Jedno z najbardziej rozpoznawalnych wydarzeń plenerowych, które przyciąga tłumy turystów, nie tylko z Polski. Jedyny tego typu, organizowany z wielkim rozmachem festiwal w Europie, a może nawet na świecie. Już od sześciu lat, na kilka lipcowych dni przemienia on Lublin w tętniące życiem cyrkowe miasto, wypełnione żonglerami, akrobatami, muzykami i iluzjonistami. Jego istnienie łączy się z kulturową tradycją miasta oraz literacką legendą związaną z postacią Jaszy Mazura, wędrownego akrobaty i magika, bohatera nagrodzonej Noblem powieści Isaaca Bashevisa Singera, „Sztukmistrz z Lublina”. Mowa oczywiście o Carnavalu Sztukmistrzów.
Lubelski Carnaval corocznie organizowany jest przez Urząd Miasta Lublin, Warsztaty Kultury i oczywiście Fundację Sztukmistrze, której członkowie biorą czynny udział w festiwalowych wydarzeniach. To dzięki ich inicjatywie widzowie mogą uczestniczyć nie tylko w wieczornych, dopiętych na ostatni guzik występach, ale także mają możliwość obserwacji trwających w ciągu dnia prób. Artyści chętnie rozmawiają z publicznością podczas przygotowań do ulicznego show. Odpowiadają na pytania, pokazują sprzęt, tłumaczą „z czym to się je”. Zachęcają także do wzięcia udziału w warsztatach, aby móc stać się jednym z nich. Pomiędzy jednym a drugim ćwiczeniem, pomimo ponad trzydziestostopniowego upału oraz potwornego zmęczenia, nikogo nie odprawiają z kwitkiem. Z rozmowy z artystami można dowiedzieć się, że dla jednych bycie artystą było marzeniem z dzieciństwa, inni „wpadli” w towarzystwo sztukmistrzów i już nie potrafili z niego wyjść, bo sztuka uliczna stała się ich pasją i sposobem na życie. Podróżują po całej Polsce i świecie, prezentują swoje umiejętności, by z akrobatyki, żonglowania czy klaunady uczynić prawdziwą sztukę.
Początki
Marcin Połoniewicz, pochodzący z Dobrego Miasta, o byciu sztukmistrzem marzył już jako dziecko. Przez cały rok czekał z utęsknieniem na moment, w którym do jego miasteczka na kilka wakacyjnych dni zjawi się cyrk. Wtedy też narodziło się w nim pragnienie, by stać się częścią tej niezwykłej rzeczywistości. To w końcu świat, który przynosi niezmierzone przestrzenie niespodzianek, radości i szczęścia dzieciom, jak również chwilę wytchnienia i zapomnienia dorosłym. Publiczności znany jest raczej jako „Pan Ząbek” – postać satyryczna z absurdalnym poczuciem humoru, które graniczy z groteską. W przedziwnej fryzurze i złotych zębach potrafi rozśmieszyć do łez, by za chwilę, zaskoczyć widza numerem mrożącym krew w żyłach. Chociaż od zawsze chciał zostać cyrkowcem albo magikiem, początki były trudne. Zaciskał pasa żeby zdobyć pieniądze i móc uczestniczyć próbach, niekiedy całodobowych. Występował na ulicy, a w okresie wakacyjnym jeździł na winobranie. Swoją przygodę zaczął w wieku 21 lat od kuglarstwa i tańca z ogniem. Był jednym z pionierów, gdyż w Polsce te formy sztuki ulicznej dopiero kiełkowały. – Będąc we Francji kupiłem moją pierwszą „sztuczkę”, chusteczkę od ulicznego magika, który sprzedawał je wraz z akcesoriami i rekwizytami do ich wykonania. I tak wszedłem w świat wspaniałej iluzji – wspomina.
Jakub Szwed, jeden z założycieli lubelskiej Fundacji Sztukmistrze, miłość do sztuki cyrkowej oraz pomysł na siebie odkrył podczas udziału w kursie pedagogiki cyrku, na który zaprowadziła go koleżanka ze studiów w 2007 r. Inicjatywa była zorganizowana przez działającą w Lublinie KLANZĘ – Polskie Stowarzyszenie Pedagogów i Animatorów. Jakub poznał tam techniki cyrkowe i za sprawą Daniela Chlibiuka, dziś kolegi po fachu i członka zarządu Fundacji Sztukmistrze, od pierwszego wejrzenia zakochał się w fireshow. Ale przede wszystkim Jakub zapoznał się ze środowiskiem cyrkowców, także tym międzynarodowym. Spotkał niesamowitych ludzi z pasją i chęcią tworzenia czegoś nowego i niepowtarzalnego. Z czasem występy stały się częstsze, czego owocem było stworzenie w 2011 r., wraz z innymi entuzjastami idei Nowego Cyrku, Fundacji Sztukmistrze. Jakub studiował filologię angielską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i nie wiązał swojej przyszłości z estradą, a teraz to jedyna forma jego aktywności zawodowej i zarobkowej. Także pozostali artyści z Fundacji cały swój czas poświęcają na bycie sztukmistrzami. – To po prostu nasza praca, która jest jednocześnie hobby i największym pochłaniaczem czasu. Najtrudniejsze, a zarazem najwspanialsze w tym co robimy jest to, że my sami musimy stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej, by publiczność, która widzi nasz występ już kolejny raz, nie miała wrażenia, że to już było. Zawsze chcemy pokazać coś nowego, bardziej zachwycającego, a to wymaga od nas czasu i poświęcenia. Ale przecież właśnie na tym polega ta praca – wyznaje Jakub Szwed.
Bycie sztukmistrzem nie polega już tylko na byciu tradycyjnym cyrkowcem, który prezentuje swoje umiejętności. Nowy Cyrk, czyli cyrk bez zwierząt to forma artystyczna, która tak jak teatr, nastawiona jest na opowiadanie historii za pomocą syntezy sztuk. Członkowie Fundacji za cel postawili sobie rozwijanie pasji, zarażanie tą pasją innych, a tym samym szerzenie idei Nowego Cyrku. Dlatego nie skupiają się tylko na występach, ale także organizują cykliczne warsztaty, międzynarodowe dziecięce obozy cyrkowe i oczywiście Carnaval Sztukmistrzów.
Tego występu nie było w programie Carnavalu Sztukmistrzów, jednak popis Piotra Denisiuka przyciągnął uwagę publiczności. Młody iluzjonista i artysta uliczny z Lublina nie przestawał uśmiechać się podczas swojego show. I nie był to uśmiech wyłącznie sceniczny. Towarzyszył mu kiedy oczarowywał dzieci i dorosłych sztuczkami magicznymi i wydostawał ze skrupulatnie zawiązanego przez jednego z widzów kaftana bezpieczeństwa. Podczas rozmowy z nim dało się wyczuć szczerość i miłość do tego co robi; pasja wręcz z niego kipiała. – To nie było moje marzenie z dzieciństwa, nie mówiłem rodzicom „mamo, tato, chcę zostać iluzjonistą”. Wszystko zaczęło się od magicznej sztuczki, którą zobaczyłem w Internecie 7 lat temu – mówi z uśmiechem Piotr – spodobała mi się magia i stwierdziłem, że właśnie to chcę robić w życiu. Kiedy powiedziałem o tym moim bliskim, raczej nie wierzyli, że uda mi się utrzymać z sztuki iluzji. A jednak się udało. Na początku występowałem w ramach wolontariatu, potem zaczęły się występy uliczne m.in. podczas Carnavalu Sztukmistrzów. Występuję do dziś.
Sztuka bycia sztukmistrzem
Bycie artystą, niezależnie od formy sztuki jaką się uprawia, nie jest łatwe. Szczególnie trudne wydaje się bycie artystą ulicznym. Należy liczyć się z mnóstwem wyrzeczeń, kontuzjami, setkami godzin spędzonych na ćwiczeniach…By marzenie o byciu kuglarzem, cyrkowcem czy iluzjonistą mogło się ziścić, należy być „człowiekiem-orkiestrą”. Nie wystarczy sama chęć bycia artystą, ani nawet stanie się nim. Konieczne jest również wejście w rolę menagera i dbanie o promocję. Ale przede wszystkim należy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jestem gotowy na wyrzeczenia? Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, to już nic nie stoi na przeszkodzie. Wszystkiego można się nauczyć, tylko trzeba chcieć. – Nieważne co chcesz robić, ważne że sprawia ci to prawdziwą przyjemność. Kiedy czujesz się wspaniale układając cegły albo robiąc skarpetki na drutach, to musisz to robić i już! Czasami są kryzysy i ciężkie chwile, tak jak w małżeństwie czy każdej dziedzinie naszego życia, ale trzeba zacisnąć zęby i po prostu je przetrwać, a następnie wyciągnąć z nich lekcję na przyszłość. Czerpię dużo radości i energii z bycia iluzjonistą. Nawet jeżeli przez to co robię rozpadają się moje związki, miłość do iluzji stale rośnie i nadal trwa – wyznaje „Pan Ząbek”, który nie ogranicza się tylko do bycia sztukmistrzem – sprawdził się także jako aktor, grając w Teatrze Dramatycznym u boku Katarzyny Figury czy we wrocławskim Teatrze Pantominy.
– Doświadczenia, które zdobywam podczas ćwiczeń przekładają się na inne sfery mojego życia – tłumaczy Jakub Szwed. Treningi uczą pokory, a postępy, nawet te minimalne, które są widoczne z dnia na dzień, dodają wiary w swoje możliwości. Najważniejsze są oczywiście chęci, potem pokora, praca włożona w treningi i chęć przekraczania własnych granic. Występy uliczne wymagają od artystów oprawy swoich umiejętności w ciekawe opakowanie, by zainteresować i zachęcić publiczność do obejrzenia całości występu. Sztukmistrze przekonują, że codzienne treningi nie tylko przyczyniają się do ulepszania pokazów, ale także zwiększają koordynację ruchową, wzmagają koncentrację oraz niwelują stres. Kiedy skupiają się maksymalnie na np. na żonglowaniu czy linie, po której właśnie idą kilka metrów nad ziemią, zapominają o problemach życia codziennego i przenoszą się we wspaniały cyrkowy świat.
Pomimo tego iż od wielu lat zajmuje się występowaniem na ulicy, „Pan Ząbek” przyznaje, że dopiero w zeszłym roku odkrył czym naprawdę jest busking. – Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nic nie wiem o występach ulicznych. Wychodziłem na ulicę spontanicznie i to co robiłem było raczej intuicyjne, a przecież powinny kryć się za tym konkretna wiedza i technika, które mogą sprawić, że wszystko będzie dwa razy lepsze. Zacząłem się zastanawiać, jak zatrzymać ludzi i utrzymać ich uwagę przez 20, a nawet 40 minut. To jest coś fascynującego! Może się zdawać, że to prosta rzecz, ale wystarczy raz wyjść z pokazem na ulicę, aby przekonać się, że wcale nie jest tak łatwo – wyznaje. Wydaje się, że sukces artystów ulicznych leży przede wszystkim w niczym nieskrępowanej otwartości przestrzeni i kontaktu z publicznością.
Pozytywna energia przede wszystkim
Bycie artystą jest pozbawione sensu, jeżeli nie można zaprezentować swoich dzieł czy umiejętności innym. Każdy rodzaj sztuki działa na zasadzie akcja – reakcja. Zwłaszcza występy uliczne, gdzie zadaniem publiczności jest dawać pozytywną energię artyście, by ten mógł ją spożytkować i zwrócić widzom z jeszcze większym natężeniem. Uliczne spektakle są o wiele bardziej interaktywne od występów na scenie, choć znacznie mniej zobowiązujące. Artysta może pozwolić sobie na improwizację. Spontaniczne eksperymenty ze sztuką cyrkową sprawiają, że można uchwycić to co w niej najistotniejsze, a więc subtelne elementy, które mogą zostać przeoczone w trakcie większego i bardziej zorganizowanego spektaklu. Potwierdzenie tych słów znaleźć możemy w występie Romana „Siano” Słomki i Jakuba Sokołowskiego, którzy tworzą akrobatyczno-taneczny duet „Śpiewające trampki”.
– Ta praca daje nam mnóstwo radości i satysfakcji. Widownia zawsze jest spontaniczna i reaguje w żywiołowy sposób, dzięki temu wiemy, że to co robimy jest dobre – mówi Roman. Z aprobatą przytakuje mu Jakub, który Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie i od dziesięciu lat tańczy breakdance – „Siano” jest lepszy w mówieniu, on zrobi to lepiej – Zatem Roman kontynuuje – Od zawsze wiedzieliśmy, że to co chcemy w życiu robić będzie związane ze sztuką. Największą radość sprawią nam nie „złotówki” wrzucone do kapelusza, choć też są ważne, ale to, że kiedy wychodzimy na ulicę by zaprezentować nasze umiejętności, ludzie zatrzymują się zaciekawieni. Zostają z nami do końca, świetnie się bawiąc. To właśnie jest najwspanialsze w tym wszystkim. – mówi „Siano”, także absolwent krakowskiej Szkoły Teatralnej i tancerz. I rzeczywiście tak jest. Przed występem ci młodzi ludzie wykazują niezwykłe skupienie, prawie ze sobą nie rozmawiają, są w pełni profesjonalni. Nie muszą krzyczeć na całe gardło, że ich występ zaraz się zacznie. Zaciekawieni widzowie sami ustawiają się wokół nich na długo przed jego rozpoczęciem. Już same przygotowania są pewnego rodzaju wprowadzeniem do przedstawienia. Podczas trwania show, nie tylko Roman nawiązuje kontakt z publicznością – również Jakub staje się prawdziwym zwierzęciem scenicznym. Widocznie scena jest jego naturalnym środowiskiem.
Publiczność jest głównym katalizatorem dobrej energii występów ulicznych. Dużą satysfakcję wszystkim sztukmistrzom daje zapewne fakt, że widzowie podchodzą do nich po występie. Dorośli gratulują udanego show, dzieci chcą zrobić sobie zdjęcie. I choć czasem nic nie wyląduje w kapeluszu, artyści są szczęśliwi, bo widzą radość w oczach obserwatorów. Doskonale widać było to po występie „Pana Ząbka”, który zgromadził na Placu Litewskim niemałą widownię. Podczas dramatycznego show, pt. „Stalowe Usta”, zawieszony głową w dół, 6 metrów nad ziemią, walczył z czasem i kaftanem bezpieczeństwa, by nie zostać pochłoniętym przez stalowe szczęki. Dzieci płakały z przerażenia, dorośli wstrzymywali powietrze, a „Pan Ząbek” ze skupieniem zmagał się z ciasnym kaftanem i łańcuchami, które oplatały jego ciało. Kiedy udało mu się oswobodzić i stanął bezpiecznie na ziemi, dało się usłyszeć oddech ulgi. A potem gromkie brawa publiczności. Po zakończonym występie ktoś z widowni pogratulował Marcinowi i powiedział, że nigdy nie widział, żeby sztukmistrz wywołał u dzieci i dorosłych tak wielkie emocje. – Takie komentarze dają naprawdę dużo radości, bo dzięki nim czuję się spełniony. Kiedy widzę uśmiechy albo łzy przerażenia na twarzach publiczności wiem, że to co robię ma sens i nie idzie na marne – wyznaje „Pan Ząbek” z charakterystycznym, złotym uśmiechem na ustach.
Tekst Karolina Wójciga
foto Krzysztof Stanek