fbpx

Człowiek orkiestra

17 lipca 2017
6 514 Wyświetleń

 

O sobie mówi: romantyk w wielu odsłonach. I faktycznie, okazuje się być człowiekiem kilku wcieleń, choć ma dopiero 26 lat. Z zawodu fizjoterapeuta, z zamiłowania muzyk, przy okazji strażak. Grzegorz Hawryło w swoim życiu zręcznie łączy niepowiązane ze sobą dziedziny. A po godzinach potrafi wszystko wygwizdać, i to dosłownie.

Stylowo ubrany, wysoki i roześmiany. W konkursie talentów Open Stage zorganizowanym na początku maja w ramach KULturaliów wygwizdał sobie nagrodę publiczności, nagrodę lubelskich mediów i wyróżnienie od jury, w którym zasiadał m.in. Wojtek Cugowski. Konkurencja była duża, ale wykonana przez niego „Tritsch-Tratsch-Polka” Straussa zachwyciła publiczność, która nagrodziła go długimi brawami.

Muzykalny fizjoterapeuta

Jego życiem pokierowała nieco przewrotna historia. Po liceum zostały mu dwa lata szkoły muzycznej. Grzegorzowi zależało na jej skończeniu, więc „dla zabicia czasu”, jak sam o tym mówi, zapisał się dodatkowo na Medyczne Studium Zawodowe w Zamościu, gdzie uczył się masażu. Wprawdzie trafił tam dość przypadkowo , ale szybko złapał bakcyla. Zajmował go głównie masaż leczniczy i terapeutyczny. Ale opanował także relaksacyjny, w tym coraz bardziej popularny masaż kamieniami. Potem już całkowicie świadomie wybrał się do Lublina na studia z zakresu fizjoterapii. Dziś deklaruje: – Uwielbiam fizjoterapię, pracę manualną. Spełnia się, pomagając ludziom. Przy tym mocno podkreśla rolę dobrych pedagogów w swoim życiu. W Medycznym Studium Zawodowym był to Piotr Żerewiec. To on zaszczepił w Hawryle pasję do zawodu. Z entuzjazmem opowiada również o dyrygentce chóru UM, dr hab. Monice Mielko-Remiszewskiej. Wcześniej równie dobrze trafił w szkole muzycznej. Twierdzi, że to pedagogom zawdzięcza dzisiejszą świadomość muzyczną i zainteresowania: – W szkole muzycznej miałem świetnego nauczyciela, mgr. Wiesława Mazurka. Nauczył mnie łagodnego, lirycznego brzmienia. Nie jestem melancholikiem, ale lubię spokojne melodie.

Od Mozarta do gwizdanego Straussa

Tak naprawdę nie wiadomo, kiedy to się zaczęło – zaczyna opowiadać o swojej nietypowej pasji. Jest w stanie wygwizdać każdy utwór, „byle miał melodię”. Nie podjąłby się chyba tylko hip-hopu. – Ale ciężko jest wygwizdać legato – przyznaje. Ta sekwencja kilku lub kilkunastu nut zaśpiewanych bez przerwy jest wyjątkowo trudna. Do jego ulubionego repertuaru należy „Eine kleine Nachtmusik” Mozarta i koncert saksofonowy Aleksandra Głazunowa, ale ostateczny wybór zależy od nastroju. Gwizdania specjalnie nie ćwiczy, po prostu praktykuje. Przy goleniu, w samochodzie albo gdy się stresuje. Trochę dziwi się zainteresowaniu wokół jego hobby. Twierdzi, że gwizdanie jest dla niego czymś tak oczywistym, jak oddychanie. Zresztą zaczął gwizdać w ramach ćwiczeń oddechowych podczas nauki gry na saksofonie. Gra na tym instrumencie od piątej klasy szkoły podstawowej. Pierwszy stopień szkoły muzycznej ukończył w Biłgoraju, drugi – w Zamościu. Muzyka od zawsze była obecna w jego życiu. – Moja mama była utalentowana muzycznie, jednak nie miała możliwości tego kształcić. Dlatego bardzo jej zależało, żebym ja miał szansę odebrać wykształcenie muzyczne, jeśli przejawię takie predyspozycje. Już jako małe dziecko wchodziłem na stół lub regał i byłem piosenkarzem, śpiewałem – śmieje się.

Do muzyki poważnej dojrzewał. Udzielał się w kwartecie saksofonowym, a wraz z chórem akademickim wykonywał klasyczne dzieła. Z czasem wykształcił umiejętność rozumienia niuansów w technice gry. Odkrywał nuty. – Lubię chodzić do filharmonii. Jestem melomanem – mówi. Równie chętnie słucha radiowej Dwójki, specjalizującej się w muzyce poważnej. Pośród kompozytorów filmowych ceni m.in. Ennio Morricone. Oglądając dramat „Cinema Paradiso”, miewa łzy w oczach. Uważa, że muzyka w tym filmie idealnie współgra z poszczególnymi scenami.. Dawno też nic go nie zachwyciło tak, jak mający niedawno premierę „La La Land”. Płytę ze ścieżką dźwiękową z tego filmu wozi ze sobą w samochodzie. Szczególne wrażenie robi na nim współtworząca ją sekcja dęta. Z kolei działając w kwartecie, często wykonywał utwory Hansa Zimmera, autora muzyki do najbardziej kasowych filmów ostatnich lat. Dzięki temu dziś wiele z nich zna na pamięć. Można z nim długo rozmawiać zarówno o muzyce (zwłaszcza klasycznej), jak i o kinematografii. Poza tym fascynują go osobowości twórców rosyjskich: Głazunowa, Rachmaninowa, Czajkowskiego czy Szostakowicza. Twierdzi, że w ich kompozycjach zawarta jest dusza. Lubi też piosenki Mieczysława Fogga. Grzegorz ochoczo cytuje jego „Gwiżdżę na wszystko” jako żartobliwe credo swojej działalności artystycznej.

Elegant w kaszkiecie

Wybór repertuaru na Open Stage 2017 był nieprzypadkowy. Wybrał polkę Johanna Straussa. Utwór klasyczny, choć jak mówi, raczej rozrywkowy. Równie przemyślany był cały jego wizerunek sceniczny. Publiczności zaprezentował się w białej koszuli z muchą. Przy spodniach miał szelki, a na głowie kaszkiet. Całość sprawiała, że wyglądał jak uliczny łobuziak z przedwojennych filmów. Podczas konkursu sprawiał wrażenie pewnego siebie, a swój występ zwieńczył szerokim, rozbrajającym uśmiechem. – Pan to chyba trochę jest nie z tej epoki – usłyszał kiedyś od jednej ze swoich pacjentek. Rzeczywiście lubi klimaty retro. – To wszystko razem miało pokazywać dowcip całej prezentacji tłumaczy. Show studenta fizjoterapii, które uwiodło wypełnioną po brzegi widownię Sali Operowej w CSK, nie było czymś typowym. Cały utwór wygwizdał. Chwilami brzmiał jak jakiś instrument, za chwilę niczym skowronek. Przyznaje się, że wczuwa się w utwór, układając do niego historię, co pomaga mu w jego interpretacji. Pomyślnie przeszedł przez eliminacje, aby ostatecznie znaleźć się w gronie trzynastu finalistów – najbardziej utalentowanych studentów Lublina. Grzegorz nie spodziewał się, że uroczysta gala zakończy się dla niego aż trzema nagrodami.

 

Międzymiastowy

W jego życiu, zwłaszcza ostatnio, dużo się dzieje. A kiedy czuje się już przytłoczony i nie potrafi znaleźć powodów tego stanu, to dla niego znak, że musi odpocząć. Wraca wtedy w rodzinne strony. Odwiedza dom rodziców w Smólsku Dużym, niewielkiej miejscowości pod Biłgorajem. Lubi spacery po Roztoczu. Od pewnego czasu fascynuje się również Lublinem i jego historią. – Niektórzy żyją w Lublinie, a czasami nie mają zbyt wielkiej świadomości tego miejsca. Nie znają ani jego historii, ani zaułków. Z nim samym było zresztą podobnie. Wszystko zaczęło się zmieniać od lektury serii kryminałów o Zygmuncie Maciejewskim, którą polecił mu znajomy dominikanin. Dzisiaj sam poleca książki Marcina Wrońskiego swoim pacjentom. Twierdzi, że to najlepszy sposób poznawania miasta.

Wielbiciel kryminałów retro i gwizdania ma też związki z Ochotniczą Strażą Pożarną, a na swoim koncie nawet gaszenie pożaru domu, a także udział w akcji przeciwpowodziowej w Biłgoraju. Wówczas wraz z innymi budował wały. Wspomina, że przez całą noc czuwał, by nie dopuścić do kolejnych podtopień. – Tam, skąd pochodzę, prężnie działa straż i to oczywiste, że każdy chłopak musi być jakoś z nią związany. Osobiście już nie biorę udziału w akcjach ratowniczych, czasami pełnię tylko funkcje reprezentacyjne podczas różnych uroczystości – opowiada.

Na swoje miejsce do życia Grzegorz Hawryło ostatecznie wybrał Lublin. Od dwóch lat jest zawodowym fizjoterapeutą. Właśnie broni magisterium na Uniwersytecie Medycznym. Planuje studia podyplomowe z osteopatii. Swoją przyszłość zawodową wiąże właśnie z fizjoterapią. Ma dwa zawodowe marzenia – pierwsze, by pewnego dnia założyć własny, dobrze prosperujący gabinet, a drugie, aby znaleźć się na liście najlepszych fizjoterapeutów w Lublinie.

Niedługo odbędzie się również jego ślub. A co z muzyką, sceną i gwizdaniem? – Scenę traktuję raczej jak przygodę, ale nie zamierzam rezygnować z muzyki, która pozostaje moją największą pasją. Poza tym chciałbym założyć zespół złożony z taty i dzieci, którym dyrygowałaby moja przyszła żona – podsumowuje metaforycznie.

 

Tekst Monika Murat

Foto Jakub Borkowski

Liczba komentarzy: 2

Zostaw komentarz