fbpx

Wolność, Sztuka, Ulica

19 maja 2017
709 Wyświetleń

Foto Katarzyna Zadróżna

Meeting of Styles to spotkania ludzi, którzy lubią podróżować, pragną poznawać i doświadczać nowych rzeczy, nie patrzą na świat przez sztywne ramy. Łączy ich wspólna pasja. Graffiti, którego nie robią pod czyjeś dyktando, tylko dla siebie. Lublin po raz trzeci stał się stolicą Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Graffiti, wcześniejsze edycje organizowane były najpierw w Łodzi, a potem we Wrocławiu. Jednak to w Lublinie Meeting of Styles zagościł na dobre. Ten największy na świecie festiwal swoje korzenie ma w niemieckim mieście Wiesbaden, gdzie po raz pierwszy odbył się w roku 1997. Na tegoroczną edycję festiwalu grafficiarze zjechali licznie. Kilkadziesiąt osób z całego świata: Hiszpanii, Włoch, Anglii, Węgier, Niemiec, Brazylii, Czech oraz Polski. Do pomalowania były dwie ściany przy Hali Globus na ulicy Zana w Lublinie oraz trzy miejskie autobusy, które ozdobione graffiti jeżdżą teraz dumnie ulicami miasta.

Nie każdy napis na murze jest graffiti

Pierwszy dzień Meeting of Styles to spotkanie na Placu Litewskim, gdzie do pomalowania była tzw. instalacja. Tam każdy, kto miał choć odrobinę wyobraźni i zdolności plastycznych, mógł mieć do dyspozycji legalną ścianę. –Celem instalacji była interakcja z otoczeniem, przechodniami. Miała ona zainteresować tematyką graffiti, a zarazem dać do myślenia, czym ono jest – mówił Łukasz Kuzioła organizator z ramienia UM Lublin.    Cel został osiągnięty, bo instalacja cieszyła się dużym zainteresowaniem. – Byłyśmy ciekawe, jak taka impreza wygląda i na czym polega malowanie graffiti. Podziwiamy ludzi, którzy potrafią to robić. Tak jak obserwujemy tutaj malowanie tej folii, to wydaje się nam, że efekt końcowy będzie całkiem fajny. Jesteśmy zdania, że graffiti w Lublinie powinno być, bo wtedy na osiedlach jest zupełnie inaczej, przyjemniej i kolorowo. Zdecydowanie sądzimy, że lepiej wyglądają pomalowane ściany na przykład garaży w graffiti niż takie jednolite i brudne- mówiły zgodnie Gosia, Olga i Klara, uczennice lubelskich liceów, przyglądając się pracy Arina z Wrocławia, który swoją przygodę z graffiti zaczął 12 lat temu. Arin ukończył technikum samochodowe, ale to nie samochody stały się jego pasją i sposobem na życie, ale właśnie graffiti, o którym tak opowiada podczas malowania:  – Na początku, gdy zaczynałem malować, to ludzie gonili mnie, bo jak zobaczyli takiego małego chłopaka z puszką, to od razu zakładali z góry, że na pewno nie umiem nic namalować, że będę uprawiał wandalizm. Świadomość tego, czym jest graffiti, była wtedy jeszcze bardzo mała ale teraz to się powoli zmienia. Niejeden z nas, grafficiarzy, skończył szkołę plastyczną i poszedł w kierunku graffiti. Arin w Lublinie pierwszy raz malował w miejscu publicznym i dla niejednego przechodnia na Placu Litewskim było to także pierwsze spotkanie z grafficiarzem malującym legalnie.

Jedni uważają graffiti za wandalizm, a drudzy za sztukę, jako że graffiti jest jednym z rozwijających się kierunków artystycznych, zaś sami grafficiarze współpracują z organizacjami miejskimi i pozarządowymi czy z organizatorami festiwali. – Zdania są podzielone. Ale nie zgodzę się, że graffiti jest wandalizmem. Trzeba na to spojrzeć z perspektywy tego, kto to robi i jak to robi, bo nie każdy napis na murze jest graffiti – mówi Arin.

Dzikie Węże, Siła kobiet i…

Trwającemu trzy dni Meeting of Styles towarzyszyły nie tylko artystyczne emocje. Podczas rozgrywanego pierwszy raz w Lublinie Turnieju Koszykówki Ulicznej Siemens AGD Grand Prix Lublin zagrało siedemnaście drużyn z całej Polski. Główną stawką w grze była klasyfikacja do rozgrywanych w Gdyni Mistrzostw Polski Grand Prix Polska Siemens AGD. Zwycięstwo zapewniła sobie drużyna Dzikich Węży z Warszawy. Nie zabrakło też dobrego światowego kina. Wielbiciele sztuki bez granic mogli obejrzeć dwa filmy dokumentalne „Siła kobiet” w reżyserii JR, sławnego street-artowca, który w swoim filmie opowiada o sile kobiet mieszkających w najbiedniejszych zakątkach świata, zaś drugi dokument „Bomb It 2” Jona Reissa opowiadał o sztuce graffiti na obszarach Azji, Azji Południowo-Wschodniej, Bliskim Wschodzie, Europie, Stanach Zjednoczonych i Australii. O tym, że graffiti wykorzystywane jest na wielu płaszczyznach życia społecznego, mówiły nie tylko wyświetlane podczas Meeting of Styles filmy dokumentalne, ale także to, co obserwujemy na co dzień. Graffiti jest powszechnie wykorzystywane w reklamie, aranżacji wnętrz, ilustrowaniu książek, grafice komputerowej czy projektowaniu ubrań, ale aby tak się działo, najpierw musiało się chcieć wyjść na ulicę przyszłym twórcom murale. – W samym Lublinie bum na bycie grafficiarzem minął, a było to w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Teraz zostali tylko ci najbardziej wytrwali, którzy podróżują po świecie, aby malować na ścianach w różnych jego częściach, bo własnie to jest ich pasją – mówił Łukasz Kuzioła.     Zainteresowani są zgodni co do tego, że grafficiarzy jest coraz mniej, bo większość projektów powstaje za posrednictwem komputerów. A bycie grafficiarzem wymaga zaangażowania – pomysłu, wyjścia na ulicę, znalezienia miejsca i wzięcia do ręki farby. Samych farb potrzebnych do namalowania tylko jednego graffiti trzeba minimum siedem, ale najlepiej mieć ich 20, tak aby grafficiarz mógł efektywnie wykończyć swój „obrazek”. Ale to są koszty, ponieważ jedna puszka spreju kosztuje około 15 złotych. Nikt im nie płaci za malowanie ani nie zwraca za spreje, wszystko pokrywają ze swoich poborów, czasami zdarza się, że są proszeni przez administracje budynków o zamalowanie obdrapanych czy brudnych elewacji. Zwracają się do nich także konkretni przedsiębiorcy z prośbą o pomalowanie ściany, ale gdy dowiadują się, ile kosztuje wykonanie graffiti, wycofują się z propozycji, gdyż taniej jest pomalować ścianę na jednolity kolor.

Graffiti: It’s my life

Początki polskiego graffiti to Szczecin 1994 roku i Xman, który jest współzałożycielem pierwszego składu w Polsce, czyli grupy grafficiarzy malującej razem. Pomimo że dobiega już czterdziestki, założył rodzinę i pracuje zawodowo, nadal w wolnej chwili maluje graffiti. – Klasyczne graffiti bazuje gównie na napisach, są to imiona, podpisy, tagi, ksywy, ale nie tylko, bo są i scenki, twarze, kompozycje graficzne, abstrakcje. Poprzez farbę można wyrazić to, co się chce, to tak jak jest w przypadku tradycyjnego malarza. On robi to na płótnie, my zaś malujemy na ścianie. My, starzy grafficiarze, mamy zasadę, że starych budynków nie ruszamy. W ogóle graffiti nie pasuje do zabytków, ono pasuje do nowej zabudowy i do urbanistycznych molochów.

Wyróżnia się kilka rodzajów graffiti: undergrandowe, nielegalne i legalne. Jeden z wrocławiskich grafficiarzy, który nie chce ujawniać swojego pseudonimu, z błyskiem w oku tak opowiadał o graffiti – Mężczyźni pod wpływem kreatywnego myślenia zaczęli coś robić i tak powstało  graffiti. Ci, którzy nie mają kreatywnego myślenia, oglądają sport i to staje się ich pasją. – Twórac murale z Wrocławia utrzymuje się z umiejętności nabytych podczas tworzenia graffiti, które przenosi na inne sytuacje zawodowe, np. grafikę komputerową czy wykonywanie ilustracji. Ukończył studia wyższe na kierunku rzeźba, a graffiti zajmuje się od kiedy pamięta. – Graffiti dało mi ten pierwszy strzał. Graffiti it’s my life. Graffiti jest dla ludzi ze środowiska, a nie dla ludzi spoza środowiska. Graffiti ma dwa oblicza twórcze, gdzie człowiek się stara, zastanawia się, jak to zrobić, żeby było to fajne, dobór kolorów, cała ta praca artystyczna. Uważa, że graffiti jest domeną mężczyzn. Są oczywiście także kobiety, ale jak na razie w Polsce jest ich tylko kilka „składów”. Liczba zrobionych tagów na mieście jest dla każdego grafficiarza bardzo istotna, gdyż w ich środowisku o tym, czy jest się mocnym i silnym, decyduje ilość zrobionych sreber, czyli nielegalnych obrazków. Nie jesteśmy jednak w tej materii zaściankiem  i na wielu ścianach świata reprezentuje nas wielu młodych ludzi z Polski i Lubelszczyzny. Prace polskich grafficiarzy można spotkać na stronach książek i artykułów zachodnich gazet. Polscy twórcy bywaja również bohaterami reportaży traktujących o legalnym i nielegalnym graffiti.

A wracając do Lublina. To, co pozostało po tegorocznej edycji Meeting of Styles, to ściany, zdjęcia, filmy na Youtube i portalach społecznościach oraz wzbudzające zainteresowanie „obrazki”. Zapewne ściany niebawem zniszczeją, ale pozytywne emocje pozostaną.

Tekst Agnieszka Stefanek

Zostaw komentarz