Lubelscy „Tytani” nie wyglądają jak olbrzymy znane z mitologii greckiej, ale podobnie do nich mają w sobie upór, moc, siłę i nieodpartą chęć do walki. W tym przypadku do sportowej walki o punkty w futbolu amerykańskim, który uprawiają już od czterech lat.
Na początku nie mieli boiska i bez względu na pogodę oraz porę dnia trenowali na błoniach pod lubelskim zamkiem. W plenerze nie tylko grali, ale i zakładali na stroje sportowe charakterystyczne ochraniacze bioder i kolan, naramienniki oraz kaski z tworzyw sztucznych wyściełane od wewnątrz. Nie rysowali linii oddzielających poszczególne pola do gry, ale je po prostu wydeptywali, co zwłaszcza w błocie lub śniegu nie było takie trudne. Chociaż z drugiej strony wymagało niemałego wysiłku, bowiem na prostokątnym boisku o długości 120 jardów (109,728 metra) oraz 53 i 1/3 jarda (48,768 metra) szerokości należało jeszcze równolegle do linii końcowych poprowadzić dodatkowe linie punktowe. Po dwie na każdej połowie i przesunięte o 10 jardów bliżej linii środkowej.
Bywało, że w zimie w świetle latarni szukali po treningu swoich ubrań przykrytych białym puchem. W początkach także zdarzało się, iż spisywała ich policja, myśląc, że to jakieś nielegalne zgromadzenie. Obecnie, kiedy już od dwóch lat grają w Polskiej Lidze Futbolowej, kłopoty te są poza nimi i przenieśli się na typowe boisko futbolu amerykańskiego tuż przy liceum nr 6 przy ulicy Mickiewicza w Lublinie.
Podstawowa zasada tej gry, jak podkreślają, nie jest skomplikowana. Dwie jedenastki zawodników po przeciwnych stronach boiska. W zależności od taktyki ustalanej w trakcie meczu przez sztab trenerski i rozgrywających stają naprzeciw siebie ich różne formacje: ataku, obrony i specjalna. W zasadniczym czasie czterech 15-minutowych kwart walczą o punkty. Zdobywają je przez przeniesienie piłki przez linię punktową, rzucenie piłki do zawodnika stojącego za nią lub przez kop piłki na bramkę przeciwnika. A wszystkiego pilnują sędziowie. Pięciu lub siedmiu.
– Podoba mi się ten sport, bo jest bardzo widowiskowy, a przy tym szalenie wszechstronny – mówi Marcin Paprota, skrzydłowy i kapitan „Tytanów”. – Zawodnik poza siłą i wytrzymałością musi być zwrotny i w czasie gry bez przerwy trzeba myśleć, bowiem sytuacje błyskawicznie ulegają zmianie. Jest to gra dla każdego: grubego i chudego. W końcu grubszego ciężej jest przepchać na boisku, ale chudszy szybciej biega i zdobywa punkty. Futbol amerykański uczy charakteru i na tyle na boisku pozwala wyładować agresję, że poza nim nikomu takowa nie przychodzi już do głowy. Jak ktoś będzie trenował z nami trzy razy w tygodniu, a poza tym zaliczy jeszcze siłownię, to nie pomyśli o jakimkolwiek rozrabianiu. Po prostu nie będzie miał na to siły.
Michał Czeranowski, przedtem trenujący piłkę nożną i kick boxing, stwierdza krótko: – To znakomity sport, w którym doskonale można się sprawdzić. – Natomiast Karol Sidorowski, twórca logo klubu i zarazem silny skrzydłowy w formacji ofensywnej, podkreśla: – Każdy mecz to taka adrenalina, że wszelkie urazy i stłuczenia czuje się dopiero w szatni. Szybko się o nich jednak zapomina. Futbol amerykański bowiem wyrabia wytrzymałość. Jednocześnie buduje nie tylko siłę, ale uczy podejmowania szybkich decyzji i współdziałania w zespole.
Zapewne z tego powodu lubelscy „Tytani” stanowią jedną zwartą rodzinę, co podkreślają przy każdej okazji. I to jakże liczną. W tej drużynie są bowiem studenci, pracownicy naukowi, prawnicy, osiemnastolatkowie z lubelskich liceów i dorośli, którzy prowadzą już własne firmy. Najstarszy zawodnik ma 32 lata, a najmłodszy 18. Natomiast w grupie lubelskich juniorów trenują już trzynastolatkowie.
Trzymają się razem. Szanują siebie, przeciwnika i tego uczą innych. Stąd zapewne także ich udział w wielu akcjach charytatywnych. Przebrani za Mikołajów roznoszą paczki do placówek opiekuńczo-wychowawczych (domów dziecka czy pogotowia opiekuńczego) i pomagają w zorganizowaniu Wigilii na Starym Mieście. Często także prowadzą zajęcia dla dzieci, a tuż po meczu zbiegają z boiska i z najmłodszymi robią pamiątkowe zdjęcia. Kilka tygodni temu w Dniu Sportu rozegrali między sobą mecz pokazowy i przy okazji wraz z wolontariuszami zbierali różne rzeczy przydatne w lubelskim schronisku dla zwierząt.
Na ich mecze przychodzi około sześciuset kibiców. Są wśród nich niejednokrotnie całe rodziny. I nie ma tu mowy o jakichkolwiek stadionowych wybrykach. U „Tytanów” jest to po prostu nie do pomyślenia.
Amerykanin Delaine Swenson, prezes lubelskiego Stowarzyszenia Futbolu Amerykańskiego i od czterech lat trenujący „Tytanów”, jest dumny ze swoich zawodników.
– Jesteśmy coraz lepsi jako zespół – stwierdza. – Amerykański duch wygrywania w futbolistach z Lublina zdołał się już mocno zakorzenić. Mimo tego, że zaczęliśmy naukę od podstaw, udało się wpoić w tych zawodników specyficzny dla tej gry sposób myślenia.
Od rozegrania pierwszego meczu futbolu amerykańskiego, co miało miejsce w Nowym Brunszwiku, minęły 144 lata. Wprawdzie lubelska tradycja jest dużo krótsza, ale „Tytani” są zgodni co do tego, że ten rodzaj futbolu przede wszystkim uczy walki z przeciwnościami losu. Kiedy pada się na boisku, trzeba od razu wstać i iść (grać) dalej. Nie ma innego wyjścia. A jeżeli się nie podniesiesz, to już nie grasz w futbol. To jest twarda szkoła życia.
Tekst Maciej Skarga
Foto Michał Fujcik