fbpx

Dave Brubeck – król jazzowego fortepianu

12 lutego 2014
Komentarze wyłączone
771 Wyświetleń

86aTego dnia otworzyłem długo oczekiwaną przesyłkę z szukanym latami koncertem „The Dave Brubeck Quartet” zarejestrowanym w Pittsburghu 26 grudnia 1967 roku. Płyta nosi tytuł „Their Last Time Out”. Tego dnia otrzymałem też wiadomość, że jeden z gigantów jazzu, dla całej jego historii, Dave Brubeck, nie żyje. Drżały mi ręce, kiedy wkładałem ją do odtwarzacza… Jego muzyka stymulowała moje życie przez długie dziesięciolecia, pomagała w pracy naukowej, w przełamywaniu różnych zawirowań, koiła, uspokajała i inspirowała; dostarczała pozytywnych emocji i uczyła pokory wobec świata; dawała siłę i nadzieję. Pozostanie taką nadal, już bez swojego Mistrza.

Zebrałem ponad 150 płyt Jego wykonawstwa i z Jego udziałem: studyjnych, koncertów, interpretacji. Ale to nawet w części nie zakreśla dorobku tego artysty. Myślę, że dopiero teraz powstaną pełne dyskografie i szczegółowe analizy muzyki, rozpoznawalnej przecież od pierwszych dźwięków. W kwartecie towarzyszyły mu znakomitości. Ten najbardziej znany skład to Paul Desmond na saksofonie altowym, Eugene Wright na kontrabasie i Joe Morello na perkusji. Późniejszy był bardziej labilny, ale pojawiali się w nim saksofonista barytonowy Gerry Mulligan, basista Jack Six i perkusista Alan Dawson. Potem na basie elektrycznym towarzyszył mu syn Chris, a na perkusji Randy Jons.

Uważany był za twórcę jazzu eleganckiego, zarówno w brzmieniu, jak i w „wyglądzie”. Podkreślał, że nie widzi różnicy między „wielką” muzyką poważną, a tą którą sam tworzył. Natomiast na palcach jednej ręki można policzyć koncerty, na których pojawiał się w kraciastej koszuli.

Dominując w swoim zespole pozostawał w jego tle! To sztuka niewyobrażalna. W wielu utworach brzmienie Jego fortepianu dochodzi dopiero po wielu taktach, jakby wtrącone od niechcenia, niezwykle oszczędne, ale zawsze elektryzujące.

Doceniam jego grę w kwartecie, z którym stworzył wiele autentycznych standardów, wręcz przebojów, takich, jak słynne “Tak Five”, czy “Your Own Sweet Way”, “Blue Rondo a la Turk”, “The Duke”. Niemniej dla mnie najcenniejsze pozostaną jego nagrania solowe, w których przewijają się inspiracje muzyką klasyczną, bluesem, folkiem. Jego marzeniem i ambicją było tworzenie muzyki symfonicznej, takiej na wielkie orkiestry. Może był to wpływ marzeń i oczekiwań matki, która była pianistką? To próby interesujące, ale nie na tyle ekspresyjne, by zapaść w pamięci słuchaczy. Może jedynie „Pange Lingua Variations” i „Voice of the Holy Spirit” nagrane z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną w latach 1983 i 1985 wytrzymują próbę czasu i zasługują na bliższą uwagę. W kwartecie grali wtedy saksofonista Bobby Militello, basista Michael Moore i perkusista Randy Jones.

Brak spektakularnego sukcesu na tym polu nie zrażał Brubecka. Eksperymentował włączając swój kwartet w różne projekty symfoniczne. Ten z udziałem Monachijskiej „Bach Collegium” pod batutą Russella Gloyda należy uznać za genialny! To jedno z najciekawszych nagrań nie tylko w jego w Jego dorobku, ale w muzyce w ogóle.

Długo uważano, że ascetycznych kompozycji Brubecka, ze swoistym rytmem „złamanej” synkopy, nie da się zaśpiewać. Potrafił przełamać i to przekonanie. Nagrania chociażby z płyty „Dave Brubeck Vocal Encounters” nucę sobie w długich podróżach po nudnych autostradach, albo w niekończących się kolejkach w przychodni akademickiej. Śpiewają tam przecież Louis Armstrong, Tony Bennett, Carmen McRae… „Bluesową” płytę z udziałem Jimmy Rushinga mogę słuchać na okrągło.

Wielkość Brubecka wybuchała z prawdziwą siłą na koncertach. Są nieporównywalne, nawet jeżeli grał na kolejno następujących po sobie te same utwory. Unosił słuchaczy i czarował w sposób magiczny. Nie ważne, czy słuchano go w Japonii, czy w Meksyku; w Polsce czy w Anglii. No może jeden mały wyjątek. Koncert w Moskwie zagrany w 1987 roku dla

Gorbaczowa i Reagana nasuwa podejrzenia, że być może za kulisami „zasmakował przyjaźni”; a może to tylko wina złej jego rejestracji?, albo „sztywno” reagującej publiczności?

W 1958 roku dotarł również do Polski i zagrał w Warszawie oraz w Poznaniu. Do historii przejdzie jego wygłoszone z estrady „Żadna dyktatura nie toleruje jazzu. Jazz to pierwszy sygnał powrotu do wolności”. Nigdzie tak jak w Polsce przesłanie to nie zyskało tak wyrazistej wymowy politycznej.

Zawsze marzyłem o Jego koncercie – zawsze były dla mnie nieosiągalne.

Urodził się 6 grudnia 1920 r. w Concord w Kalifornii. Miał zostać weterynarzem, co wydawało się naturalne, gdyż jego rodzina zajmowała się na dużą skalę hodowlą bydła. Wygrała muzyka. Zmarł w przeddzień swoich 92 urodzin, 6 grudnia 2012 roku o godzinie 12-tej 57.

Została po nim Muzyka.

 

Andrzej Kokowski

 

1. Takie słabsze nagranie z okresu kiedy grał w „kraciastych koszulach” z bardzo młodymi muzykami (Butsch Miles, Jerry Bergonzi i Chris Brubeck) prezentuje płyta „The Dave Brubeck Quartet Back Home” wydana przez CONCORD JAZZ w 1979 roku.

2. „Classical Brubeck” wytwórnia TELARC 2003.

3. „Brubeck meets Bach” wytwórnia SONY Classical 2007.

4.  Absolutnie fenomenalnie zagrane koncerty z 12-14 maja 1967 w Meksyku – „Bravo! Brubeck!” wydany przez wytwórnię COLUMBIA.

 5. „Dave Brubeck Moscow Night”, wydana przez CONCORD JAZZ.

 

Komenatrze zostały zablokowane