fbpx

Jak kochać?

3 marca 2017
Komentarze wyłączone
1 554 Wyświetleń

444Tuż po ukazaniu się nowego wydania „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej, premierze filmu biograficznego o słynnej „pani od seksu”, a także w aurze Walentynek rozmawiamy o związkach i sztuce kochania siebie z Moniką Czułnowską-Rybicką, psychologiem i psychoterapeutą zajmującym się leczeniem zaburzeń seksualnych. Tekst Aleksandra Biszczad, foto Marek Podsiadło

 

Kiedy zetknęła się Pani po raz pierwszy ze „Sztuką kochania”?

– Jako nastolatka w domu rodzinnym. Do tej pory nie wiem, czy mama celowo postawiła ją na półce, a ja w ten sposób miałam przejść etap wtajemniczenia w „te sprawy”? I oczywiście tak się stało. Czerwona książka z kontrowersyjnym, jak na tamte czasy, rysunkiem na okładce szybko przyciągnęła moją uwagę i okazała się świetnym wprowadzeniem do edukacji seksualnej. I nie tylko, wciąż uważam, że Wisłocka walczyła o szczęście w związkach, a seks jest jego składową.

Poruszyła Pani istotną kwestię rozmawiania z dziećmi o seksie. To trudny temat dla rodziców, jak do niego podejść?

– Uważam, że trzeba otwarcie rozmawiać. Nawet jeżeli sami się wstydzimy, to warto pomyśleć, że w ten sposób możemy uchronić dziecko przed pornograficzną wersją seksu dostępną w Internecie. Członek to członek, a pochwa to pochwa. Jeśli rodzic uzna za stosowne inne nazewnictwo, to OK, ale niech nie stosuje dziwnych opowieści o nasionach czy bocianie. W ten sposób wprowadza tylko zamęt w głowie małego człowieka. Pamiętajmy, że dzieciństwo odgrywa bardzo ważną rolę również w dorosłym życiu.

No właśnie, rozmawia Pani z parami, które mają różne problemy emocjonalne. Czy zdarza się, że są uwarunkowane właśnie cieniami z przeszłości i dzieciństwem?

– Nawet bardzo często. Dziecko obserwuje rodziców i od nich uczy się zachowań. Jeżeli w domu nie było bezpiecznie i dziecko nie czuło się akceptowane, a w zamian pojawiały się naprawdę trudne sytuacje, to dorosłe życie może również nastręczać trudności w życiu uczuciowym. Dominujący ojciec może być wzorem dla syna, który w przyszłości będzie takim samym partnerem. Oczywiście nie można poprzestać na słowach: miałem/miałam trudne dzieciństwo. Przez całe życie pracujemy nad swoim charakterem. Terapia pozwala spojrzeć na to z dystansem i wyłonić pewne konteksty i mechanizmy zachowania.

Z jakimi problemami najczęściej zwracają się do Pani pary?

– Paradoksalnie w moim gabinecie najczęściej problemy związane z seksem nie mają wiele wspólnego z fizycznością, np. przedwczesnym wytryskiem, tylko z więzią emocjonalną, czyli z tym, co łączy partnerów na poziomie psychicznym. Nie chcę generalizować, ale z mojej praktyki wynika, że najczęściej są to związki z dłuższym stażem, po 35 roku życia, które zatraciły umiejętność komunikacji, a również bliskość na płaszczyźnie psychicznej i tym samym fizycznej. Bez więzi emocjonalnej nie ma również dobrego seksu. Jeżeli para kłóci się przez cały dzień, to wieczorem nie ma ochoty na zbliżenie. Często dochodzimy do takiej standardowej sytuacji: ona narzeka, a on jest zmęczony tym narzekaniem. Za tym stereotypem małżeństwa stoi jednak znacznie więcej. Dynamika związku na każdym etapie jest inna. Kobiety wciąż chcą czuć się kochane i bezpieczne. Potrafią o tym mówić, ale w niezbyt przyjemny sposób. Atakują partnera, który na ogół również jest zmęczony kłótniami i nie słucha już tak uważnie, jak kiedyś. Na kanapie u psychologa i seksuologa te rozmowy przybierają inny kształt. Czasami wystarczy poprosić, by ta druga strona powtórzyła, jak rozumie słowa pierwszej. Wypowiedziane na głos i zrozumiane poprawnie, niepodyktowane emocjami, nabierają nowego znaczenia. Wsłuchiwanie się w potrzeby partnera to pierwszy krok do zdrowego związku.

A co ze zmieniającą się dynamiką związku, o której Pani wspomniała? Czy mamy na nią jakiś wpływ?

– Nie możemy powstrzymać tego procesu, ale możemy zawsze nadać mu odpowiedni kierunek. Zakochanie i intensywna namiętność między partnerami trwa do kilku lat. Zmieniamy się my, czyli nasze ciało i umysł. Zmieniają się również okoliczności. Dochodzą sprawy życia codziennego, praca, obowiązki w domu, dzieci. Wraz z upływem czasu różnicuje się również poziom libido i samego zainteresowania partnerem. Podstawą jest dbanie o więź. Gdy czujemy bliskość z partnerem, to wciąż mamy również ochotę na seks. Poziom namiętności zmienia się, ale pamiętajmy, że jednonocne przygody mają urok tylko ze względu na element nowości, seks z bliską osobą to swoboda i zabawa, o której często wspominała również Wisłocka w swojej „Sztuce kochania”.

Czy książka wydana, bagatela, 40 lat temu może być wciąż aktualna?

– Zmieniły się realia, ale uniwersalne wartości zawarte w tej publikacji są wciąż aktualne. Wisłocka zdecydowanie wyprzedziła swoje czasy. Seks w tamtych latach był sprawą tabu i miał na celu głównie prokreację. Brak wyartykułowania swoich potrzeb owocował marnym życiem seksualnym i częstymi zdradami. Może nawet częstszymi niż obecnie. O związek się nie walczyło, tylko trwało w nim mimo wszystko. Nawet gdy nastręczał patologicznych sytuacji, rzadko dochodziło do rozwodów. A Wisłocka walczyła właśnie o szczęśliwe związki, pełne bliskości i zrozumienia. Bez zdrad, a za to z dobrym seksem. Zapoczątkowała pracę u podstaw w temacie edukacji seksualnej Polaków, nad którą wciąż pracujemy. Przekaz „Sztuki kochania” więc pozostaje w dużej mierze aktualny.

Paradoksalnie, sama Wisłocka nie stworzyła właśnie takiego typowego zdrowego małżeństwa.

– Z perspektywy psychologa i seksuologa śmiało mogę stwierdzić, że trójkąt miłosny, w którym żyła, choć nie do końca nim był w praktyce, był bardzo trudną emocjonalnie konstrukcją dla każdego z uczestniczących. Nie wiem, czy ktokolwiek może być szczęśliwy, mając tylko miłość platoniczną albo fizyczną, a tu te role, między układem Michalina – Stach, Wanda – Stach, niejako tak były rozłożone. Kolejny partner Wisłockiej, Jurek, też był żonaty. Wszystkie te relacje były mocno nietypowe, szczególnie w tamtym pruderyjnym czasie. Widocznie Wisłocka musiała być o kilka kroków dalej niż kobiety jej epoki, ażeby móc rozmawiać o budowaniu szczęścia. Oczywiście prawdopodobnie najcenniejszym źródłem wiedzy w tym zakresie była wieloletnia praktyka ginekologiczna i wiele rozmów z pacjentkami.

Wisłocka zmagała się jednak z innymi problemami, przede wszystkim uczyła kobiety rozmawiać o swoich potrzebach. Jak sama Pani zauważyła, współczesne kobiety już nie mają problemu z mówieniem.

– Wypada przypomnieć żart: My kobiety chcemy tylko jednego… wszystkiego! Obecnie kobiety mówią wprost o swoich emocjach, gdy nie mają ochoty na seks, raczej się nie zmuszają. Za czasów Wisłockiej bywało z tym różnie, panował patriarchat, a rola kobiety często sprowadzała się do bycia żoną i matką. Współczesne kobiety wywalczyły swoje, ale za to zmagają się z wymaganiami, które narzuca im społeczeństwo, a przede wszystkim one same. Głównie chodzi o pogoń za perfekcyjnym wyglądem, pięknym domem, idealną rodziną i świetną pracą. Atmosferę perfekcyjności podsyca również Internet. W moim gabinecie słowem często powtarzającym się jest „orgazm”. Pacjentki chcą doświadczać intensywnych przeżyć za każdym razem, bo pragną, ażeby ich seks był równie idealny. To rodzi frustrację, pretensje do siebie i partnera. Zawsze powtarzam im, żeby odpuściły i nie myślały o tym kulminacyjnym momencie. Seks ma być przyjemnością samą w sobie, a orgazm pojawi się prędzej czy później.

Wychodzi na to, że obecnie kobieta ma na głowie jeszcze więcej zajęć…

– Tak, chociaż wiele zależy od podejścia. Obowiązki w domu można dzielić z partnerem. Miałam pacjentki, które były z natury pedantkami. Z małymi dziećmi i pracą utrzymanie non stop porządku w domu nastręczało trudności. To powodowało kłótnie. Gdy tylko trochę przestawały panicznie bać się bałaganu, okazywało się, że same stawały się szczęśliwsze. Miały czas dla siebie, dzieci i partnera. Pogoń za karierą i sukcesem to również stres. Wypadałoby mieć również życie towarzyskie i jakąś pasję. A oczywiście moda na bycie fit powoduje poczucie niezgody na niedoskonałość swojego ciała. Zresztą mężczyźni mają bardzo podobnie.

No właśnie, ale atrakcyjność w związku jest chyba zawsze ważna?

– Oczywiście, ale nie dbajmy o siebie tylko dla partnera. Dbanie o ciało, wygląd, skutkuje dobrym samopoczuciem, poczuciem swojej wartości, eliminacją kompleksów. Makijaż u kobiet, zabiegi upiększające, zdrowe odżywianie, różnego rodzaju sport przyczyniają się do piękniejszego wyglądu i dobrej kondycji. Oczywiście dbanie o siebie ma również znaczenie dla związku, atrakcyjność zawsze jest ważna. Kobiety lubią się podobać swojemu mężczyźnie i odwrotnie. Długi staż w związku nie powinien tego znacząco zmieniać. Nie mamy wpływu na starzenie, ale zawsze warto o siebie zadbać.

A co sądzi Pani o popularnym ostatnio sformułowaniu „przestrzeń w związku”?

– Jest popularny, ale i bardzo pożyteczny. Dopasowanie niczym dwie połówki jabłka jest mitem. Każdy człowiek jest indywidualnością. Ważne są podobne cele i wartości w życiu, ale wymaganie idealnego dopasowania do partnera jest przesadą. Przestrzeń w związku to nie tylko akceptacja odmiennego zdania na jakiś temat, ale również brak zaborczości czy zazdrości. Własne grono przyjaciół, pasja, spędzanie czasu z innymi wprowadza zdrową równowagę. A nawet potęguje uczucia. Wówczas partner wraca do domu z radością po typowo męskim wieczorze, kiedy nie musi spodziewać się kłótni partnerki. A dla partnerki wieczór z koleżankami może być dobrą okazją do zwyczajnego babskiego plotkowania. Przestrzeń w związku to przede wszystkim zaufanie.

Z jakimi problemami zwracają się do Pani pary?

– Z jednej strony mam do czynienia z bardzo poważnymi kryzysami, ale z drugiej widzę pary, które po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach wciąż chcą o siebie walczyć. I to jest nasz punkt wyjścia. Chcą być szczęśliwi, nie chcą się już kłócić i nie chcą rezygnować. Inną kategorią są zdrady, czasami wynikają one z kryzysów będących efektem znudzenia, potrzebą nowych wrażeń, presją środowiska czy po prostu przypadkiem.Podświadomie pojawia się myśl, że chce się przeżyć jakąś przygodę, często później się tego żałuje. Z mojego doświadczenia wynika, że w najtrudniejszej sytuacji są pary, które poznały się bardzo młodo i nie miały kontaktów seksualnych z innymi. Osoby w takich związkach zastanawiają się, czy czegoś w życiu nie przegapiły. Takie związki często przetrwają kryzysy związane ze zdradą. Tak też było w czasach Wisłockiej, ślub w młodym wieku i ciąża w niedługim odstępstwie czasowym, ale nie szło to w parze z dojrzałością emocjonalną.

Teraz realia znacząco się zmieniły.

– Ślub przestał być jakąś magiczną granicą w związku. Mieszkanie ze sobą i współżycie przed ślubem jest zupełnie normalne. Decyzje o ślubie i dziecku podejmuje się z dużo większym namysłem, na ogół po kilku latach wspólnego życia. Nie ma już takiej presji społecznej, stawiamy raczej na jakość. Skądinąd efektem ubocznym są częstsze rozstania i pewien egoizm. Nie mając perspektywy trudnego rozwodu przed sobą, łatwiej jest się rozstać. Jest coraz więcej osób, które świadomie też rezygnują z zakładania rodziny.

Przychodzą do Pani pary, ale czy zawsze problem dotyczy dwóch osób?

– Nie zawsze. Czasami problem tkwi w jednej osobie, która źle się komunikuje i zamyka się w sobie razem z problemami. Ma niskie poczucie wartości, a partner czy partnerka tego nie rozumieją. Wtedy zaczynam od pracy nad właśnie tą jedną osobą. To długa droga do procesu samoakceptacji, które stanie się punktem wyjścia do dialogu w związku.

W takim razie można powiedzieć, że punktem wyjścia jest zgodny związek z samym sobą?

– Związek z samym sobą, metaforycznie ujmując, to najbardziej fascynująca relacja trwająca przez całe życie. Jest najważniejsza. Nie można kochać i dbać o kogoś, zaniedbując jednocześnie siebie. To pewna sztuka kochania siebie. Przez całe życie się rozwijamy, zmieniamy i zostajemy poddawani różnym przeszkodom. Gdy świetnie czujemy się ze sobą, swoimi zaletami i wadami, które możemy, ale nie musimy skorygować, to możemy dać od siebie naprawdę wiele szczęścia drugiemu człowiekowi.

Czy to recepta na szczęśliwy związek?

– Poniekąd, ale często mówię też pacjentom, żeby korzystać z tego, co jest teraz. Nie czekać na lepsze jutro. Nie zadręczać się przeszłością czy przyszłością. Żyć chwilą, mniej narzekać, nie tęsknić za tym, co moglibyśmy mieć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma więcej, większe mieszkanie i lepszą pracę. Jednak cenniejszą wartością będzie docenienie tego, co się ma, a zwłaszcza partnera właśnie dzisiaj.

Monika Czułnowska-Rybicka, ukończyła psychologię na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie, seksuologię kliniczną na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, a także Profesjonalną Szkołę Psychoterapii w Instytucie Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego.

Komenatrze zostały zablokowane