiliśmy wszystko, czego można było dokonać. Jedyny niedosyt, jaki mam, to z tego powodu, że nie zmierzyliśmy się z rynkiem brytyjskim czy amerykańskim. Kiedy pojechaliśmy kilka lat temu do Stanów i realizowaliśmy tam nagrania z udziałem znanych muzyków, m.in. Marcusa Millera czy Steve’a Lukathera, oni pytali nas, dlaczego nie przyjechaliśmy 20 lat wcześniej. Tłumaczenie im, że nie mieliśmy paszportów, pieniędzy, nie miało sensu, bo oni nie zrozumieliby ówczesnych polskich realiów. Nie oznacza to, że gdybyśmy wtedy pojechali, to odnieślibyśmy sukces.

Nie korciło Was, żeby wyjechać z Lublina i tak jak wielu artystów osiedlić się na przykład w Warszawie?

Krzysztof Cugowski: Nie było to nam do niczego potrzebne. Warszawa jest niedaleko. Gdybyśmy się tam przenieśli, mogłoby być z zespołem różnie. Zawsze podkreślamy, że jesteśmy z Lublina. To jest bardzo dobre miejsce do życia. Byłem już w tylu różnych miejscach. Żadne nie zauroczyło mnie na tyle, żeby ruszać się stąd. Z Lublina.

Romuald Lipko: Mieszkam w Lublinie. Jest mi tu dobrze. Miasto pięknieje, rozwija się. Kultura jest bogata, a może być jeszcze bardziej różnorodna. Szkoda, że Lublin jest położony geograficznie w takim miejscu. Miasto przez to ma mniejszą siłę pozyskiwania środków niezbędnych do rozwoju. Z drugiej strony unikamy niebezpieczeństw wielkiej aglomeracji. Sądzę, że gdybyśmy mieszkali w Warszawie, Budka Suflera nie istniałaby tyle lat. Być może rozdrobnilibyśmy się na inne projekty.

Dziękuję za rozmowę.

Za początek oficjalnej kariery zespołu przyjmuje się rok 1974. Wtedy Budka nagrała słynny „Sen o dolinie”. Utwór do muzyki „Ain’t No Sunshine” z polskim tekstem. Rok później ukazał się debiutancki album grupy zatytułowany „Cień wielkiej góry”. Budka Suflera nagrała 15 płyt studyjnych z premierowymi utworami. Dotychczasową dyskografię zespołu uzupełniają płyty koncertowe i składanki z największymi przebojami „Suflerów”. Piosenki i płyty z towarzyszeniem Budki Suflera nagrywały Anna Jantar, Izabela Trojanowska i Urszula. Dwie ostatnie początki swoich karier zawdzięczają tej lubelskiej formacji. Grupa zagrała mnóstwo koncertów w Polsce i za granicą. Budka Suflera ma na koncie imponujące rekordy. Do nich należą przekraczający milion egzemplarzy nakład albumu „Nic nie boli, tak jak życie” i koncert dla publiczności sięgającej miliona widzów na lotnisku pod Krakowem ‒ wspólnie z zespołem Scorpions. Wkrótce po wywiadzie dla LAJFa muzycy ogłosili zakończenie działalności Budki Suflera.

Tekst Tomasz Chachaj
Foto Robert Pranagal

Zostaw komentarz