fbpx

Nowe czasy, panie kolego

9 lutego 2014
Komentarze wyłączone
719 Wyświetleń

tekst  Tomasz Dolar Dymek

 1391504_499612426801065_63338092_n[1]Pięknie, po prostu wspaniale. Mamy nowy rok, a ja siedzę na poczcie głównej w Lublinie i zatapiam się w politurę krzesełka. W ręku „Opowieści galicyjskie” spod pióra Andrzeja Stasiuka. Siedzę i czytam. Niby nic, zwykłe i prozaiczne zajęcie. Całe spaczenie w moim wykonaniu polega na tym, że zupełnie nie interesuje mnie czytanie w domu. Przewertuję kilka kartek, pokręcę się i koniec. W miejscu publicznym to co innego. Czytelnicza perwersyjność. Ostentacyjne macanie kartek i łapczywe podglądactwo co chwila. W to mi graj. Może powinienem w nowym roku zmienić to dziwactwo? Mamy w końcu dwa tysiące czternasty. Czy to tak wypada? Na amerykański rynek weszły specjalne okulary. Dzięki komendom wydawanym głosem osprzęt pozwala robić zdjęcia, nagrywać rozmowy z ludźmi i co najważniejsze, być online przez cały czas. Nowinki techniczne, Instagram, cyfryzacja coraz większych zbiorów literatury i tak dalej, a ja siedzę jak kretyn na jasnym krześle w środku poczty. Interesanci przemykają. Komuś lepią się palce od firmowego kleju. Ktoś inny taszczy opasły karton. Staruszki narzekają, dzieci płaczą, a dresiarze pomstują. Niby już bardziej dwudziesty pierwszy wiek, a jednak nie całkiem. Czytam dalej. Stasiuk zabiera mnie w ubłoconych gumiakach do pegeerów. Idę z nim przez krainę pijackich majaków, starczych bajdurzeń i nieśmiertelnych beretów z antenką. „Opowieści galicyjskie” zawierają całą galerię oryginałów. Są ludzie o wyblakłych twarzach i zgaszonych oczach. Nie brakuje dorobkiewiczów, którzy dzięki transformacji stali się lokalnymi gwiazdami. Popijają wódkę pod colę i mają koszule w papuzie wzory. Nie ma tam jeszcze Internetu, a posiadacze nowego żuka stanowią wiejski establishment. Wszędzie jawią się duchy przeszłości, ciężka praca i malownicze cerkwie. Tak sobie myślę, że coraz dalej nam do tych socjalistycznych czasów. Coraz odleglejsze wydają się zarżnięte na amen ciągniki i cmokający przy nich „fachowcy”. Dziś nie ma już napuszonych peanów na cześć Kraju Rad ani sztampowego „300% normy”. Gdzie będzie przestrzeń dla takich drelichowych majstrów w dwa tysiące czternastym roku? Gdzie podzieje się moloch Poczty Polskiej, gdy coraz więcej osób wysyła maile, a nie kartki na święta? Według fabuły filmu Roberta Zemeckisa „Powrót do przeszłości”, w dwa tysiące piętnastym na naszych ulicach zagoszczą latające deskorolki, samowiążące się buty i samochody zmienione w poduszkowce. Przyszłość ma nadejść zatem dużymi krokami i powinna być świetlana. Od tej znakomitej chwili dzieli nas ponoć zaledwie rok. Przynajmniej według scenariuszy filmów science fiction. No cóż. W tej chwili powinienem opracowywać właśnie plan styczniowej diety, rozważyć kupienie tabletu albo chociaż przeprowadzić się do modnej dzielnicy Warszawy. Przydałoby się w nowym roku być trochę bardziej trendy. W końcu data zobowiązuje. Odkładam na chwilę książkę i zerkam po sali. Krzątanina trochę słabnie. Czy to pierwsze symptomy odejścia starych czasów w cień? Pocztowy mir zakłóca bluzgający chłopak w żółtym ortalionie. Już bałem się, że to chamstwo i knajacki język zepsują mi humor. Na szczęście zauważyłem, że chłopak ma najnowszego smartfona z modnym logo. To mnie uspokoiło. Może kiedyś czułbym się oburzony. Może nawet wstrząsnąłby mną dreszcz niepokoju na dźwięk tego potoku kurtyzan, który wylewał się z ust dresiarza? Ale dzisiaj, w dwa tysiące czternastym roku? Tu, gdzie Warsaw Shore jest synonimem elitarnej rozrywki, to wręcz nie wypada być zdegustowanym. Zerknąłem znów na karty „ Opowieści galicyjskich” i idąc tropem bohaterów, pomyślałem – takie czasy, nowe czasy, panie kolego.

 

Komenatrze zostały zablokowane