fbpx

Trzeba samemu coś dać, żeby z nawiązką wziąć

19 maja 2017
1 016 Views

Z Joanną Pawłat, specjalistką do spraw inżynierii materiałowej, jedną z ambasadorek europejskiej kampanii „Nauki ścisłe są dla dziewczyn!” i autorką licznych haiku rozmawia Maciej Skarski. Foto Marcin Pietrusza

 Joanna Pawłat

– Kim chciała zostać kilkunastoletnia Joanna?

– Astronautą. To było moje wielkie marzenie. Kosmos zawsze mnie fascynował.

– I cóż…?

…Nie udało się ze względu na brak moich odpowiednich warunków fizycznych. Dlatego gdy byłam w liceum, postanowiłam zostać onkologiem. Życie jednak zweryfikowało i te plany. Dwa razy zdawałam na medycynę i zawsze brakowało mi dwóch punktów. Na szczęście na Politechnikę Lubelską przyjęto mnie z tymi wynikami i w rezultacie znalazłam się na Wydziale Inżynierii Sanitarnej i Budowlanej.

‒ Bez zbytniego żalu?

‒ Bez. Dość szybko odkryłam, że są to zupełnie fajne studia. Owocem zaś mojej słabości do biologii i chemii był drugi fakultet z ochrony środowiska, który zaczęłam, będąc na trzecim roku.

‒ Jednoczesne uzyskanie dwóch dyplomów inżynierskich dla wielu niewątpliwie byłoby wystarczającym sukcesem.

‒ Dla mnie był to dopiero początek naukowej drogi. Na piątym roku trafiłam do laboratorium w Katedrze Technologii Chemicznej, prowadzonym przez śp. prof. Iwo Pollo. Niesłychanie dobrego człowieka, erudytę i wspaniałego naukowca. Stał się dla mnie wzorem. Dzięki niemu zainteresowałam się plazmą i obie moje prace magisterskie zrobiłam w tej katedrze. Dotyczyły generowania ozonu i jego zastosowania do oczyszczania wody i ścieków.

‒ Słowem początek kariery naukowej szalenie zachęcający.

‒ Z jednej strony tak, ale z drugiej już nie bardzo. Moje ukończenie studiów zbiegło się z odejściem na emeryturę prof. Pollo i okazało się, że na naszej uczelni nie ma możliwości  zrobienia doktoratu z wybranej przeze mnie dziedziny.

‒ Czyżby bezrobocie?

‒ Lekko nie było, ale na szczęście inżynierów zawsze potrzeba i przez rok pracowałam przy projektowaniu węzłów cieplnych. Jednocześnie uparcie dalej szukałam możliwości robienia doktoratu. Od prof. Pollo dowiedziałam się, że Japończycy poszukują w Polsce naukowca do prowadzenia badań w zakresie plazmy. W ogłoszonym przez nich konkursie złożyłam w języku angielskim projekt: Wyładowania elektryczne w pianie (to też plazma) i po roku okazało się, że został przyjęty. Dostałam stypendium i pojechałam w nieznane.

‒ Przeczuwam, że nie bez obaw.

‒ Bałam się. Nie ukrywam. Ale jednocześnie nie miałam nic do stracenia. Była to wielka szansa i do końca życia żałowałabym, gdybym jej nie wykorzystała. Spędziłam w Japonii dwanaście lat. W ciągu trzech lat udało mi się tam zrobić doktorat. Po tym okresie pracowałam najpierw w Hi-Tech Center w tokijskim Chuo University, potem w Saga University jako JSPS fellow. Następnie dostałam pracę w Waseda University i tam już byłam do końca mojego pobytu.

‒ Komunikując się po angielsku? 

‒ Na początku tak. Ale potem japoński, zwłaszcza w mowie, nie sprawiał mi już trudności.

‒ Co niewątpliwie pozwoliło na lepsze poznanie bogatej kultury tego kraju.

‒ Poznałam trochę sztuki walki (Aikidō). Widziałam spektakle teatrów kyōgen, kabuki i najbardziej wyrafinowanego nō. Zapraszana przez przyjaciół uczestniczyłam również w wielu japońskich ceremoniach.

‒ Które nie zawsze są rozumiane przez Europejczyka.

‒ O tak. Pewnie dlatego, że nie są celem samym w sobie. Japońskie ceremonie, choćby te związane z parzeniem herbaty, zawsze zmierzają do tego, aby w efekcie zabiegany

człowiek mógł się wyciszyć i uporządkować wewnętrznie. Japończycy generalnie lubią świat uporządkowany. Odwrotny od naszego bałaganu.

‒ Nie szkoda więc było wracać do Lublina?

‒ Okazją i tym, co ostatecznie mnie do tego skłoniło, był Marie Curie International Reintegration Grant, dzięki któremu mogę realizować kolejny swój pomysł sterylizacji dyszą plazmową. To prestiż, nie tylko dla mnie jako naukowca, ale także dla naszej lubelskiej uczelni. W otrzymaniu go niebagatelną pomocą służyła mi prof. Henryka Danuta Stryczewska, dyrektor Instytutu Podstaw Elektrotechniki i Elektrotechnologii Politechniki Lubelskiej i pierwsza w Polsce kobieta dziekan wydziału elektrycznego. Jestem jej szalenie wdzięczna.

‒ Czyli dalej plazma, o której w obiegowym rozumieniu powiada się, że to…

‒ …Telewizor?

‒ Właśnie. A tak naprawdę czym jest?

‒ W bardzo szerokim pojęciu to zjonizowana materia.

‒ Którą spotykamy, między innymi, w zorzy polarnej czy też w trakcie naturalnych wyładowań elektrycznych, jakimi są pioruny. Z plazmy, podobnie do innych gwiazd, zbudowane jest Słońce.

‒ Nie tylko. Okazuje się, że ponad dziewięćdziesiąt procent widzialnej materii we wszechświecie występuje w formie plazmy.

‒ Czy to znaczy, że należy odwrócić stosowane powszechnie określenie, iż po ciałach stałych, cieczy i gazach plazma jest czwartym stanem skupienia materii?

‒ Według tego, co obserwujemy we wszechświecie, być może jest to pierwszy stan jej skupienia. Trzymajmy się jednak ustalonego kanonu, że u nas na Ziemi jest czwartym i w naszych warunkach stosujemy różne zabiegi, aby ją otrzymać. Jednym z nich są wyładowania  w plazmotronach, czyli generatorach plazmy. Mówiąc w dużym skrócie, w laboratorium, po doprowadzeniu odpowiedniej ilości energii, w obojętnym elektrycznie gazie zachodzić mogą różne procesy, takie jak dysocjacja, wymiana ładunku, wzbudzenie i jonizacja atomów lub cząsteczek. W efekcie tej ostatniej otrzymujemy elektrony i jony dodatnie. Zjonizowany gaz zaczyna przewodzić prąd.

‒ Słowem generowanie i wykorzystanie plazmy stało się Pani pasją.

‒ Tak. Na pewno. Plazma kojarzy się zwykle z wysoką temperaturą, a my w realizacji wymienionego już grantu zajmujemy się plazmą nietermiczną, czyli taką, w której energia elektronów jest znacznie większa od energii pozostałych składników. Tworzymy taką dyszę plazmową, w której temperatura gazu wylotowego może wynosić zaledwie kilkadziesiąt stopni, a nawet być równą temperaturze ludzkiego ciała. Do zakończenia prac przewidzianych w projekcie został nam jeszcze rok. Mamy już skonstruowany aparat. Działa. Urządzenie jest niewielkie i łatwe w obsłudze.

‒ Niewielkie – to znaczy?

‒ Ma wymiary długopisu, oczywiście dodatkowo połączonego z małym układem zasilania i butlą gazu procesowego. Urządzenie jest przenośne i pracuje na powierzchniach wykonanych z rożnych materiałów (w tym z tworzyw sztucznych nieodpornych na wysokie temperatury) o różnych kształtach. Ma w efekcie pomóc w sterylizacji i oczyszczaniu powierzchni, np. strzykawek, implantów, cewników, endoskopów i opakowań. Zakładamy, że również znajdzie zastosowanie w leczeniu trudno gojących się ran.
‒ Rzecz prosta, pracuje Pani z zespołem.

‒ Samemu w takiej dziedzinie niewiele by się osiągnęło. Moimi najbliższymi współpracownikami są: prof. Henryka Stryczewska, dr Jarosław Diatczyk, dr Tomasz Cieplak i mgr Renata Jaroszyńska. Mamy też w swoim gronie czterech młodych naukowców, którzy rozpoczęli pracę nad doktoratami.

‒ I pomyśleć, że w przeszłych czasach niewiele kobiet zajmowało się takimi zagadnieniami, jak Pani.

‒ Nie tyle nie zajmowały się, ile mężczyźni dość skutecznie je blokowali. A nawet… Dość wspomnieć dwie. Jedna z nich to Mileva Marić – serbska matematyczka i fizyczka, pierwsza żona Alberta Einsteina, która, zanim ją porzucił wraz z dziećmi, miała ponoć istotny wkład w powstanie teorii względności. I dr Rosalind Franklin, brytyjska biolog i genetyk. Autorka dokładnego rentgenogramu sodowej soli DNA, na podstawie którego James Watson i Francis Crick odkryli strukturę DNA. Oni dostali Nobla, a o Rosalind zapomniano. Umarła na raka przed przyznaniem tej nagrody. W szkołach rzadko wspomina się o jej udziale.

‒ Nic dziwnego zatem, że będąc obecnie jedną z ambasadorek europejskiej kampanii „Nauki ścisłe są dla dziewczyn!”, prowadzonej przez Komisję Europejską w 27 krajach członkowskich UE ‒  postanowiła Pani ten stan zmienić.

‒ Robię, co w mojej mocy. W dalszym ciągu od kobiet wymaga się głównie sprzątania, prania, gotowania. A kobiety, w odróżnieniu od mężczyzn, są wielozadaniowe i nie powinny godzić się na taki stan rzeczy, który niesie tylko zmęczenie i frustrację. Powinny egzekwować sprawiedliwy podział obowiązków i zacząć w siebie wierzyć, podejmując się realizacji ciekawych zadań. Naukowych także. Nasze grono ambasadorek. w którym są m.in. studentki ścisłych kierunków z różnych europejskich uczelni oraz kobiety realizujące własne pasje i projekty naukowe, przekonuje dziewczyny, że nauki ścisłe nie są, wbrew pozorom, aż tak skomplikowane.

‒ Skutecznie?

‒ Po licznych wykładach, prezentacjach naukowych eksperymentów, rozmowach na czacie, np. na Facebooku, wyjaśniających, między innymi, jak wygląda praca naukowca, i przybliżaniu dziewczynom profili kobiet naukowców – odnoszę wrażenie, że tak. Coraz więcej z nich zainteresowanych jest wstąpieniem w progi takich uczelni jak nasza, z jednoczesnym zamiarem podjęcia dalszej pracy naukowej.

‒ Przy takiej wielości zobowiązań nie ma Pani zapewne chwili wytchnienia.

‒ Jak sobie człowiek odpowiednio poukłada swoje życie – na wszystko znajdzie czas. Osobiście odpoczywam, kiedy maluję na szkle i piszę wiersze. Miałam cztery wystawy w Japonii, jedną w Zamościu i ostatnią w lubelskiej Galerii Gardzienice. Niebawem pojawi się mój pierwszy tomik poezji pt. „Zagubiona spacerowiczka”. Obrazy i wiersze są potrzebą chwili. Prowadzą mnie nieśpiesznie przez meandry życia. Wierzę, że moich czytelników i oglądających obrazy także.

‒ Jestem przekonany, że w Pani twórczości literackiej pojawiło się także haiku.

‒ Nie mogło być inaczej. Nie tylko w przelaniu na papier, ale także i w sytuacji

życiowej. Kiedy po kilku dniach zajęć z moimi japońskimi studentami nie wychodził nam eksperyment, poszliśmy na chwilę w plener, aby odetchnąć. A tam ciepło, słońce… Kiedy wtedy pomyślałam o nas w zaciemnionym laboratorium, zdenerwowanych, bezradnych, a teraz szczęśliwych i uśmiechniętych, wpadły mi do głowy słowa haiku: Wrony kulawe  / Niepotrzebne na ziemi / Coraz wyżej i wyżej / Grawitacja  wolności. Wróciliśmy i wreszcie nam wyszło.

‒ Podobnie jak Pani, i to w kilku dziedzinach.

‒ Mam nadzieję, że dużo jeszcze przede mną. A wyniki to wypadkowa: szczęścia, pasji i poświęcenia czasu.

Leave A Comment