Paul Vitti jest ojcem chrzestnym potężnej rodziny mafijnej. To wielki, wpływowy i bezwzględny łotr spod ciemnej gwiazdy, twardy facet żyjący poza prawem. Na co dzień, na pokaz, jest zimnym draniem bez uczuć, który twardą ręką dzierży władzę wśród szemranej ferajny i to, paradoksalnie, doprowadza go do zmiany stanu emocji. Gangsterka przestaje być źródłem satysfakcji, Paul zaczyna bać się śmierci, ciągle płacze i ma napady duszności, wzrusza się, a nawet współczuje swoim ofiarom. W tej sytuacji szuka ratunku u psychoterapeuty. Ten stawia diagnozę: depresja! Tymczasem, choć problem jest nad wyraz poważny, widownia w kinie co chwila wybucha gromkim śmiechem, bowiem film utrzymany jest w konwencji komediowej – perypetie ścigają się na ekranie, główny bohater, zabawny do rozpuku „bawi, tumani, przestrasza”. Jednym słowem facecje. Przypomina to sytuację, gdy popularny aktor amerykański znany z przejmujących ról dramatycznych, ale i nieprzeciętnego talentu komediowego, Robin Williams popełnił samobójstwo. Wszyscy byli zdumieni. Jak to możliwe, że ktoś obdarzony tak wielkim optymizmem, tryskający humorem, może targnąć się na własne życie? Nikt nie był świadom ogromnej tragedii artysty, który napisał: „Wystarczy tylko się uśmiechać, by ukryć zranioną duszę, i nikt nawet nie zauważy, jak bardzo cierpisz”. Tak, są sytuacje, że coś w nas umiera i nie mamy nawet cienia na zmartwychwstanie. „Żyjemy w kulcie dobrego samopoczucia, odnoszenia sukcesów, bycia przebojowym. Piętnujemy negatywne emocje”. Żyjemy w milczeniu, „na twarz nakładamy brokat”, trzymamy wszystko w sobie, głos więźnie w gardle, a ciało staje się mroczną celą naszych tajemnic. Parafrazując Miley Cyrus: czasem mamy lepszy dzień, ale to nie znaczy, że z nami jest lepiej. Nasz dzień jest nadal szary, tylko bez deszczu. To sygnał ostrzegawczy, że musimy przestać grać, że czas zmierzyć się z problemem. W chwili, gdy nie „wytrzymujemy tempa, wszystko, k…a, skręca”, „zawinięci w środek z cieniem wokół powiek”, wymagamy natychmiastowej pomocy. Organizacje światowe biją na alarm. WHO szacuje, że na depresję cierpi nawet 350 milionów ludzi naszego globu, schorzenie dotyka też najmłodszych. Nie jest je łatwo zdiagnozować, kiedy dotyczy dziecka. Dorosły prędzej czy później dostrzega zmianę nastrojów, orientuje się, że w jego życiu pojawiają się „okna” – czas, gdy wracamy do siebie, i „fale”, czyli pogorszenie. Tymczasem dziecko nie jest w stanie samo odczytać niepokojących sygnałów. Jeśli usłyszymy: …mam doła… nie mogę spać… nie mam sił… nie mam apetytu… boli mnie brzuch… jest mi ciągle jakoś tak źle…, wkraczamy do akcji. Nie ma się co ociągać, bowiem młody człowiek w stanie depresyjnym kieruje się dewizą Kłapouchego: „Kiedy spytają cię, jak się masz, odpowiedz po prostu, że wcale”. Być może dlatego zaczynamy narzekać: moje dziecko bez przerwy biadoli… nigdy mu się nie dogodzi… jest wiecznie nadąsane i niezadowolone… ma wszystko, czego mu potrzeba… ja w jego wieku… nie chce rozmawiać, całe dnie przed komputerem…, bo to najgorsze z najgorszych postaw wobec młodego problemu. Dlaczego cierpią? Przyczyn jest tak wiele, jak złożony jest ten świat, ale w szczególności są to zmiany w wyglądzie związane z okresem dorastania, utrata miłości, nieporozumienia rówieśnicze, niepowodzenia szkolne, niska samoocena i co jeszcze tylko chcemy. Każdy element rzeczywistości, którego młody człowiek nie rozumie, nie akceptuje, może stać się katalizatorem tzw. epizodu depresyjnego. Według badań (2009) wśród grupy uczniów trzecich klas szkół ponadpodstawowych, na zaburzenia tego typu cierpiało już prawie 50% uczących się w liceach i 65% ich rówieśników z zawodówek. Z tej liczby 25% wymagało leczenia. Prawdę powiedziawszy, nie zdawałam sobie sprawy ze skali zjawiska. Próbuję wyobrazić sobie, co przeżywa dziecko, które chciałoby zapamiętać siebie innego. Psychologiem nie jestem, a felieton to nie miejsce, by rozpisać się o postaci apatyczno-abulicznej, postaci buntowniczej, postaci rezygnacyjnej, postaci labilnej i przejawach młodzieńczej depresji. Głos najlepiej oddać tym, którzy na nią cierpią: „Mają mnie za nic – w ich oczach jestem wiecznie obrażona, leniwa – tylko wymyślam. A ja już nie daję rady. Po prostu nie mogę. Cały czas chudnę (…). Całe dnie przesypiam. Nie chcę wstawać – nie mam po co. Dzień spędzam z głową pod kołdrą, płacząc. W nocy nie mogę spać, kiedy zasnę, rano budzę się bardziej zmęczona. Boję się ludzi, wręcz panicznie. Przechodząc obok kogokolwiek, odczuwam strach, paniczny lęk. Jestem sztuczna. Cały czas smutna, przygnębiona. Nie umiem podjąć żadnej decyzji, ciągle zmieniam zdanie. Nie chcę tak żyć, ale co mam zrobić? Czuję, że wszystkich zawiodłam, mam do siebie wielki żal. Chciałabym uciec jak najdalej, ale nie mogę. (Paulina, 17 lat)”. Zamurowało? Bo mnie tak.