fbpx

Kocia kołyska. Tam, gdzie rosną truskawki

25 maja 2014
Komentarze wyłączone
964 Wyświetleń

Tekst Grażyna Stankiewicz

felietonGRA_STANok_CMYok_git2Majowe spotkanie w strugach deszczu na tarasie dobiegało końca, kiedy Dorota M. wygłosiła długą tyradę na temat genetycznie modyfikowanych truskawek, z których jedną właśnie odłożyła z niesmakiem na brzeg talerza. Z zasady jest przeciwna wszelkim modyfikacjom, a zwłaszcza tym z Chin. Od kiedy pamięta, pierwsze truskawki pojawiały się w jej życiu dopiero na początku czerwca, kiedy jej mama – wielka entuzjastka tych owoców ‒ z tryumfalną miną przynosiła je w papierowej torebce jako cenną zdobycz wystaną w kolejce i kupioną za niebagatelne pieniądze w prywatnym warzywniaku pod dworcem. Dorota M. od zawsze uważała, że z zakupem truskawek należy poczekać do pełni sezonu. Od dziecka co roku o tej samej porze Dorota M. wchodziła w spór ze swoją rodzicielką, która w końcu lekceważąco machała ręką na córkę, powtarzając: „Jak zwykle nic nie rozumiesz”. Nic więc dziwnego, że Dorocie M. pierwsza truskawka w sezonie kojarzy się ze smakiem kwaśnego, wodnistego, całkiem jeszcze twardego i mało słodkiego owocu, którego nie wypadało nie zjeść, zwłaszcza za takie pieniądze. Dorota M. wcale nie pamięta smaku tych późniejszych owoców, które kosztowały niemal 10 razy mniej, były czerwone, nabrzmiałe słońcem i słodyczą. Wspomnienie rodzicielki wkraczającej do domu z przemakającą papierową torebką zawierającą biało-czerwone twarde owoce było silniejsze i zdominowało jej myślenie o truskawkach na całe życie. Co ciekawe, zupełnie inaczej niż Barbara W., która od truskawek jest uzależniona i której pierwsze zdjęcie zrobiono w zagonie, z którego co rusz wylatywały zielone ogonki. To, co zapamiętała Barbara W., to piasek w zębach, rozgryzana słodycz i mrużenie oczu od słońca, które w tych zagonach łaskotało końcówki jej rzęs. Barbara W. ze zgrozą wspomina ukochaną ciotkę spod Warszawy, która była w posiadaniu doświadczalnej plantacji i świeżo zerwane truskawki w każdej ilości rozgniatała widelcem i posypane cukrem podawała dzieciom. ‒ Nie uważasz, że to barbarzyństwo? ‒ spytała onieśmielona nagłym antygenetycznie mutowanym wywodom swojej przyjaciółki. Barbara W. generalnie rzecz biorąc jest truskawkową purystką. Pierogi z truskawkami są obrazą moralną dla truskawek, kruche ciasto z truskawkami jest czymś, co o zgrozo brzmi co najmniej jak wandalizm, nie mówiąc już o kompocie i zupie owocowej podawanej w dodatku z uformowaną w kształcie płaskowyżu kaszą manną i kroplą śmietany. Ale z leniwie toczącym się sezonem na truskawki Barbara W. kojarzy kilka najmilszych chwil, jakie zdarzyły się w jej dzieciństwie. Bo między domem ciotki a zagonami z truskawkami na samym środku podwórza stała stara żeliwna wanna na wygiętych nóżkach. Jej kuzyn Krzyś wlał do wanny wodę, którą przynosił wiadrami ze studni, a kiedy nagrzała się od słońca, przyniósł z domu akwarium i wszystkie rybki wrzucił do wanny. Kiedy Barbara W. zobaczyła, co jej kuzyn robi, zastygła zdumiona naprzeciwko tej wanny z najsłodszą truskawką w buzi, jaką tego dnia zerwała. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo dwa lata starszy od niej Krzyś wziął ją za jej czteroletnią rękę i zaprowadził w kierunku wanny. Barbara W. pamięta, jak w popołudniowym czerwcowym słońcu z buzią umorusaną truskawkami, piachem i sadzą, po tym jak zjeżdżała na pupie z dachu, siedziała w wannie pełnej orzeźwiającej wody na samym środku podwórza z pływającymi wokół niej złotymi rybkami. Nad głową było słychać brzęczenie pszczół, ale poza tym była cisza i drobne pestki między zębami. Barbara W. niewiele wtedy wiedziała o życiu, choć można zaryzykować twierdzenie, że brała z niego pełnymi garściami, a kąpiel w wannie pełnej złotych rybek i z hektarem truskawek kilka metrów dalej do dziś wydaje się jej uosobieniem letniej sielanki.

 

Słuchając tej opowieści, Dorota B. podniosła brwi. Bo dokładnie w tym samym momencie uświadomiła sobie, że w czerwcu jej ojciec obchodził urodziny i w domu zawsze piekło się dwa biszkoptowe spody, które potem były nasączane sokiem z cytryny, obkładane połówkami dojrzałych już truskawek i zalewane pomarańczową galaretką. Prawda jest taka, że nigdy do końca nie polubiła truskawek, ale trudno nie lubić tego, co z truskawkami dobrze się kojarzyło, a czego już nigdy nie będzie.

 

Komenatrze zostały zablokowane