fbpx
Stanisław Kieroński

Konfucjusz na coś, co się kończy, i na coś, co się zaczyna

8 lipca 2020
1 230 Wyświetleń

O strachu, nieznanym i o pokorze przed tym, co przyniesie przyszłość, nad wyraz poetycko ze Stanisławem Kierońskim – przez kilkadziesiąt lat kreatorem życia kulturalnego w Lublinie, społecznikiem i działaczem samorządowym, a także poetą rozmawia Grażyna Stankiewicz, foto Marek Podsiadło

Dlaczego właśnie Konfucjusz?

– W tych trudnych dniach, tygodniach przychodzą do głowy różne skojarzenia filozoficzne, religijne i historiozoficzne. Tak też jest w tym przypadku. Konfucjusz, skoncentrowany wokół człowieka i jego życia, wskazywał na to, żeby je powierzyć woli niebios, losowi i przeznaczeniu, czyli ming. Rozumieć ming to znaczy rozumieć nieuniknioność świata i związku z tym nie zwracać uwagi na zewnętrzne porażki lub powodzenia, a działać i wypełniać swoje obowiązki. Taka postawa daje szczęście, ponieważ wtedy jesteśmy wolni od niepokoju o nasze sukcesy i od lęku przed porażką. Trudne zadanie… Wiele miejsca w systemie konfucjańskim, to mnie w nim zawsze ujmowało, zajmują rozważania o stosunku do drugiego człowieka. Właściwy stosunek do bliźniego (żen) jest główną cnotą człowieka, a zarazem podstawowym obowiązkiem wobec otoczenia, ludzki stosunek do innych.

Boisz się?

– Nie należę do ludzi strachliwych, ale oczywiście odczuwam różne niepokoje oraz lęki, jak każdy myślący i wrażliwy człowiek. Wirusowe demony wchodzą medialnymi drzwiami i oknami. Boję się o zdrowie najbliższych, przyjaciół, koleżanek i kolegów, o swoje, nie wypominając sobie PESEL-u. Drżę przed głęboką otchłanią cierpienia.

– Urodziłeś się w 1947 roku. W dzieciństwie doświadczyłeś trudnych lat 50. Byłeś współorganizatorem strajków studenckich w ‘68 w Lublinie. Potem lata 70. i 80. Czy to jest w stanie uodpornić przed czymś, co nie jest nam znane?

– Lata minione, które wymieniasz, to były inne doświadczenia, zupełnie różne od tego pandemicznego. Nie istnieje uodpornienie na takie globalne zaskoczenie. Przez lądy przeszedł huragan. Opustoszały place zabaw, przedszkolaki nie trzymają się za ręce na spacerze. Ulice prawie zamarły. Zatrzymaliśmy się. Nie ma pośpiechu. Zamknięci w mieszkaniach, współcześni eremici z wirusowej konieczności zaczynamy po trosze „być”. Raczkujemy w nowej rzeczywistości. Osaczeni niepokojem, lękiem, szukamy bliskości innych. Zdezorientowani, z pytaniami „co dalej?”, czekamy na odpowiedź ze źródła. Gdzie ono jest? Wraca z uporem zdanie z „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza: „znać prawdę boska rzecz, a ludzka jej szukać”. Kakofonia tragicznych informacji budzi trwogę. Eskalacja zachorowań, zgony, brak środków dezynfekcyjnych, masek i rękawiczek ochronnych rodzi apokaliptyczne myśli. Jak do tego doszło, dlaczego wiele rządów zlekceważyło wcześniejsze ostrzeżenia WHO jeszcze w 2018 roku? Pandemia, słowo, które brzmi jak kolejna wojna światowa. Dziwna, dramatyczna wojna z niewidocznym skrytobójczym wrogiem wszystkich nacji. Zawinił człowiek czy zbuntowała się natura?

– Kwitną kwiaty. Przyroda ponownie obudziła się do życia. To trywialne rozmawiać w takich okolicznościach o sprawach ostatecznych. Często myślisz o śmierci tej wiosny?

– Zaskoczę cię, ale nie myślę o śmierci częściej niż wcześniej, a może nawet mniej. Odpowiem wierszem: Zamknięty w czterech ścianach na czas nieokreślony odkrywam zapomniane wokół wysepki „dobrych duchów”; kwiaty na parapetach, długowieczny skrzydłokwiat, geranium – pachnącą pelargonię, opiekunkę mojego spokoju. Otwarte okno oddycha ze mną świeżym kwietniowym powietrzem, słoneczne niebo prostuje zgarbione uśmiechy, opromienia zasmucone gorączką i razami chorych dni, nocy w oblężeniu. Zakładam pas ochronny, zamykam oczy – widzę drzewa dźwigające się do góry, wyrastające zboże, wystrzeliwujące trawy, przyloty ptaków. Słyszę radosne dźwięki, zwiastuny, czekam na dobrą nowinę.

– Co zwiastuje wirus? Zmiany, ale co jeszcze?

Obnażyła się krucha potęga kwitnącej cywilizacji. Został przerwany wyścig do coraz więcej i coraz głośniej. Spadł grom płaczu. Rozdrapany glob. Nowe szlaki łez. Wielu w przedwczesnej żałobie, matki i ojcowie osłaniają dzieci przed groźnym wirusowym najeźdźcą. Nieznana tym pokoleniom światowa wojna. Ktoś przekroczył granicę poznania. Gigantyczna awaria mechanizmów świata, kto do tego przyłożył palec, kto przeoczył błąd?

Dodatkowo stał się symbolem?

– Pandemia, symbol ludzkiej bezsilności na taki atak, oby tylko chwilowy.

– Świat choruje, a my razem z nim? Czeka nas odkupienie? 

– Czy świat otrzeźwieje trochę, czy ucieknie z pijanego obłędu zrywania zakazanych owoców, czy wróci żelazna, nieubłagana rzeczywistość i znowu zwycięży złoty cielec. Dotychczasowe doświadczenia nie napawają zbytnio optymizmem, ale może warto jeszcze raz uwierzyć w mądrość. Jak napisał Konrad Korzeniowski: „iść za marzeniami, znowu za marzeniami i tak do końca”.

– Czym się zajmujesz podczas epidemii? Rytm dnia? Dobre strony tej niespodziewanej sytuacji…

– Powtórzę jeszcze raz, przymusowi pustelnicy, uczymy się inaczej alfabetu uczuć, odkrywamy głębię serca (oby na długo), rozmawiamy długimi pytaniami, słyszymy siebie nawzajem. Bronimy się, wraca domowy stół, świątynia słowa, rozmowy nie na skróty, prostota dotyku ręki. Zaczynamy mocno trwać w dzieleniu chleba. Życie nie kończy się, ciemna noc odejdzie. Wielka podróż przed nami drogami nowego wyboru. Natchniony nadzieją przypominam słowa z Apokalipsy: „przestańcie się lękać tego, co będziecie cierpieć, zawieje boski wiatr, ukaże się rzeka życia”.

– Ile załatwiłeś spraw z tych niezałatwionych? Nieodpisane mejle, nienapisane i niewysłane listy, nieoddzwonione telefony? To dobry czas na to.

– Zgodnie z konfucjańskim przesłaniem wypełniam swoje obowiązki, staram się utrzymywać dotychczasowy rytm dnia. Przygotowałem do druku mój piąty poetycki tom zatytułowany „Rozplątuję węzły”. Uczestniczę w spotkaniach online. Wydobywam perły z zapomnianych półek. Opuszczeni suflerzy ożywają śpiesznie, otwierają furtki zaziemskich ogrodów, podpowiadają, niosą ulgę obolałemu. Odkopane skarby, księgi lśnią nowym blaskiem. Sursum corda, odwagi. Dum spiro, spero – póki oddycham, nie tracę nadziei.

– My a cywilizacja, gubi nas brak pokory? Izolacja na różnych płaszczyznach to wskazówka na różne ewentualności?

– Gwiazdy patrzą na nas przenikliwie, nie umiem czytać ich znaków, ale szukam tarczy.

Nie na każdym epidemia robi wrażenie. Powinna?

– …Mimo moich doświadczeń nie pojmuję do gruntu zdradliwej rzeki życia raz szemrze jak strumyk, raz występuje z brzegów, przybiera, zalewa błotem powodzi, zabiera wszystko a ja marny żeglarz pragnę ciągle nią płynąć z jej kaprysami.

Wobec powyższego – bez dwóch zdań – czuję się podbudowana.

Czytaj też: Była. Jest? Będzie

Zostaw komentarz