fbpx

Syreny

4 maja 2016
Komentarze wyłączone
1 167 Wyświetleń

JazzDawno, dawno temu… a może jeszcze dawniej żeglarze wabieni głosem pięknych syren smutno kończyli swoje wyprawy. Ja „zaprowiantowany” (doskonały napitek od sąsiada ze strony obok) w swoim ulubionym fotelu zaryzykowałem i dałem się uwieść pięknym głosom „syren” sceny jazzowej. Dawno, ale nie tak bardzo dawno jak podróż Odysa, nie słuchałem wokalistek jazzowych. Te syreny naprawdę uwodzą, zwracają lub odwracają naszą uwagę od zwykłego życia. Impulsów do tej wyprawy było kilka. Jak w dobrym thrillerze (a podróż zawsze ma w sobie taki dreszczyk), na początku była informacja, że 14 lutego 2016 roku zmarła LA VELLE (Louise Lavelle McKinnie Duggan) – wybitna wokalistka o kilkuoktawowej skali głosu i szerokich zainteresowaniach muzycznych. Płyta, którą polecam, to hołd dla twórczości Nata Kinga Cole’a, (ojciec La Velle – był gitarzystą w zespole Nata)„Straight Singing, tribute to Nat King Cole” (1990). Zawodowy zespół z Roy’em Brownem na kontrabasie i Jacky Terrassonem przy fortepianie. Świetnie się słucha. „Route 66”, klasyk autorstwa Troupa, w interpretacji La Velle to petarda. Głos dynamiczny, pędzący panamerykańską autostradą porywa słuchacza i już pędzisz razem z nim. To przygoda pełna niespodzianek interpretacyjnych. Chociaż lekko zmieniają kurs w stosunku do oryginalnych wykonań, niewątpliwie to cała La Velle, bezapelacyjnie.

Kolejna syrena to Melody Gardot, która pochodzi z Filadelfii i ma korzenie polskie. Wychowała ją babcia, o której przy każdej okazji wspomina, że nauczyła ją kilku słów w naszym języku, ale z tych najczęściej niecenzuralnych. Jej feeling jest bluesowy, ale niezwykle subtelny i wyrafinowany, taki jazzowy. Melancholia lat 50. w interpretacjach Melody to nawiązanie do stylistyki Peggy Lee, której śpiewem nasza bohaterska syrenka się fascynuje. Bohaterska, bo w 2003 roku, jadąc rowerem, została staranowana przez kierowcę Jeepa na czerwonym świetle. Złamany kręgosłup, roztrzaskana miednica i uraz głowy. Długotrwała rehabilitacja, której jednym z elementów była nauka gry na gitarze. Splot wydarzeń i szczęśliwych zbiegów okoliczności i na rynku pojawiła się Melody Gardot, o jak dobrze. Płyta „Currency of Man” (2015) to 10 kompozycji (w tym 8 utworów autorstwa Melody) i popis budowania nastroju, który wzrusza, intryguje, a czasami zadziwia. Prosta aranżacja, środki też jakby znane, ale brzmi to super. Chórki, efekty trochę z ulubionej epoki Melody, ale dodatki w postaci śmiechu i odgłosów, dla mnie bomba. „It gonna come” zabrzmiało wielką orkiestrą, elegancką salą i… słyszymy delikatny, wręcz dziewczęcy głos z mruczeniem. Można się rozmarzyć (rozmnożyć także). Koncerty na żywo – piękna blondynka w ciemnych okularach (nadwrażliwość na światło), laseczka w ręku (skutki wypadku) i zaczyna się spektakl, który warto przeżyć, choćby raz. Trzecia syrena jest całkowicie polska. Aga Zaryan (Agnieszka Czulak z domu Skrzypek), pierwsza nasza artystka, która wydaje płyty dla kultowej wytwórni płytowej Blue Note. Kształciła się pod kierunkiem królowej polskiego jazzu Ewy Bem i kontynuowała naukę w Stanford (USA). Jej fascynacjami są wielkie głosy jazzu: Shirley Horn, Carmen McRae, Joni Mitchell oraz Nina Simone i Abbey Lincoln. I tym dwóm ostatnim („last but not least”) syrenom jest poświęcone wydawnictwo pod tytułem „Remembering Nina & Abbey”(2013). Aga jest kontynuatorką tradycji, ma ciepły matowy ton głosu i lekkość frazowania i do tego jeszcze smak. Dobór utworów jest hołdem i jednocześnie wyrazem upodobań artystycznych Agi. Bo wybrane na płytę utwory pokazują nie tylko niezależność, ale i determinację w przekazie. Obie bohaterki płyty to kobiety, które śpiewem i postawą walczyły o równouprawnienie i swobody obywatelskie pól wieku temu. Dobór muzyków – instrumentalistów w zespole to istotny element, by całość zagrała. A zespół jest przedni, Geri Allen (p), Larry Koonse (g), Darek Oleszkiewicz (b), Brian Blade (dr) i Carol Robbins (harp). To muzyka piękna (banalnie), a w swojej wymowie poruszająca. „Don’t Let Me Be Misunderstood” znamy z wykonań wielu (np. The Animals czy ostatnio przez Gregory’ego Portera). Ale wykonanie Agi to coś zupełnie innego, więcej w nim niepokoju, nerwu, tragizmu. Tempo, introdukcja piana i głos Agi Zaryan nie pozostawi Cię, słuchaczu, obojętnym. To bardzo interesujące wydawnictwo, które warto sobie od czasu do czasu odtworzyć.

Na szczęście uwodzenie syren nie grozi nam tragicznym końcem w morskiej toni, jedynie nieprzespaną nocą. Dzięki – Diana, Ella, Nina, Billy, Liz, Ewa, Ania, Aretha, Peggy, Carmen, Joni, Shirley, Anna Maria, Abby, Urszula, Stacey, Dee DEE, Natalie, Betty, Norah, Dianah, Nancy, Madeleine, Monika, Fiona, Patricia, Roberta… do zobaczenia, na pewno trafię.

Wojciech Mościbrodzki

 

Komenatrze zostały zablokowane