fbpx

Lublin filmowy

19 maja 2017
1 366 Views

Tekst: Izabella Kimak

Foto: Kaja Kurczuk

 

 

Start

Wiosna. Premiery nowych filmów dokumentalnych Andrzeja Titkowa i Nataszy Ziółkowskiej-Kurczuk. Rozstrzygnięcie kolejnego konkursu Lubelskiego Funduszu Filmowego, miejskiej agendy od roku 2009 dofinansowującej produkcję filmów promujących Lublin. W tym roku większość środków otrzymała fabuła „Carte Blanche” w reżyserii Jacka Lusińskiego o lubelskim nauczycielu ukrywającym swą postępującą ślepotę przed uczniami i przełożonymi. To dobry moment, by zacząć opowieść o filmowym Lublinie, o miejscach dla filmu atrakcyjnych i ludziach, którzy film tworzą.

Klaps 1: Reżyser przyjezdny

Andrzej Titkow, warszawiak z lubelskimi korzeniami, do Lublina przyjechał w maju na premierę swojego najnowszego filmu pt. „Album rodzinny”. Dokument był beneficjentem jednej z poprzednich edycji konkursu Lubelskiego Funduszu Filmowego i – jak jednogłośnie orzekli widzowie podczas premierowego pokazu – pieniądze przeznaczone przez miasto na dofinansowanie produkcji to znakomita inwestycja w promocję Lublina. Kozi Gród jest tłem prezentowanej w filmie historii przodków Titkowa, w szczególności jego prababki Franciszki Arnsztajnowej, cenionej przedwojennej poetki i działaczki niepodległościowej. Mieszkała na Starym Mieście, w kamienicy przy ul. Złotej 2, której wnętrza i zewnętrza widzimy w filmie wielokrotnie. Podobnie jest zresztą z całym Starym Miastem, malowniczo uchwyconym w kamerze Mariusza Kaźmierskiego. W filmie Titkowa dzięki klimatycznym zdjęciom Lublin wydaje się grać pierwsze skrzypce.

Sam reżyser wypowiada się w superlatywach zarówno o współpracy z lubelskimi urzędnikami, jak i innymi instytucjami i firmami, które w produkcję filmu były zaangażowane, takimi jak Teatr NN czy Aurum Film, będący producentem wykonawczym filmu. Pieniądze, które reżyser otrzymał z Lubelskiego Funduszu Filmowego, nie pokryły kosztów całej produkcji, ale wystarczyły, by zacząć. Niedopinający się budżet nie zniechęcił Titkowa, który – jak sam powiada – ma doświadczenie w działaniach partyzanckich. Fakt, przez jakiś czas ekipa pracowała za darmo, co reżyser uważa za swój wielki sukces i wyraz zaufania ze strony współpracowników. W końcu do produkcji filmu dołożył się Polski Instytut Sztuki Filmowej i film udało się skończyć.

Jak reżyser ze stolicy ocenia filmowy kapitał Lublina? – Z punktu widzenia filmu to jest genialne miejsce. Macie prawdziwe Stare Miasto, wystarczy zdjąć te okropne parasole. – Titkow podnosi wzrok znad filiżanki kawy, patrząc z niesmakiem na szpecące architekturę Starówki ogromne parasole z logo kampanii piwowarskich. Potem, spacerując ulicą Złotą, zauważymy, że jedno takie monstrum całkowicie zasłania tablicę upamiętniającą Franciszkę Arnsztajnową. Tymczasem Titkow wraca jeszcze myślą do ludzi. Bo samo miasto, choć piękne, filmu za ludzi nie zrobi. Mimo iż reżyser – jak twierdzi – nie lubi przesładzania, trudno mu tego uniknąć, gdy mówi o swoich lubelskich współpracownikach: – Miałem do czynienia z ludźmi oddanymi, serdecznymi, którym zależało tak jak mnie. Jednym słowem, miałem tu idealne warunki.

Klaps 2: Reżyserka stąd

Natasza Ziółkowska-Kurczuk to kobieta o wielu twarzach: reżyserka, doktor habilitowany nauk humanistycznych, wykładowczyni na kulturoznawstwie UMCS, matka dwójki dorosłych już dzieci. Ostatnio pracuje bardzo dużo. W 2012 ukazał się jej znakomicie przyjęty dokument „Komeda, Komeda”, dotyczący twórczości znanego polskiego jazzmana lat 60., Krzysztofa Komedy. Całkiem niedawno odbyła się premiera jej kolejnego filmu „Śladami Singera”, w którym zarejestrowała małe miasteczka województwa lubelskiego – Biłgoraj, Szczebrzeszyn, Józefów, Tyszowce, Bychawę – do których dotarło międzynarodowe grono artystów biorących udział w drugiej edycji tytułowego festiwalu śladami literackiego noblisty z Lubelszczyzny. Wydaje się, że reżyserka czasu na odpoczynek po zakończeniu filmu nie miała zbyt wiele, bo jest obecnie zaangażowana w trzy projekty jednocześnie. „Twarze nieistniejącego miasta” – film, jak go określa, eksperymentalny – jest już na ukończeniu, jego premiery możemy się spodziewać w listopadzie. Film za pomocą jedynie obrazu i dźwięku – bez użycia słów – opowie historię szklanych negatywów znalezionych w kamienicy na lubelskiej Starówce. Z panią Nataszą spotykam się w przerwie między jej jednym a drugim wyjazdem na plan filmu o Lutosławskim, który właśnie kręci. A kolejny projekt już czeka – to film „Fotograf”, na który otrzymała w tym roku dofinansowanie z Lubelskiego Funduszu Filmowego.

Słuchając, jak Ziółkowska-Kurczuk opowiada o swojej pracy, z niedowierzaniem pytam, jak udaje jej się łączyć dwie bardzo wymagające ścieżki kariery zawodowej: filmowca i akademika, mając przy okazji rodzinę. Reżyserka śmieje się: – Kiedy dzieci były mniejsze, była to prawdziwa ekwilibrystyka. Ale praca na uczelni była poniekąd koniecznością socjalną. Z kręcenia filmów nie da się w Polsce wyżyć. To stwierdzenie przestaje dziwić, kiedy słyszę, że Ziółkowska-Kurczuk często rezygnuje ze swojego autorskiego honorarium, aby dopiąć budżet filmu. Widząc moje zdziwienie, tłumaczy: – Jeśli mam wybór: skończyć film albo go nie skończyć, wybieram to pierwsze. Jeśli mam wybór: rozliczyć otrzymaną na film dotację albo jej nie rozliczyć i iść do więzienia, decyzja jest dość oczywista.

Ziółkowska-Kurczuk kręci przede wszystkim filmy dokumentalne, ale nie ukrywa, że nie jest to jej ulubiony gatunek, ale raczej sposób na pozostanie w zawodzie. – Nie łudźmy się, każdy filmowiec marzy o nakręceniu fabuły. Ale jest to bardzo trudne. Jej prawdziwą pasją jest kino eksperymentalne, ale na film eksperymentalny jeszcze trudniej jest zdobyć środki niż na inne gatunki filmowe. Reżyserka wspomina niedawne pertraktacje z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej, który przyznanie dotacji na jej film „Twarze nieistniejącego miasta” uzależnił od zmiany scenariusza, na co reżyserka się nie zgodziła. – PISF powinien się nazywać Polskim Instytutem Produkcji Filmowej, a nie Sztuki Filmowej. Nie zawsze chodzi im o sztukę, często – o komercję – konkluduje artystka. Chwali sobie natomiast współpracę z TVP Lublin, która wsparła produkcyjnie „Śladami Singera”, film współfinansowany przez Lubelski Fundusz Filmowy. Był to prawdopodobnie pierwszy na świecie film, którego premiera odbyła się jednocześnie w telewizji i w Internecie, gdzie film można obejrzeć za darmo.

Pytana, czy czuje się artystką lubelską, reżyserka odpowiada z przekonaniem: – Jak jestem w jakimś miejscu, szukam możliwości kręcenia tutaj. W Lublinie jest mnóstwo tematów do natychmiastowego sfilmowania. Szczegółów nowych projektów nie chce jednak zdradzać. – Konkurencja czuwa – śmieje się.

Klaps 3: Lubelscy ludzie filmu

Przy okazji filmowych rodowodów warto przypomnieć, że z Lublina pochodził pisarz i jeden z pierwszych scenarzystów filmowych Andrzej Strug, który w okresie międzywojennym stworzył scenariusze do „Przedwiośnia” i „Pana Tadeusza”. Obydwa filmy miały premierę w 1928 roku. Również z Lublina pochodzi wyróżniony kilkudziesięcioma nagrodami dokumentalista i autor filmów krótkometrażowych, absolwent wydziału reżyserii łódzkiej filmówki Andrzej Piekutowski. Włodawa i Lublin, to dwa miasta, które ukształtowały Artura Urbańskiego, reżysera i scenarzystę „Bellissimy”, za którą otrzymał kilka prestiżowych nagród.  Tutaj działa Andrzej Mathiasz, autor zrealizowanej osiem lat temu w Lublinie fabuły „Numer”.  Z kolei Hanka Brulińska zawędrowała ze swoim filmem „Biec w stronę Ty” na festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie jej krótkometrażowa produkcja została zaprezentowana w ramach Przeglądu Polskiego Kina Niezależnego. Na marginesie wypada dodać, że to kolejny film, który otrzymał dofinansowanie z Lubelskiego Funduszu Filmowego. Nie bez znaczenia są produkcje dziennikarzy związanych z TVP S.A. w Lublinie. Leszek Wiśniewski, Adam Kulik i Adam Sikorski to autorzy wielu filmowych fresków historycznych, często i chętnie nagradzanych i wielokrotnie emitowanych chociażby na kanale TVP Historia.

Ale filmowy Lublin to również dokumentalista Grzegorz Linkowski, autor wielu ważnych filmów, wśród których wypada wspomnieć chociażby „…wpisany w Gwiazdę Dawida – Krzyż” który zdobył wiele festiwalowych nagród i przyczynił się do dyskusji o trudnych relacjach polsko-żydowskich. Film opowiada historię polskiego księdza, który tuż przed święceniami dowiedział się o swoim żydowskim pochodzeniu. Inne filmy Linkowskiego to „Spacer z dziennikiem”, nawiązujący do oporu przeciw komunistycznej propagandzie medialnej w pierwszych miesiącach stanu wojennego czy emitowany wiosną tego roku w telewizyjnej Dwójce „Strażnik poranka”, poświęcony arcybiskupowi Józefowi Życińskiemu.

Klaps 4: Okiem kamery

Nawet najlepszy pomysł na film nie przyniesie oczekiwanego efektu, jeśli nie będzie miał autora zdjęć, który jak nikt czuje, jak zobrazować narrację filmu. Dorota Nowakowska jest operatorką obrazu, reżyserką i fotograficzką. Żartuje, że jest specjalistką w wielu dziedzinach, bo kręci filmy dotyczące różnych sfer życia – kultury, zdrowia, historii, nanotechnologii, psychologii, stylu. Oprócz tego wykłada na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, gdzie uczy przyszłych animatorów kultury, jak zrobić prosty film od A do Z. Choć mieszka w Lublinie, trudno o niej powiedzieć, że jest twórczynią stricte lubelską. Jak wielu artystów, pracuje tam, gdzie są projekty i – co tu ukrywać – pieniądze na ich realizację. Nowakowska przebywa więc sporo poza Lublinem. Ostatnio jeździła po świecie, kręcąc zdjęcia do programu kulinarno-podróżniczego „Śniadania świata” emitowanego przez TVP2.

W każdym zawodzie z  czasem przychodzi rutyna. Dlatego trzeba być na bieżąco z tym, co dzieje się filmowo w środowisku. Stąd jej obecność co roku m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Operatorów Sztuki Filmowej Plus Camerimage w Bydgoszczy, gdzie spotykają się najlepsi w tej branży i gdzie można obejrzeć często jeszcze „ciepłe” produkcje. Nic dziwnego, że w  opinii współpracujących z nią autorów cały czas zaskakuje świeżością pomysłów i wyjątkową wrażliwością artystyczną.

Pytana o realizacje – te związane z Lublinem – szczególnie bliskie jej sercu, operatorka odpowiada bez chwili zawahania, że jest to „Lubelskie uwodzi”, kilkunastominutowa reklamówka województwa, którą nakręciła wraz z ekipą N-Vision według własnego scenariusza. Film to przede wszystkim obraz, a w zasadzie obrazy, i muzyka. Słów w nim nie ma, bo i okazuje się, że wcale ich nie trzeba, aby pokazać piękno Lubelszczyzny. Pracując trzy miesiące nad filmem, Nowakowska przemierzyła wraz z ekipą 10 tysięcy kilometrów po regionie. Dużo. Ale było warto, bo lubelskie pejzaże pokazane w filmie rzeczywiście uwodzą – kulturą, przyrodą, po prostu atmosferą. Obecnie jest zaangażowana w realizację zdjęć do filmu dokumentalnego pt. „Widzący z Lublina” w reżyserii Grażyny Stankiewicz, który podobnie jak kilka innych wspomnianych w tym artykule filmów również otrzymał dofinansowanie z LFF.

Podczas rozmowy pani Dorota pokazuje mi zdjęcia z planu „Bitwy warszawskiej”, filmu w reżyserii Jerzego Hoffmana kręconego trzy lata temu w lubelskim skansenie. Głównie widzę zbliżenia na twarze aktorów, sceny bitewne, bolszewików na koniach. Ale na jednym ze zdjęć jest i ona, pani od kamery. Drobna blondynka, ubrana w żołnierski mundur. Miała kręcić specjalną kamerą 3D z perspektywy żołnierza. Autor zdjęć Sławomir Idziak wysłał ją do garderoby, aby nie wyróżniała się wśród aktorów. Andrzej Szenajch, specjalista od kostiumów, nie uznawał półśrodków i potraktował ją tak, jakby grała w filmie główną rolę. – Musiałam tylko upiąć włosy – śmieje się Nowakowska, patrząc na zdjęcie, na którym spod żołnierskiej czapki wystają blond kosmyki.

Klaps ostatni: Lublin w roli głównej

Lato. Koniec filmowej opowieści o Lublinie. Jak ocenić to, co filmowo u nas się dzieje? Z jednej strony filmowy Lublin to potencjał tkwiący w twórcach i ich imponujący dorobek, który wyróżnia się na tle innych ośrodków miejskich w Polsce. Z drugiej zaś strony Lublin to gotowa scenografia filmowa. Na Starym Mieście nakręcono sceny do „Aryjskiej pary” Johna Daily’ego i „Wiosny 41” w reżyserii Uri Barbasha z Josephem Fiennesem w roli głównej. Na terenie Obozu na Majdanku zostały zrealizowane sceny do Oscarowego „Lektora” Stephena Daldry’ego. W Lublinie miał powstać „Yentl” z Barbrą Streisand w roli tytułowej, ale że w czasach PRL-u zachodni filmowcy nie byli w Polsce mile widziani, ostatecznie Lublin udawała … Praga. Mało kto pamięta, że Lublin zagrał w komedii Wandy Jakubowskiej z 1971 roku „150 km na godzinę” z Anną Dymną w jednej z głównych ról. Część serialu historycznego „Czarne chmury” Andrzeja Konica z 1971 roku była realizowana m.in. na Zamku Lubelskim i wokół Bramy Krakowskiej. Kaplicę św. Trójcy można oglądać w „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmanna, a w „Kronice wypadków miłosnych” Andrzeja Wajdy ul. Rybna na Starym Mieście gra Wilno.

Osadzenie narracji filmowej w konkretnym mieście, podobnie jak w przypadku „Ojca Mateusza” realizowanego w Sandomierzu, jest doskonałym  narzędziem marketingowym miasta. Wprawdzie Lublin był tłem seriali telewizyjnych „Determinator” i „Wszystko przed nami”, jednak ciągle brakuje obrazu filmowego w pełni oddającego potencjał tego miejsca. Być może zmieni to czekająca na realizację fabuła na podstawie książek kryminalnych Marcina Wrońskiego. Tym razem nie tylko scenarzysta będzie z Lublina, ale i Lublin zagra główną rolę.

Jak wspomniała Natasza Ziółkowska -Kurczuk,  tematów w Lublinie jest sporo. Ale też jest wiele osób, które czują tę filmową materię na różnych etapach powstawania filmu. W Lublinie działa kilka film producenckich. Spełniają obowiązujące w branży standardy w zakresie sprzętu, a ceny usług są konkurencyjne. Sami filmowcy twierdzą, że w Lublinie jest dobra atmosfera do realizacji filmowych, a premiery ich produkcji wzbudzają spore zainteresowanie.  Zawsze oczywiście jest jakieś ale… Przydałyby się dużo większe budżety, porównywalne do tych w Warszawie czy innych ośrodkach. Również infrastruktura kinowa pozostawia nieco do życzenia. Ale ludzie, którzy film tworzą, radzą sobie niezależnie od tego. Bo mają to, co do tworzenia filmu najistotniejsze: kreatywność i pasję.

Postscriptum

Zabrakło w tej opowieści Grażyny Stankiewicz, dokumentalistki telewizyjnej i filmowej, autorki kilku filmów o tematyce historycznej i wzbudzającego duże zainteresowanie dokumentu o lubelskim bardzie Marcinie Różyckim. Jako redaktor naczelna Lajf-u była inspiracją do napisania tego artykułu i nie chciała, by o niej tu pisać.

Leave A Comment