Idzie jak po grudzie, z mozołem, zmęczeniem przechodzącym we wściekłość, z takim znużeniem drogą, że cel wędrówki wyparował. Jednostajność, nuda, szarość, brak polotu, przewidywalność. Uśmiech jest faux pas, jeśli już, może pełnić funkcję gorzkiej ironii. Sen nie jest odpoczynkiem tylko ucieczką; sen przerywany, niespokojny, coś jak za słaby lek przeciwbólowy. Alkohol, prochy, seks, adrenalina, hazard, internety, cały ten klasyczny arsenał zawodzi. W końcu brakuje już słów, żeby komunikować swój stan, brakuje słów i sił do werbalizacji. Bo i po co. Wszystko tętni pustką. No właśnie nie wyje, nie ma nic z emocjonalnej erupcji, nie daje pola do teatralnych atrakcji. Tętni, piszczy cichym, jednostajnym wwiercającym się w jaźń dźwiękiem, głośno kapie jak nieszczelny kran w dużym pustym pomieszczeniu. Do zrzygania, niestety bez przynoszącego ulgę finału.
Nie mam depresji. Tak ją sobie nieumiejętnie wyobrażam, z całą świadomością, że to karykatura. Boli bardziej zwłaszcza teraz, gdy kapiący kran i pisk w głowie znajduje podkład w katarynkowym Jingle bells. Jestem bezbronny, ja, zwykły winiarz, wobec takiego stanu. Chociaż handluję przyjemnością, to wiem, że najlepsze Barolo, Tokaj, Rioja i Bordeaux z całym ich sex appealem nie poradzą, bo depresja odbiera smak. Trzeba lekarza.
Z drugiej strony wszystko to, co nazywamy troską, czułym towarzyszeniem, jest środowiskiem koniecznym, choć niewystarczającym, by wydobrzeć. Babciny makowiec, ryba podług rodzinnej tradycji, oszałamiająca zapachem domowa drożdżówka, kieliszek świetnego wina to są nasze zwykłe ludzkie sposoby, żeby powiedzieć, że jestem obok.
Jeśli całe kulinarne świąteczne zamieszanie ma jakikolwiek sens, to wyłącznie ten. Ludzie stworzyli język pozaintelektualny, trafiający wprost, bez pojęć, jak muzyka. Pojęcia są tu wtórne, tak często brakuje przecież słów, by wyrazić, jak smakuje i jak bardzo nam zależy, by innemu smakowało. Codziennie przychodzą do mnie ludzie, którzy proszą o pomoc w wyborze wina dla żony, męża, przyjaciół. Czasem wybór jest długi, z uważnością zegarmistrza, wybredny. Niby banał, ale jeśli o tym pomyśleć, to najpowszedniejsza, a w swojej powszedniości niezwykła ludzka miłość. Składnik, bez którego najlepiej zastawiony stół nie nakarmi, a najlepsza butelka wina, mimo genialnej kompozycji, będzie kakofonią.
Bądźmy więc blisko, czuli, troskliwi. Mamy kilka dni i wyjątkowe narzędzia, by powiedzieć innym to, czego słowa nie unoszą. Dobrych Świąt!
Łukasz Kubiak