Tekst Marzena Boćwińska
Mieć czy być? Odpowiedź wydaje się oczywista: i mieć, i być, choć niektórzy zaoponują i przypomną starą zasadę, że pieniądze szczęścia nie dają. I tu widzę racjonalistów, którzy myśląc chłodno o życiu, powiedzą: „Być może nie dają, ale je ułatwiają!”. Te dwa główne sposoby egzystencji zaczerpnięte z eseju Fromma – oparty na posiadaniu oraz oparty na byciu – znajdują swoje miejsce we współczesności. „Czy Erich Fromm wiedział, jak żyć? W rzeczywistości ciągłej sprzedaży, gdzie być przestaje cokolwiek znaczyć?”. Na to pytanie nikt nie da jednoznacznej odpowiedzi. Nawet Pan Cogito. Jak jednak zgłębić ten problem w rozmowie z młodym człowiekiem? „Kto zyska, a kto straci?” Czyż można mu jedynie wkładać do głowy, że empatia i miłość do drugiego człowieka wystarczą za pełną miskę? W świecie, w którym zapanowała stabilizacja, „miłość i nienawiść zmniejszyły wymagania”, a ludzie chcą żyć wygodnie, uciekając w konformizm moralny, obawiając się niepewności, trudno jest być „domowym” filozofem i przekonać swoje dziecko, że ciepła strawa i woda w kranie są tylko formą przemijania. Młodzi chcą żyć tu i teraz. I do tego potrzebne są im pieniądze. Jak wybrać ten złoty środek, pogodzić być z mieć? Na pewno nie chować wyłącznie pod kloszem ideałów. Pieniądze są potrzebne i nie da się tego zakrzyczeć. Część rodziców nie rozmawia z dziećmi o finansach, co skutkuje całkowitym odrealnieniem, oderwaniem od rzeczywistości i irracjonalnym przekonaniem, że wystarczy wybić PIN, by portfel stał się pełny. Nic nie mówi się o wartości pieniądza – efekcie codziennej, żmudnej pracy. Rosną więc rzesze lekkoduchów, bujających w obłokach istot, które gdzieś kiedyś zamruczą pod nosem: „Boże, jak się cieszę z tych króciutkich wskrzeszeń, kiedy pełną kieszeń znowu mam”, nie wiedząc nic o planowaniu wydatków, gospodarowaniu pieniędzmi „do pierwszego”. W opozycji do postawy chroniącej stoi postawa kultu pieniądza. Dzieci słyszą, iż „pieniądze sprawiają, że świat się kręci, ten brzęczący, szczękający dźwięk… to wszystko sprawia, że świat się kręci” i możemy zapomnieć o miłości czy empatii postulowanej przez Fromma. Rodzice dają swym dzieciom spore sumy, nie pytając, na co je wydają. Nie wiem, dlaczego to robią. Może chcą coś kupić? Ale co: spokój, uznanie dziecka w grupie rówieśniczej, sumienie? A jeśli te pieniądze służą złym celom? Szesnastoletni samobójca przez półtora roku kupował narkotyki. Skąd brał na to pieniądze? Rodzice bezkrytycznie, bez kontroli dawali mu ponad pięćdziesiąt złotych dziennie! Było ich na to stać – sami przyznali, że pochodzą z tzw. klasy średniej. Ale żeby tak lekkomyślnie i bezrefleksyjnie postępować? Jestem szczerze zdumiona. Tym pierwszym i tym drugim można dać uniwersalną radę: zawsze rozsądnie i z umiarem. Dziecko musi wiedzieć, że pieniądze nie biorą się znikąd i nikt nie jest posiadaczem worka bez dna, rogu obfitości lub „stoliczka – nakryj się”. Tak postępują mądrzy rodzice, którzy kochają mądrze
i mądrze przygotowują do dorosłego życia. Co jednak powiemy tym dzieciom, które przeklinają na wietrze swoje przeznaczenie, bo w piecu nie ma węgla, a płaszcz jest cienki jak papier i pragnienie „puk, puk” puka w okno? Które żyją w biedzie, generowanej przez przeszłe pokolenia? Być może trzeba z nimi porozmawiać o edukacji, ambicji i upartym dążeniu do celu. A może te syte, majętne kiedyś wyciągną do nich rękę, bo cała nadzieja w tym, że byt kształtuje świadomość.