Urodził się w Gryficach w województwie zachodniopomorskim. W kilka miesięcy po przyjściu na świat został zaatakowany wirusem Polio i choroba Heinego-Medina spowodowała u niego trwały niedowład lewej nogi. Do szóstego roku życia Kazimierz Adomat niemal bez przerwy przebywał w ośrodkach rehabilitacyjno-wychowawczych w Szczecinie, Poznaniu i w Pile. Cały czas poruszał się tylko przy pomocy lasek, a na nogach miał specjalne buty ortopedyczne. Ciężkie, skórzane i ze stalowymi szynami. Cierpiał, bolały go stawy, a chodzenie było męczące. Po powrocie do Gryfic w szkole podstawowej i liceum nie mógł uprawiać żadnych sportów. Ale optymistycznie patrzył w przyszłość. Do Bałtyku miał raptem dwadzieścia dwa kilometry i swoje przyszłe życie chciał związać z morzem. W jego otoczeniu, poza rodzicami, wśród pozostałych krewnych byli przecież rybacy, oficerowie marynarki, marynarze, a nawet kucharz okrętowy. Niestety, im bardziej dorastał, tym częściej myślał, że ze względu na postępującą chorobę trzeba będzie ten zamiar odpuścić. Ale z chęci pływania z wiatrem nie zrezygnował.
– Będąc już w liceum, w tajemnicy przed rodziną, zbiłem gwoździami kilka szczap drewnianych. Sznurkiem dowiązałem do nich kawałki styropianu, na środku tej konstrukcji postawiłem niewielki maszt i umieściłem na nim żagiel z prześcieradła. Na takiej „łodzi” odbyłem rejs po pobliskim jeziorze w Kołomąciu. Niestety jedyny, bo od razu dorośli mi sprzęt skonfiskowali. Do żeglowania wróciłem jednak dziesięć lat później. Ukończyłem kurs i opracowałem sobie własne sposoby poruszania się po pokładzie oraz wykonywania czynności manewrowych. Musiałem się dostosować do jachtu, a nie on do mnie. Wymagało to i dalej wymaga sporego wysiłku, ale to nic w porównaniu z radością żeglowania.
Mając już patent żeglarza, pływa po jeziorach mazurskich. Ma za sobą też kilka rejsów po Adriatyku u wybrzeży Chorwacji. Planuje następne. Zbiera także niezbędne środki finansowe, żeby niebawem wypłynąć na dalszy rejs po falach Bałtyku. Oczywiście będąc członkiem wieloosobowej załogi. Ale od pewnego czasu nie jest to jego jedyna pasja. Ukończył dwuetapowe specjalne kursy i został nurkiem. Schodził już na dwadzieścia metrów na jeziorze Białym w Okunince. Kilkakrotnie podziwiał podwodny świat Adriatyku.
– Nogi moje są niesprawne, ale ręce nie. I odpowiednio ćwicząc, można dać sobie radę przy poruszaniu się pod wodą. Zresztą w głębinie płynie się powoli. W południowym morzu oglądać można kolorowe rośliny oraz zwierzęta i fotografować bajeczny ogród życia podwodnego. Natomiast w polskich wodach spotyka się czasem nawet dwumetrowe szczupaki. Unoszą się w wodzie prawie bez ruchu i czekają na zdobycz. Człowieka się nie boją. Gdy pewnego razu wykonałem ruch ręką w stronę jednego z nich, ten się łaskawie odsunął na bok, ale gdy odpłynąłem, wrócił na swoje miejsce. Świat podwodny jest niesamowity.
Kazimierz Adomat pokonuje chorobę, nie tylko realizując swoje pasje. Z powodzeniem daje sobie również radę w codziennym życiu. Od momentu ukończenia liceum, niezmiennie poruszając się tylko dzięki sprzętowi ortopedycznemu, cały czas dorabia do swojej skromnej renty jako pracownik administracyjny. W międzyczasie ukończył także studia licencjackie z zarządzania przedsiębiorstwem.
Przez dłuższy czas mieszkał w Kołobrzegu, gdzie założył rodzinę. Ale dziesięć lat temu, po śmierci żony, przeniósł się do Lublina i tu, w magicznym mieście, jak mówi, zamieszkał w szczęśliwym związku z nową partnerką. W wolnych chwilach zajmuje się grafiką komputerową oraz fotografią. Od półtora roku w związku z pogorszeniem się stanu zdrowia porusza się już tylko na wózku. Mimo tego nie poddaje się i ostatnio poza wodniactwem trenuje łucznictwo w lubelskim klubie „Start”. Wszystko po to, aby utrzymać kondycję oraz nie przerywać koniecznej rehabilitacji chorych kończyn.
– Inaczej – podkreśla – mięśnie by osłabły i wtedy zostaje powiedzieć: róbcie ze mną, co chcecie, bo ja już nie daję rady. A tak, cały czas, przez mijające mi właśnie sześćdziesiąt lat, mogę własnym życiem sterować. Uważam, że zawsze należy szukać swego miejsca na ziemi, nie narzekać na los, żyć aktywnie i nie poddawać się. Wcale też nie trzeba być wyłącznie jakimś supermanem, żeby założyć rodzinę, mieć partnerkę i być szczęśliwym. To dotyczy wszystkich. Sprawnych i niepełnosprawnych.
Absolutna racja. I szkoda, że czasem, zwłaszcza ci pierwsi, jakoś o tym zapominają.
Tekst Maciej Skarga
Foto Marek Podsiadło