fbpx

Idziemy na wybory

21 kwietnia 2014
Komentarze wyłączone
1 112 Wyświetleń

Tekst: Ilona Dąbrowska

 

flaga_ue2W maju tego roku odbędą się kolejne wybory do Parlamentu Europejskiego. Weźmie w nich udział 28 państw członkowskich Unii Europejskiej. W wyniku wyborów wybranych zostanie 751 eurodeputowanych. Według przedwyborczych symulacji reprezentacja Lubelszczyzny może finalnie liczyć zaledwie dwie osoby. Jeśli tak się stanie, znajdzie się na samym końcu listy rankingowej rozkładu mandatów
w poszczególnych okręgach. Głos może oddać każdy uprawniony do głosowania obywatel. Jednak jak pokazały poprzednie wybory, zagłosował jedynie co czwarty Polak. Co stoi na przeszkodzie w świadomym podejmowaniu wyborów, a tym samym w budowaniu silniejszej pozycji w UE?

 

Reguły gry

Przy podziale mandatów pomiędzy poszczególnymi krajami obowiązuje zasada degresywnej proporcjonalności, według której im większy kraj, tym większą liczbę obywateli ma reprezentować wybrany w nim eurodeputowany. W tym roku liczbę wszystkich euromandatów zmniejszono o piętnaście. Stało się tak w wyniku koncepcji nowego podziału, opracowanej przez Komisję Spraw Konstytucyjnych. Zgodnie z nowym, zatwierdzonym przez Radę Europejską projektem, liczbę posłów w 11 krajach zmniejszono o jeden, natomiast liczbę mandatów dla Niemiec zmniejszono o trzy. Polska pozostała na tym samym poziomie, czyli przy 51 mandatach. Na terenie naszego kraju funkcjonuje 13 okręgów wyborczych, w których zarejestrowano 18 komitetów wyborczych.

Wybory bezpośrednie do Parlamentu Europejskiego VIII kadencji odbędą się pomiędzy 22 a 25 maja 2014 roku. W Polsce dniem wyborów ustanowiono 25 maja (niedziela). Pozostały niespełna dwa miesiące. Będą to trzecie wybory, w których swój głos mogą oddać Polacy, jednak dotychczas możliwość tę wykorzystało niewielu. W poprzednich latach z prawa do wzięcia udziału w głosowaniu skorzystali odpowiednio co piąty (20%) i co czwarty (25%) uprawniony. Pomimo że frekwencja wzrosła o 5%, Polska zajęła przedostanie miejsce wśród wszystkich krajów UE.

 

Felerna frekwencja

Jako pierwszy argument w dyskusji o problemie niskiej frekwencji podawany jest często problem miałkiej, nieskutecznej i niewystarczającej kampanii informacyjnej. Z podejściem tym nie zgadza się prof. Grzegorz Janusz, dziekan Wydziału Politologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. – Głównym problemem nie jest to, że społeczeństwo posiada niedobór informacji, jest ich naprawdę sporo. Dziś dzięki internetowi w każdej chwili można znaleźć informacje zarówno o samym Parlamencie Europejskim, jak i poszczególnych parlamentarzystach czy o formach aktywności parlamentu.

Podobnego zdania jest prof. Iwona Hofman, kierownik Zakładu Dziennikarstwa na Wydziale Politologii UMCS. – Niski poziom wiedzy o tym, czym jest PE i jakie ma kompetencje, wynika nie tyle z braku informacji, co ze złego zarządzania procesami informacyjnymi. Dziś brakuje poważnych materiałów w mediach, zamiast nich otrzymujemy informacje o przeroście biurokracji, aferach, kłótniach frakcyjnych. W kontekście stanu kultury mediów nie jest to zaskoczeniem, ale skutkuje skojarzaniem PE z wysokimi zarobkami niekompetentnych posłów i debatami o krzywiźnie bananów. – Problemem, który także przekłada się na aktywność wyborczą, a wynika m.in. z takiej właśnie „promocji”, jest brak zaufania. – Społeczeństwo, oceniając generalnie politykę jako grę brudnych interesów, nie ma zaufania do instytucji unijnych. Informacje, oprócz tego, że dotyczą negatywów funkcjonowania PE, są też w większości schematyczne, źle zaadresowane i „opakowane” – dodaje prof. Hofman. Afery i skandale nagłaśniane są w mediach znacznie częściej niż działania pozytywne i pożyteczne. Trend ten zaobserwować można w większości serwisów, a prezentacja sensacji dotyczy niemal każdej dziedziny życia. W kontekście polityki efektem takiego działania jest zniechęcenie społeczeństwa do polityki i polityków, co obniża aktywność społeczną na tej płaszczyźnie.
– Jeżeli spojrzymy na aktywność społeczną, to tak naprawdę aktywnych jest kilkanaście procent społeczeństwa polskiego. Dodatkowo w granicach dwudziestu kilku procent uaktywnia się w momencie wyborów – tłumaczy prof. Janusz. Okazuje się zatem, że to brak społecznego zaangażowania odgrywa w tym przypadku kluczową rolę. Warto dodać, że eurowybory nie są odosobnionym przypadkiem. – Najbardziej mobilizujące są wybory prezydenckie, wtedy frekwencja wyborcza jest największa – podkreśla prof. Janusz. – Natomiast w praktyce działalność wyborców ma charakter pewnej mobilizacji okresowej, a nie stałego zaangażowania – dodaje. Za klasyczny przykład takiego właśnie zachowania profesor podaje wybory do parlamentu polskiego – do sejmu i senatu, które także nie cieszą się dużym zainteresowaniem. Frekwencja podczas ostatnich wyborów wahała się w granicach 40–42%. – Coraz częściej grozi nam zejście poniżej 40% udziału społeczeństwa – ostrzega prof. Janusz. Powstaje pytanie, co dzieje się z pozostałą częścią uprawnionych do głosowania Polaków.

 

Dystans się liczy

Polacy nie identyfikują się z Europarlamentem. Niechęć do partycypacji w wyborach oraz z samą instytucją PE może wiązać się także z umiejscowieniem jego siedziby. Parlament obraduje daleko i Polacy nie dostrzegają bliższego związku między ich życiem codziennym a działalnością tej instytucji. – Spora część społeczeństwa nie potrafi sprecyzować, czym zajmuje się PE i jakie ma kompetencje, są też tacy, którzy nie wiedzą, gdzie się on mieści. Wiele osób myśli, że parlament obraduje w Brukseli, co jest nieprawdą. W Brukseli obradują komisje, a parlament, jak wiadomo, korzysta ze wspólnego budynku ze Zgromadzeniem Parlamentarnym Rady Europy w Strasburgu, a dodatkowo sekretariat znajduje się w Luksemburgu, co oczywiście dla części osób jest kompletnie niezrozumiałe – wyjaśnia prof. Janusz. Kolejna kwestia to swoiste zmęczenie polityką. Rok 2014 otwiera przed Polakami dwuletni maraton wyborczy. – W tym roku mamy wybory do Parlamentu Europejskiego oraz wybory samorządowe. Za rok będziemy mieli wybory prezydenckie, a za dwa lata wybory parlamentarne w kraju. Tak więc co roku będziemy mieć igrzyska w postaci wyborów, co powoduje pewne zmęczenie społeczne – stwierdza prof. Janusz. Entuzjazm społeczny opada wprost proporcjonalnie do stażu Unii Europejskiej. W trakcie pierwszych wyborów w czerwcu 1979 roku zaangażowanie społeczne np. w Niemczech było bardzo duże. Aktualnie frekwencja spada, a wyborcy uważają najczęściej, że udział w wyborach do PE niewiele im, jako jednostkom, da. Liczne badania dowodzą, że obywatele państw nowej Unii nie wierzą w skuteczność swoich głosów elektorskich. – Dominuje przekonanie, że nie warto głosować, kandydaci są „ustawieni”, niczego dla regionu czy społeczności nie zrobią – dodaje prof. Hofman. Zatem niska frekwencja wydaje się być wypadkową złej polityki informacyjnej, braku wiary w kompetencje kandydatów do PE oraz politycznego zmęczenia społeczeństwa.

 

Spontaniczne decyzje

Budowaniu pozytywnej strategii informacyjnej nie służą ostatnie działania polityków związane m.in. z zaskakującymi transferami pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami partyjnymi. – W Europie Zachodniej żaden polityk by sobie nie pozwolił na takie przejście z partii do partii. Właściwie co wybory, to zmiana barw partyjnych – komentuje prof. Janusz. A podczas kampanii każdy ruch ma znaczenie. I jeszcze badania sondażowe, które wciąż się zmieniają, raz na korzyść jednej partii, a raz na korzyść drugiej. Jednak okazuje się, że kwestia tego, jak zagłosuje wyborca, nie jest taka prosta. Elektorat dzielimy bowiem na twardy i miękki, i zwykle właśnie ten drugi decyduje o losie kandydatów. – Twardy elektorat ma PiS. Po części dlatego, że Prawo i Sprawiedliwość funkcjonuje w atmosferze „oblężonej twierdzy” – tłumaczy prof. Janusz. – Jednak tak naprawdę o zwycięstwie danej partii w tego typu wyborach decyduje elektorat płynny, czyli osoby, które albo nie uczestniczą w wyborach, albo uczestnicząc w wyborach, zmieniają swoje preferencje wyborcze. Jest to zatem bardzo istotne – jak zachowa się elektorat płynny – czy weźmie udział w wyborach i czy zmieni swoje preferencje – komentuje prof. Janusz.

Lubelszczyzna z powodzeniem korzysta z funduszy unijnych. Inwestycje takie jak budowa ścieżki rowerowej dookoła Zalewu Zemborzyckiego czy rozbudowa trakcji trolejbusowej w Lublinie są doskonałym dowodem na to, jak fundusze płynące z UE mogą poprawiać standard życia. Przykłady podobnych działań, które w ostatnich latach prowadzone są na terenie województwa, jak chociażby nowe drogi, można by mnożyć. Bez dwóch zdań, silna reprezentacja naszego regionu w Parlamencie Europejskim z pewnością nie pozostałaby bez wpływu na tempo rozwoju Lubelszczyzny. Oczywiście pod warunkiem, że weźmiemy udział w wyborach. Inaczej grozi nam sytuacja jak w kujawsko-pomorskim, kiedy dwie kadencje temu województwo to zostało z zaledwie jednym europosłem.

Komenatrze zostały zablokowane