fbpx

Kosi śpiewa gospel

8 sierpnia 2014
Komentarze wyłączone
1 304 Wyświetleń

RobertPranagal_800-9016Nkosikazi Khumalo, dla przyjaciół Kosi. Z urodzenia Czeszka z Pragi, z wyboru i z serca lublinianka. Od dwóch lat należy do lubelskiego zespołu gospel, bo jej największą pasją jest śpiewanie.

 Gdy była nastolatką chodziła w porozciąganym swetrze, słuchała ostrego grunge, a nad łóżkiem wieszała plakaty z Kurtem Cobainem, po okresie buntu przyszedł czas na fascynację soul’em. Dziś na pierwszym miejscu jest gospel. Od dwóch lat nosi dready, powstały dość spontanicznie, po jednej z reggae’wych imprez w Opium Cafe- 11 godzin ciężkiej pracy, bo paradoksalnie taka frywolna fryzura wymaga ogromnych pokładów cierpliwości. Ale było warto, dreadowa stylówa świetnie pasuje do muzycznego żywiołu.

Kiedy Kosi wstaje rano, pierwsze co robi, to włącza muzykę. To ona pozytywnie nastraja ją na cały dzień, uprzyjemnia mycie zębów, picie kawy, jedzenie śniadania. Wychodzi z domu, przerzuca muzykę na słuchawki, w pracy podczas przerwy wymyka się, żeby czegoś posłuchać, muzyka odstresowuje, ożywia, pomaga przetrwać ciężki dzień. Idąc korytarzem albo jadąc autobusem często łapie się na tym, że wydaje z siebie różne dźwięki, podśpiewuje, przytupuje, ludzie na początku dziwnie się patrzą, ale dość szybko podłapują flou i ich zdziwienie przeradza się w szczery uśmiech.

Kosi słucha wszystkiego, co wpadnie w uszy od jazzu po reagge, lubi Snoop Dogga, Gregory Portera, nie trawi tylko disco polo, ale też nie podważa potrzeby tego typu melodii, wiadomo de gustibus non disputandum est. Za oknem upał, panuje dobry nastrój, więc dzisiaj na playliście same gorące kawałki: „Happy” Freda Hammonda, „I will search” Israel Houhgtona czy „Jesus promised” Chicago Mass Choir. Takie the best three songs for a good day. Niedawno wraz ze stowarzyszeniem w którym działa wymyślili nowy projekt – warsztaty dla dzieciaków. Startują dopiero od września, ale trzeba zebrać więcej sił i zapału do pracy, a dobra muzyka to porządny zastrzyk mocy.

Na co dzień odbywa staż w jednym z lubelskich urzędów, siedzi przy biurku, wypisuje dokumenty, papierkowa robota, ale gdy tylko kończy pracę wstępuje w nią energia, zaczyna śpiewać, działać, animować, robić to, co kocha najbardziej, bo jak twierdzi:„pogodzenie etatowej pracy z rozwijaniem pasji to najlepsza forma uszczęśliwiania samego siebie”.

Jej życie kręci się wokół kultury i ta kultura mobilizuje ją do działań. Jest absolwentką animacji kultury na UMCS ze spec. reżyseria teatralna. Jak przyznaje, tam mogła rozwinąć swoje skrzydła, wyćwiczyć kreatywność, która teraz przydaje się przy śpiewaniu i organizacji gospelowych wydarzeń. – Na uczelni poznałam niesamowitego wykładowcę Grzegorza Linkowskiego, który zaraził mnie pasją do robienia rzeczy wielkich. Wcześniej pomagałam w różnych inicjatywach, animacjach lokalnych, organizacjach imprez, świetlic dla dzieci. Były to wydarzenia mniej formalnie, takie z zamiłowania, bo ja nie jestem człowiekiem, który potrafi usiedzieć w miejscu – przyznaje z uśmiechem. Czasami, kiedy potrzebuje wyciszenia sięga po książki. Teraz nie ma ulubionego autora, ale do niedawna był nim William Wharton, nawet kilka lat temu spotkała go w Lublinie, dostała autograf, zamienili kilka słów po angielsku, jest co wspominać.

Kosi jest samoukiem, tak naprawdę to do dzisiaj nie zna zapisu nut, nie ma też cierpliwości do gry na instrumentach. Kiedyś nawet próbowała swoich sił na gitarze, jednak nie starczyło wytrwałości i przygoda zakończyła się na kilku zdartych strunach. Nie ukończyła żadnej szkoły muzycznej, po prostu w pewnym momencie postanowiła, że będzie śpiewać, tak hobbystycznie – najpierw w podstawówce, standardowo w kościele, bo przecież tak najczęściej zaczynają dzieciaki, później kariera w chórku szkolnym, jednym, drugim, trzecim, okres buntu – chwila przerwy i w końcu czas na gospel. Swoją przygodę rozpoczęła wraz z początkiem maja zeszłego roku. Dość niedawno, ale też dość intensywnie, bo oprócz śpiewania od razu zaangażowała się we wszystkie działania związane z tym, co dzieje się w lubelskim świecie gospel. A dzieje się przecież bardzo dużo. W chórze od początku swojej kadencji pełni rolę managera, została poproszona też o dołączenie do ekipy Lubelskiego Stowarzyszenia Gospel – to elitarna grupa muzycznych entuzjastów, którzy organizują Festiwal Wiosna Gospel w Lublinie. Mają na koncie już kilka edycji, ale sama inicjatywa imprezy zrodziła się ponad jedenaście lat temu, kiedy odbyły się pierwsze lubelskie warsztaty gospel.

DIABELSKA MUZYKA

„God spell”czyli „dobra nowina”. Korzenie gospel sięgają już początku XIX wieku, kiedy to Afrykani zamieszkali w Ameryce pod naciskiem niewolnictwa tworzyli „negro spirituals” – mieszankę rodzimych pieśni ludowych połączonych z melodiami chrześcijańskimi, które poznali podczas pracy na plantacjach u swoich przełożonych. Początkowo niewolnicy z wielką pogardą odnosili się do chrześcijańskich wierzeń, dostrzegając w nich symbol obłudy i hipokryzji. Z czasem jednak nabrali do religii dystansu, a w nowo poznanych historiach biblijnych zaczęli dostrzegać podobieństwo swoich losów i muzyka z wykorzystaniem chrześcijańskich wtrętów urosła do rangi protest songów, które pomagały przetrwać ciężkie czasy, wyrażały tęsknotę za upragnioną wolnością, godnością osobistą czy w końcu za równouprawnieniem. Później pastor Thomas Andrew Dorsey, podążając z duchem czasu, unowocześnił trochę „negro sprirituals” aranżując nowe pieśni w klimacie bluesa. „Muzyką diabelska” z dnia na dzień stawała się coraz bardziej popularna, zaczęto eksperymentować formalnie – dodając elementy jazzu, r&b, a nawet hip-hopu, wprowadzając rozszerzone instrumentarium, jednak stale bazując na improwizacji. Do Polski gospel zawitało kilkanaście lat temu i z roku na rok zyskuje coraz większe grono sympatyków.

W samym Lublinie istnieje kilka inicjatyw związanych z propagowaniem tego nurtu muzycznego, w tym te do których należy Kosi – Lubelskie Stowarzyszenie Gospel i chór Gospel Project.

Zazwyczaj ten rodzaj muzyki kojarzy się z kościołem, modłami, religią, czymś hermetycznym. Jednak Gospel Project wyszło trochę tej wizji na przekór, bo na nabory zaprasza wszystkich chętnych, bez względu na rodzaj wiary czy nawet jej brak. Bo przecież nigdy nie wiadomo, co komu w duszy zagra, a wprowadzanie jakichkolwiek dyskryminacji mijałoby się z celem i ideą, która zakłada przede wszystkim wolność. Stroje też są b. uniwersalne i mniej rzucające się w oczy, bo tu chodzi o śpiew, a nie wygląd, więc kolorowe togi nie wchodzą w grę.

-Moja przygoda z gospel tak naprawdę zaczęła się przypadkiem, choć wyglądam może jakbym miała styczność z tą muzyką od dawna – śmieje się prażanka i tłumaczy, że na początku nie miała pojęcia, co to za zjawisko: – Roztańczona zakonnica w przebraniu, piosenki w kościele baptystycznym, toki, klaskanie i machanie rękami, takie było moje pojęcie o gospel. I jakoś to mnie zupełnie nie kręciło.

– Namawiałam ją ponad dwa lata, jeszcze jak było Gospeople. Nie ze względu na jej karnacje, ale dlatego, że chciałam ją wyciągnąć z domu i muzycznie zaktywizować, bo wiedziałam, że się do tego nadaje, że lubi śpiewać – wspomina przyjaciółka Magda Chojnacka, z którą Kosi zna się już ponad 10 lat.

Czasami na próby przychodzi jej też 14-letni syn, ale tylko dla towarzystwa, żeby się poprzyglądać. Niestety nie podziela nie podziela pasji mamy, zamiast słuchu muzycznego, świetnie radzi sobie z matematyką i od trzech latach trenuje boks.

GOSPEL PROJECT

Chór Gospel Project narodził się w kwietniu 2013 roku i jest w pewnym sensie rozrośniętą kontynuacją wcześniejszego projektu wokalnego Gospeople. Próby odbywają się raz w tygodniu, popołudniu, zazwyczaj w poniedziałki, w sali im. Jacka Ossowskiego w Lubelskim Towarzystwie Muzycznym, mieszczącym się nad restauracja Sielsko Anielsko przy ul. Rynek 17. Teraz na czas wakacji ogłoszona została przerwa, bo chórzyści też muszą odpocząć, podładować energię, oczyścić umysły, by wraz z początkiem sezonu ruszyć pełną parą z nowymi aranżami. W tym momencie Gospel Project liczy ok. 25 osób, trudno mówić o stałym składzie, bo w większości są to lubelscy studenci, a ich obecność wiąże się z częstymi migracjami. Jest też tzw. „filar” – tworzą go osoby, które śpiewają od wielu lat, jeszcze od czasów Gospeople.

Miejsce prób jest dość specyficzne, wnętrzem przypomina trochę LSMowski domy kultury – zielone dywany, drewniane schody, a między długimi, masywnymi kolumnami wyłania się popiersie Henryka Wieniawskiego, patrona muzyków. Na korytarzu fotelowa poczekalnia jakby wyciągnięta z początku lat ’90. Przy wejściu do sali prób duży napis EMCY: „European Union of Music Competitions for Youth” i wielki fortepian – to jego akompaniament pomaga utrzymać rytm i nie spadać z tonacji.

Po półgodzinnej rozgrzewce która podskoki, mruczenie tonacyjne następuje zazwyczaj podział na głosy. Nie ma dyskryminacji, ścisłych podziałów, każdy śpiewa gdzie chce. Kobiety próbują w tenorach, których paradoksalnie jest najwięcej, a mężczyźni mniej liczni i bardziej nieśmiali – jeszcze żaden nie odważył się wstąpić do damskich sopranów. Mocny, altowy głos Kosi zdecydowanie wybija się wśród innych. Na pierwszy ogień idą ostatnio ćwiczone piosenki. Na początku delikatnie, głosy wchodzą w harmonię i niepewnie zostają przy tym samym dźwięku. Charyzmatyczna dyrygentka Agnieszka Jagiełło to gospelowa weteranka. Od 10 lat śpiewa i prowadzi warsztaty gospel, to ona założyła chór, ukończyła edukację muzyczną, posiada słuch absolutny, który jest w stanie wytropić każdy, najmniejszy fałsz. Agnieszka udziela wskazówek, zwraca uwagę na akcenty, ekspresję, dykcję, czuwa nad przebiegiem całej próby. Często rozbudza ambicje i motywuje grupę słowami: „Jest trudniej? No to trudno. Łatwiej jest dla mniej zdolnych”. I wtedy ciche przytupywania przechodzą w coraz odważniejsze ekspresje, energiczne podrygiwania, oklaski, które pomagają zachować rytm i przetrzymać poprawne dźwięki. Rozwiane przez wiatr firanki falują frywolnie w rytm melodii, ledwo słyszalny uliczny gwar dochodzący zza okna powoli przypomina, że tam na dole toczy się knajpiane życie.

Gospel Project koncertują średnio 4-5 razy do roku, najczęściej w kościołach, bo te miejsca nie wymagają dodatkowego nagłośnienia. Chórowi zazwyczaj akompaniuje cały band – perkusja, bas, gitara, fortepian, oczywiście zdarzają się kawałki stricte a’capella, bo gospel zakłada przecież formę otwartą, no, ale wiadomo, brzmienie zespołu dodaje powera.

Koncerty gospel nie wyglądają jak koncerty w operze symfonicznej czy filharmonii, gdzie wraz z wyjściem muzyków na scenę zapada grobowa cisza. Gospelowcy przede wszystkim próbują wytworzyć swobodną narrację muzyczną, podczas której publiczność nie ma ograniczeń – jeśli ktoś chce klaskać, może klaskać, jeśli ma ochotę wstać i tańczyć, nie ma w tym najmniejszego problemu. Zazwyczajpomiędzy prezentowanymi kawałkami, prowadzący opowiada jakąś historię, która go poruszyła, wprowadza w klimat danego utworu i ludzie siedzący na widowni mogą poczuć to samo, co artyści stojący na scenie. Taka koncertowa muzyka często wywołuje skrajne różne emocje. – Ciekawe są momenty, kiedy zdarzają nam się wpadki o których widownia nie ma pojęcia, np. kiedy gramy koncert i solista zaśpiewa coś innego albo zaśpiewa dwa razy dłużej niż powinien i wtedy cały chór powtarza za nim – opowiada Kosi. Gospel ma to do siebie, że jest materią spontaniczną, nie ma konkretnych sposobów do prowadzenia danego utworu, za każdym razem, można to zrobić zupełnie inaczej. Ale jeśli jest w rytmie, jest flou i czysto to wtedy jest okej – podkreśla. Gorzej kiedy pojawi się trema. Jeszcze do niedawna ta trema była ogromna, ale dzięki znajomym, Kosi uwierzyła w siebie i zmieniła swoje podejście do wychodzenia do solówek. Bo tak naprawdę trema jest w naszej głowie i to my musimy walczyć ze strachem, który sobie wmawiamy.

Chór Gospel Project jest jak rodzina, w myśl zasady: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.

– W ogóle całe środowisko gospelowe nie jest duże i ludzie w nim się znają. Kiedy jedziesz na warsztaty do innego miasta i spotykasz kogoś, kto był wcześniej np. na Wiośnie Gospel w Lublinie to on zagaduje do ciebie i zapoznaje cię z kolejnymi 15 osobami, które poznał w innych miejscach. I nagle się okazuje, że przypadkiem znasz połowę Polski – opowiada z uśmiechem Kosi.

Z NAJWIĘKSZEJ OTCHŁANI USŁYSZĘ SWÓJ GŁOS

Oprócz stałego chóru Gospel Project, raz do roku, zazwyczaj przed Wielkanocą, organizowany jest w Lublinie Festiwal Wiosna Gospel. Są różne możliwości, np. warsztaty dla wokalistów czyli tzw. osób zaawansowanych – trzeba wysłać swoje nagranie ze zgłoszeniem i wybór odbywa się na zasadzie castingu. Jest też mass choir, czyli chór dla wszystkich, w którym może wziąć udział nawet 300 osób i tak naprawdę zgłaszając się tam nie trzeba umieć świetnie śpiewać – wystarczy wrażliwe ucho i wyczucie rytmu. Takie warsztaty trwają dwa dni, przyjeżdżają instruktorzy z zagranicy, najczęściej ci zaprzyjaźnieni z Wielkiej Brytanii czy USA i swoją niesamowitą charyzmą porywają tłumy.

– Ja tak mam, że jak mnie coś porwie to staram się wyciągnąć z tego jak najwięcej esencji. Czasami jak mam gorszy dzień to włączam sobie nagranie z ostatniego koncertu. Widzę nas na scenie i ludzi na widowni, którzy żywo reagują na piosenki. Od razu czuję się lepiej. Oczywiście jestem też strasznym krytykiem wobec siebie, jeśli chodzi o ruch sceniczny czy mimikę. Nawet największej otchłani zawsze usłyszę swój głos. Filmy, które oglądam po raz kolejny traktuję jako materiał, który służy do poprawiania niedociągnięć i szlifów. Staram się do tego podchodzić jak najbardziej krytycznie, bo chcę żeby następnym razem było jeszcze lepiej – stwierdza.

– Z Kosi mamy podobną wizję, sposób patrzenia na to co robimy i bardzo fajnie się w tym uzupełniamy. Ona świetnie sprawdza się jako „ogarniacz” i manager chóru. Jest kreatywna, konsekwentna, wprowadza dyscyplinę, pilnuje porządku, a jednocześnie ma wielki dystans do siebie i ogromne poczucie humoru. Dodatkowo zawsze potrafi rozładować wszelkie spięcia i poprawić atmosferę -przyznaje Agnieszka Jagiełło, dyrygentka Project Gospel.

-To jest prawdziwa kobieta z powerem, ma mnóstwo energii i sprawdza się w każdej sytuacji – podsumowuje mama dyrygentki, która również śpiewa w chórze gospel i współpracuje z Kosi od prawie dwóch lat.

Tekst Klaudia Olender

Foto Robert Pranagal

Komenatrze zostały zablokowane