fbpx

Zamiast buraków – Arena Lublin

27 września 2015
Komentarze wyłączone
986 Wyświetleń

IMG_5291…i znowu mijałem pachnący jeszcze od farby nasz lubelski stadion. Gdzieś tam ciągle widzę pod spodem „ARENA LUBLIN” – ot, przypadłość niepoprawnego kibica –  tytuł pewnego musicalowego przeboju – „YOU’LL NEVER WALK ALONE”. Przez wiele lat byłem kibicem Liverpoolu, do czasu, kiedy odszedł z niego nasz Jurek Dudek. Mało tego, 22 sierpnia 1967 roku z grupą przyjaciół z Francji pojechaliśmy na ANFIELD, to była chyba środa. Miejscowi rozgrywali mecz z londyńskim Arsenalem. Wygrali 2 do 0, obie bramki strzelił ich wówczas gwiazdor Roger Hunt. Bardziej akurat zainteresowany byłem bramkarzem legendą – Rayem Clemensem, bronił fantastycznie… – no i  śpiewaniem „YOU’LL NEVER WALK ALONE”. Ciary po plecach, tam trzeba być i przeżyć to. Kiedy otwierano naszą ARENĘ, pomyślałem, że fajnie byłoby zaprosić na tę uroczystość żyjącego, i nadal w zdrowiu, częstego gościa Anfield, Gerry’ego Marsdena. Dla niego, dla Beatlemanii i samych Beatlesów wyprosiłem u szefa „LAJF–u” tych garść spisanych wspomnień. To też była jesień, jak teraz, na Wyspach szał, początek Beatlemanii, najnowszy singel zespołu „SHE LOVES YOU” spada i z powrotem wchodzi na szczyty list przebojów. Co ciekawe, w tym tasowaniu oprócz Beatlesów liczył się tylko nowy produkt George’a Martina – notabene, ich producenta, odświeżony finałowy temat musicalu „CAROUSEL”. Martin od dawna chciał to nagrać, miał pomysł na smyczki, no i był wielkim fanem dzieła Richarda Rodgersa. Cała historia narodzin wspomnianego musicalu to epopeja. Rodził się po ogromnym sukcesie „OKLAHOMY”, tuż pod koniec wojny, w 1944 roku. Właściwie całą historię dramatu na początku poprzedniego wieku wymyślił Węgier – FERENC MOLNAR („LILIOM”), a powielił ją w swojej IMG_5311książce OSCAR HAMMERSTEIN II. Piękno melodii i słów chyba pierwszy po premierze spektaklu dostrzegł wspomniany Węgier, a zaraz potem FRANK SINATRA (ciekawostka), nagrywając własną wersję i wydając ją na singlu. Spodobał się i był wysoko notowany na amerykańskich listach, Nie będę wymieniał artystów, którzy to po Sinatrze też włączyli do swojego repertuaru. Chyba najbardziej cenię sobie wykonanie JUDY GARLAND, mamuśki Lizy Minnelli oraz – bardziej przez zaskoczenie – Elvisa. Choć najnajbardziej jednak GERRY’EGO MARSDENA i towarzyszących mu w nagraniu oraz na scenie liverpoolczyków – THE PACEMAKERS. To się działo w tym samym studiu przy Abbey Road, gdzie swoje przeboje i płyty nagrywali Beatlesi. Kolega i przyjaciel Paula i Johna, znajomek niemal z tej samej ulicy (notabene, na początku nagrał to, co Beatlesi odrzucili na początku kariery – „HOW DO YOU DO IT?”, czyniąc z tego pierwszy swój przebój), przyjął propozycję Martina rejestracji „You’ll Never Walk Alone”. Co ciekawe, pierwszymi słuchaczami po zgraniu byli Beatlesi. Mało kto wierzył w tak ogromny sukces wydanego niebawem singla – a jednak, HIT. Wracając do Anfield Road. Na stadionach Anglii był taki zwyczaj, że podczas przerw puszczano całą dziesiątkę aktualnych przebojów Radia Luksemburg i tygodnika „New Musical Express”. Piosenki były krótkie, nieprzekraczające 3 minut, toteż mieściły się w czasie odpoczynku piłkarzy po pierwszej połowie. Najczęściej w głośnikach tamtej jesieni, począwszy od października do końca roku, grano „She Loves You” i finał „Carousel”. Kibice, nucąc najczęściej za Gerrym, przez pierwszy rok uczyli się i tekstu, i chóralnego śpiewania. Kiedy ja tam byłem, było już perfect – zaczął się akurat czwarty sezon rozgrywek. Bardzo zazdroszczono Liverpoolowi tego stadionowego hymnu, każda z drużyn chciał mieść swój: Chelsea, Leeds, Manchester maxresdefaultUnited i City… – a potem drużyny całego świata. Mało tego, „You’ll Never…” „bezwstydnie” śpiewano na innych stadionach Anglii i Szkocji, ale i również świata, nawet w Japonii. Tylko FC LIVERPOOL mógł mieć u siebie z mikrofonem GERRY’EGO MARSDENA – czyli ORYGINAŁ! Miały go i Katowice, tamtejszy ośrodek telewizyjny zaprosił liverpoolczyka do siebie (połowa lat 60.), i zaśpiewał w programie m.in. hymn z Anfield. ONIEMIAŁEM, mało kto o tym pamięta. Stefan Majewski, nasz znakomity obrońca, dał mi numer komórki do Jurka Dudka. Dzwoniłem, dzwoniłem, nawet się nagrałem, bez skutku. Uprzedzono mnie, że odbiera telefony dwa razy do roku. Nasz lubelak, szef „Przeglądu Sportowego” – Michał Pol, też potwierdził zachowanie naszego znakomitego bramkarza. A  marzyło mi się wspólne odśpiewanie z imiennikiem, choćby a cappella, początku – „When You Walk Through a Storm…” „kiedy idziesz przez burzę”, i dalej – „trzymaj zawsze głowę wysoko…”. Marzy mi się również taki HYMN naszej ARENY. Nawet maczałem palce przy produkcji hymnu Górnika Łęczna. Wtedy tam w Liverpoolu ktoś mi powiedział, że Anfield to było kiedyś pole, pastwisko, krowy po nim dumnie kroczyły i grano w golfa – a tak naprawdę pierwszym właścicielem stadionu był konkurent zza miedzy, EVERTON. My to w Lublinie też mamy dwie konkurencyjne drużyny… kto by pomyślał, że nasz stadion z kolei powstał na „burakach cukrowych”, znam nawet pewną nieprzyzwoitą pieśń o buraku…

gerry-and-the-pacemakers-youll-never-walk-alone-columbia

Tekst Jerzy Janiszewski

Foto Marek Podsiadło

Komenatrze zostały zablokowane