W dwudziestoleciu międzywojennym policjanci byli kiepsko przeszkoleni w konfrontacji ze zdeterminowanymi, gotowymi na wszystko przestępcami. Nierzadko tracili życie, ginęli podczas pościgów za bandytami i w wyniku niezachowania ostrożności w trakcie zatrzymania, konwojowania bądź przesłuchiwania podejrzanych.
Rankiem 10 maja 1927 r. na szosie w odległości około 1 kilometra od Opatowa znaleziono zmasakrowane zwłoki posterunkowego Władysława Migalskiego z komisariatu Policji Państwowej w Opatowie. Miał poderżnięte gardło, a ponadto w trakcie badań obdukcyjnych lekarz stwierdził u niego złamany nos oraz obrażenia głowy i klatki piersiowej. Obok ciała leżał porzucony na poboczu drogi służbowy karabin policjanta.
Szymańczyk vel Tobjasz
Migalski miał w nocy służbę, którą zakończył o godzinie drugiej. Najprawdopodobniej został zamordowany, gdy wracał na komisariat. Na podstawie zabezpieczonych w miejscu zbrodni śladów stóp wywnioskowano, że sprawców było co najmniej dwóch.
Odnośnie do motywów zabójstwa policja przyjęła dwie wersje. Według pierwszej Migalski, wracając z patrolu, natknął się na jakichś podejrzanych osobników i próbował ich wylegitymować bądź zatrzymać. Zginął z ich ręki, ponieważ nie zachował ostrożności lub popełnił jakiś inny błąd, który przypłacił życiem.
Równocześnie śledczy rozpatrywali wersję zemsty. Przed rokiem w hucie w Ostrowcu Świętokrzyskim wybuchł strajk na tle płacowym, który na początku czerwca 1926 r. przerodził się w demonstracje i krwawe walki uliczne. W starciach z wojskiem i policją zginęło kilka osób. Posterunkowy Migalski był w grupie policjantów, których użyto do tłumienia protestów robotniczych. Potem zeznawał w sądzie przeciwko uczestnikom zamieszek.
Zatrzymano więc kilkunastu byłych pracowników huty w Ostrowcu, którzy mieli się odgrażać posterunkowemu. Przeprowadzono rewizję w ich domach. Żadnemu nie postawiono zarzutów, okazało się, że jest to błędny trop.
Wrócono do pierwszej wersji. Jeden z zatrzymanych i przesłuchiwanych złodziei wyjawił, że mordercami Migalskiego są dwaj bandyci: Nawrot i Szymańczyk. Pierwszy z mężczyzn był doskonale znany miejscowej policji. Józef Nawrot, pochodzący z pobliskiej wsi Zwola, przewodził groźnej szajce rozbójniczej, mającej na koncie wiele zbrodni i napadów rabunkowych. Po rozbiciu bandy herszt i jego podwładni trafili za kraty. W 1919 r. Nawrot uciekł z więzienia i pod fałszywym nazwiskiem przedostał się do Niemiec. Konfidenci donieśli, że pół roku temu przestępca wrócił w rodzinne strony i gdzieś się ukrywał.
Natomiast nazwisko drugiego podejrzanego, mężczyzny z charakterystyczną blizną na nosie, nic początkowo policji nie mówiło. W toku dalszych czynności pojawiła się sensacyjna informacja. Szymańczyk zbiegł niedawno z komisariatu, gdzie został doprowadzony przez posterunkowego Migalskiego w związku z podejrzeniem o kradzież.
Konfidenci, powołując się na informacje od osób, które miały kontakt z Nawrotem i Szymańczykiem po zabójstwie policjanta, donieśli, że 10 maja obaj przestępcy zostali zaskoczeni na drodze przez wracającego z nocnego patrolu Migalskiego. W jednym z nich posterunkowy rozpoznał Szymańczyka. Kazał im się zatrzymać i iść z nim na komisariat.
Ten, który miał dokumenty na nazwisko Franciszka Szymańczyka, zaczął uciekać. Migalski strzelił w jego kierunku z karabinu. Nie trafił, chciał oddać drugi strzał, ale broń zawiodła. W tym momencie policjanta zaatakował Nawrot, rosły mężczyzna w średnim wieku z długim sumiastym wąsem. Wyrwał mu karabin i kilkakrotnie uderzył nim Migalskiego. Gdy posterunkowy upadł, bandyta pochylił się nad nim i poderżnął mu nożem gardło.
Ustalono, że Nawrot i Szymańczyk znali się od lat. Swego czasu razem przebywali w Niemczech, pracując w gospodarstwie rolnym. Po powrocie Nawrota do kraju odnowili znajomość i jak ustalono, dokonali wspólnie wielu napadów na terenie powiatu opatowskiego, m.in. na dom Karola Ury w Mańkowie. Po zabójstwie Migalskiego zapadli się pod ziemię.
Kolejne ślady pojawiły się dopiero w sierpniu 1927 r. Ustalono, że człowiek podający się za Franciszka Szymańczyka w rzeczywistości nazywa się Antoni Tobjasz i pochodzi z miejscowości Kamień w powiecie Opole Lubelskie. W 1920 r. Tobjasz był poszukiwany przez Gazetę Śledczą w związku z napadami zbrojnymi, jakich dopuścił się na Lubelszczyźnie i zabójstwem policjanta z posterunku w miejscowości Chodel.
Zamordował kochanka siostry
Okazało się, że po ucieczce z Opatowa Tobjasz vel Szymańczyk i Nawrot wciąż działali razem. Widziano ich na weselu w jednej z wsi pod Opolem. Był z nimi jeszcze trzeci, nieustalony osobnik. Gdy sobie podpili, zaczęli snuć plany zrobienia grubszego skoku w Kowlu, wspólnie z tamtejszymi przestępcami.
Projekt najwyraźniej nie wypalił. Do żadnego skoku na Kresach nie doszło. Drogi Tobjasza i Nawrota niebawem się rozdzieliły. Pierwszy pozostał w rodzinnych stronach, drugi natomiast czmychnął w Wielkopolskę. Wyjaśniło się, dlaczego Tobiasz podawał się za Franciszka Szymańczyka. Tak się nazywał kochanek jego siostry, Magdaleny Sągi, zamieszkałej w Kamieniu. Kobieta w rozmowie z policją, gdy ją spytano o Szymańczyka, zmieniła się na twarzy. – Franek od trzech lat nie żyje – wymamrotała.
Początkowo upierała się, że nic nie wie o okolicznościach jego śmierci. W końcu jednak powiedziała, że w 1924 r. Szymańczyk zginął z ręki jej brata. Tobjasz zamordował go tylko po to, żeby wejść w posiadanie jego dokumentów, których potrzebował, żeby ukrywać się przed policją. W zabójstwie pomagała mu niejaka Pudłowa, dawna kochanka. Na jej polu policja odkopała szczątki zabitego mężczyzny. Elżbieta Pudłowa trafiła do więzienia za współudział w morderstwie. Na wolności wciąż pozostawał człowiek, który miał na sumieniu znacznie więcej zbrodni.
Ostateczna rozgrywka
Tobjaszowi grunt palił się pod nogami. Zdawał sobie sprawę, że nie może pozostać w rodzinnych stronach. Konfidenci policyjni donieśli, że zbrodniarz nosi się z zamiarem wyjazdu do Niemiec na lewym paszporcie. Zapewne w celu dołączenia tam do Józefa Nawrota i innych groźnych przestępców z Polski. Jednak póki co ukrywał się w lasach i wsiach powiatu opolskiego u znajomych gospodarzy.
Kilka policyjnych obław na bandytę nie przyniosło efektu. Przestępca został postrzelony, jednak zdołał umknąć. Ale już ostatni raz. Przełomowym okazał się dzień 5 stycznia 1928 r. Ślady doprowadziły policję do dwóch domów należących do rodziny Jaworskich. Obecna w jednym z nich małoletnia córka gospodarzy oświadczyła, że w mieszkaniu nie ma nikogo dorosłego i nie może wpuścić obcych ludzi. Jednak na stanowcze żądania policjantów otworzyła im. Dwaj weszli, a trzeci pozostał na zewnątrz.
Z pozoru wydawało się, że dziewczynka powiedziała prawdę. W mieszkaniu nie znaleziono żadnych śladów bytności poszukiwanego przestępcy. Okazało się jednak, że córka Jaworskich skłamała. Może ze strachu. Bandyta ukrywał się w słomie na strychu. Doszło do strzelaniny, w wyniku której zarówno bandyta, jak i policjanci odnieśli rany. Tobjaszowi udało się uciec ze strychu po drabinie i dostać się do izby. Gdy szedł do wyjścia i mijał okno, otrzymał postrzał z karabinu w głowę, na wysokości prawego ucha, i padł martwy. Strzał został oddany przez policjanta z drugiego oddziału, który widząc w oknie bandytę, wymierzył do niego ze sporej odległości. Nie spudłował.
Rannych funkcjonariuszy przetransportowano do szpitala. Obrażenia nie zagrażały ich życiu. Oficjalnie stwierdzono zgon Antoniego Tobjasza.
Niewyjaśnione zbrodnie
Rachunki nie zostały jeszcze wyrównane. Józef Nawrot wciąż chodził po wolności. Niemiecka policja deptała mu po piętach, ale zabójca był bardzo sprytny, często zmieniał miejsce pobytu. Jednak i jego czas w końcu nadszedł.
Zgubiła go tęsknota za ojczystymi stronami. Jesienią 1929 r. zamierzał przyjechać z Niemiec do znajomych w Wielkopolsce niejaki Michał Mucha. Policja ustaliła wcześniej, że jest to jedno z nazwisk, którymi w Niemczech posługiwał się Nawrot. Otrzymawszy informacje o przyjeździe bandyty do Polski, agenci z Urzędu Śledczego w Poznaniu ujęli go w dniu 22 października 1929 r.
Za popełnione zbrodnie Nawrot został skazany na dożywocie. Część kary odbywał w więzieniu na Mokotowie. Wcześniej przebywał w kilku aresztach, m.in. na Zamku w Lublinie. Niemiecka policja wróciła do niewyjaśnionej sprawy zabójstwa robotnika Maszyńskiego. Ponieważ o rzekomo zamordowanym mężczyźnie nie udało się zebrać prawie żadnych informacji i nie odnaleziono jego zwłok, postępowanie umorzono. Wypłynęło jeszcze jedno zabójstwo, które przypisywano Nawrotowi i jego kompanom, 5 grudnia 1928 r. w majątku Hertefeld koło Nauen w Brandenburgii zamordowany został w celach rabunkowych kupiec Willi Lorenz, który prowadził interesy w środowisku imigrantów z Polski. Organy ścigania w Niemczech dysponowały poszlakami, że zabili go Nawrot i Chuchała (w pobliżu baraku, w którym mieszkali, znaleziono rower kupca).
Ale i ta sprawa pozostała niewyjaśniona. Jedną z przyczyn niedoprowadzenia jej do końca było wycofanie zeznań przez kobietę, która w trakcie przesłuchania na policji wskazała na Nawrota jako jednego z zabójców Lorenza.
tekst Mariusz Gadomski
foto wstępne Józef Nawrot | Archiwum Akt Nowych