fbpx

Integracja: Jacek

23 grudnia 2014
Komentarze wyłączone
1 138 Wyświetleń

integracja - jacekJacek Wilgusek czterdzieści lat temu urodził się z porażeniem mózgowym kończyn dolnych, spowodowanym niedotlenieniem mózgu. Był to, jak sam twierdzi po wielu konsultacjach medycznych, błąd popełniony przez odbierających jego poród w szpitalu. Dramat, jaki dotknął jego rodziców, pogłębił się jeszcze bardziej, gdy mama usłyszała od lekarza: niech pani może od razu odda go do jakiegoś zakładu opiekuńczego, bo z niego już nic będzie.

– Czyli od razu lekką ręką mnie skazał – stwierdza obecnie. – I mogłem jak wiele dzieci z podobnymi urazami zostać sam, opuszczonym przez rodzinę. Do dzisiaj przecież niektórzy rodzice zostawiają je w szpitalu i na tym koniec. Ale na szczęście moi tego nie zrobili i to, kim jestem obecnie, przede wszystkim im zawdzięczam. Wiedzieli, że porażenie mózgowe jest jego uszkodzeniem, lecz nie upośledzeniem, i od razu podjęli walkę o moją egzystencję.

Na początku chodził na palcach u nóg. Stopy skierowane miał do wewnątrz, podobnie jak kolana, i nie mógł utrzymać równowagi. Ojciec, nosząc go na rękach, systematycznie dowoził go do Warszawy normalnymi środkami komunikacji. Mama była przy nim bez przerwy.

Najpierw diagnoza w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, a potem pobyt w położonym niedaleko Warszawy specjalistycznym szpitalu w Zagórzu. Tam przez kilka lat przeszedł pięć operacji i stałe ćwiczenia rehabilitacyjne. Leżał w łuskach i gipsach.

Inni chłopcy biegali za piłką, a on był unieruchomiony. Efekty jednak były. Zaczął się samodzielnie poruszać, co zawdzięcza, jak wyraźnie podkreśla, doktorowi Wysockiemu. W Zagórzu chodził też do przedszkola i do klasy zerowej. Ale szkołę podstawową nr 23 ukończył już w Lublinie. W klasie takiej jak wszystkie inne, bo nikt wtedy o integracyjnych nie słyszał. Podobnie było w lubelskim Liceum Pocztowo-Telekomunikacyjnym na Podwalu. Tutaj, co prawda, tuż przed maturą zastępca dyrektora powiedziała mu, żeby może jej nie zdawał, bo i tak dalej nie da sobie rady, ale nie poddał się i nie odpuścił. – Przez te lata szkolne różnie bywało – wspomina. – Z jednej strony byłem czasem
przezywany i poszturchiwany. Ale z drugiej, miałem także grono dobrych kolegów, którzy w takich sytuacjach natychmiast reagowali i bronili mnie. Dzięki temu, na przekór wszystkiemu, zawziąłem się, postanowiłem nie dać się stłamsić i z dobrym wynikiem zdałem maturę. Zawsze
pamiętałem przy tym o słowach mojej mamy: musisz się uczyć, synu, bo do żadnej budowy dróg np. nie pójdziesz i jeśli sam sobie nie poradzisz, to nikt ci ręki nie poda, zwłaszcza wtedy, gdy rodziców zabraknie.  Po maturze dostał pracę w Urzędzie Pracy jako osoba niepełnosprawna. Przepracował raptem pół roku, ponieważ stwierdzono, że jest za bardzo niepełnosprawny jak na ten właśnie
urząd. Po zwolnieniu z pracy zdecydował się na studia. Najpierw zaocznie na UMCS w Lublinie zaliczył trzy i pół roku Wydziału Prawa, a potem obronił pracę magisterską na Wydziale Filozofii Teoretycznej na KUL-u. Łatwo nie było. Trafił jednak do dobrych
wykładowców i to pozwalało mu wierzyć w siebie. Z sympatią wspomina Tomasza Rakowskiego, obecnego szefa oddziału TVP w Lublinie, promotora prof. Henryka Kieresia i o. prof. Mieczysława Krąpca.  A później ponowne szukanie pracy. Skorzystał z naboru do policji na stanowiska pracowników cywilnych przewidziane także dla niepełnosprawnych. Zgłosił się i jako pracownik administracyjny zatrudnił się w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Lublinie.  Praca papierkowa i przy komputerach. Obecnie, po pięciu latach, w ramach zmiany etatów, podobną pracę wykonuje w komisariacie nr 6.  – W pewnym sensie wygrałem, ale nie do końca – opowiada. – Oto niedawno ZUS  odebrał mi wieloletnią rentę, stwierdzając, że skoro pracuję, to normalna renta mi się nie należy i co najwyżej socjalna. A moim zdaniem renta socjalna jest dla ludzi, którzy mają akieś życiowe problemy bytowe i nic nie robią. Czyli moje ostatnie pięć lat pracy było na darmo. Idę z tym do sądu. Przecież mój stan fizyczny się nie zmienił i taki pozostanie dożywotnio. Dalej mam przykurcze kończyn dolnych, problemy z kręgosłupem i poruszam się sztucznym chodem, możliwym tylko dzięki operacjom oraz moim stałym ćwiczeniom. A za to że, mówiąc potocznie, moja głowa jest sprawna, trzeba mnie dodatkowo karać? Coś tu nie gra w tym świecie sprawnych.

Rzeczywiście niejednokrotnie można tak powiedzieć. Często bowiem osoby sprawne mają lepszy życiowy start niż niepełnosprawne, ale finał ich życiorysu bywa odwrotny. Ci drudzy bowiem mają upór w dążeniu do celu i zazwyczaj go osiągają. Co nie znaczy, że ich świat jest zamknięty. Jacek gra w rugby na wózku, pływa, interesuje się motoryzacją, próbuje szusować na snowboardzie i lubi rysować. A możliwość stałej pracy go wzmacnia i to jest plus, a nie minus, co czasem jemu i podobnym do niego próbuje się przypiąć.

Tekst Maciej Skarga

Foto Marek Podsiadło

Komenatrze zostały zablokowane