fbpx

Zostaw stereotypy na zewnątrz, czyli imperium pod złotymi kopułami – notatka z podróży 

11 października 2019
878 Wyświetleń

tekst i foto Natalia Wierzbicka 

 

Lot z Lublina trwał niewiele ponad godzinę. Boję się latać, ale podróż minęła bez przeszkód. Lotnisko w Kijowie przywitało błyskawiczną odprawą, walizki już na nas czekały. Taksówka z lotniska na Majdan jechała zaledwie 20 minut. Opłaca się wzywać przez telefon, tak jak u nas. Hotel Ukraina z widokiem na Majdan, śniadania obfite, po wschodniemu, czyli kotlety, ziemniaki , jajka, ciasta – wszystko na raz, taki prawie obiad. Zaczęło się interesująco.

 

Są tacy, którzy uważają, że specyfikę miasta najlepiej poznaje się przez lokale gastronomiczne. Wychodzimy z hotelu i od razu pierwszy z nich – Pizza Veterano, sieć lokali założona przez weterana wojny z Rosją, gdzie zatrudniają jako kucharzy byłych żołnierzy. Cały wystrój jest zrobiony z wojennych pamiątek. Pełno naboi, plakietek – totalny demobil. Taka jest właśnie stolica Ukrainy – po trochu składa się z całkowicie różnych opowieści.

 

Matrioszki pełne Leninów

 

Zwiedzanie zaczęliśmy od Majdanu, czyli placu Niepodległości, największej tego typu przestrzeni w stolicy Ukrainy. Czuć atmosferę walki sprzed kilku lat. Na całym placu stoją samowolnie stawiane pomniki z cegły i płyty z granitu upamiętniające zabitych. Kwitnie handel, można kupić bransoletki w kolorach narodowych. Cel – wspieranie rodzin zabitych.

 

Potem główna ulica Kijowa – najszersza na świecie. Nazywany kijowskim Newskim Prospektem Chreszczatyk ma szerokość 57 m, czyli spokojnie można uprawiać biegi na 60 metrów. Socrealistyczny monumentalizm, rozmach, idealny na wojskowe defilady. Kierując się do Soboru Mądrości Bożej, kupujemy kawę w kiosku Aroma. Gorąca, pachnąca, najlepsza. Ta w lokalach do tej się nie umywa.

 

Idąc dalej, mijamy estetyczne skwery, miniparki, rzeźby, ławeczki. Centrum miasta jest bardzo zadbane. W wielu miejscach stoją stragany z pamiątkami. Zachwyca brak plastiku, wszystko jest zrobione z drewna, płótna, samo rękodzieło, żadnej chińszczyzny, nierzadko sprzedający siedzą i dorabiają asortyment na miejscu. No i matrioszki ze wszystkim – od Lenina do Minionków.

 

Proza wyparta przez poezję smaku

 

Powoli wkraczamy w sam środek dawnego imperium. Rozmach głównie dotyczy architektury. Najpierw mijamy Złotą Bramę (ceglana, ze sztuczną trawą po bokach), część dawnych murów obronnych. Potem Sobór Mądrości Bożej, czyli Sobór Sofijski – cerkiew wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO, której budowa zaczęła się na początku XI wieku, obecnie muzeum państwowe. Na zewnątrz biała elewacja, zielono-złote kopuły. W środku płaskorzeźby, łuki, półmrok, mozaiki, pokryty złotem ołtarz robią wrażenie. Z aparatem fotograficznym weszłam na wieżę. Musiałam. I dobrze zrobiłam.

 

Kolejna przerwa na jedzenie. Leave your stereotypes outside – to hasło z elewacji trafnie opisuje cały nasz trip do Kijowa. A restauracja nazywa się „100 years back in the future”, więc dość przewrotnie, zwłaszcza że cała jest w klimacie ponadczasowej ukraińskiej kuchni. Kelnerzy sugestywnie opowiadają o procesach powstawania tradycyjnych dań. Wiadomo, z jakim efektem dla naszych żołądków. Lokalne produkty, mus z batatów, wątróbka, barszcz ukraiński, bryndza, podpiwek, prażony groch na przekąskę, różowy sos w skorupce z jajka. Oszołomieni próbujemy smażonych pszczół, na których wcześniej zrobiono alkohol. Proza została wyparta przez poezję. Generalnie we wszystkich restauracjach wszyscy dużo opowiadają o tradycji, naturalnych procesach, wiedzą, że to jest ważne. Również wystrój lokali jest staranny, dbałość o szczegóły powala, wszystko jest custom made, niepowtarzalne.

 

Ostatnia barykada

 

Padół to dawna rzemieślniczo-targowa dzielnica Kijowa z zachowanymi do dziś licznymi zabytkami. Tu znajduje się wzgórze zamkowe, monaster florowski, Akademia Mohylańska, dom Iwana Mazepy i muzeum M. Bułhakowa. W pobliżu marina. Wchodzimy na statek wycieczkowy, aby odbyć bardzo fotogeniczny rejs po Dniestrze – z pokładu dobrze widać Ławrę Peczerską – prawosławny klasztor o prawie tysiącletniej historii, którego kopuły górują nad miastem. Świeże powietrze wzmaga apetyt. Ostatni punkt programu tego dnia to nomen omen The Last Barricade. Lokal bardziej utajniony niż akta KGB. Znajduje się w podziemiach pod Majdanem, wejście wygląda jak drzwi do kotłowni. Wystrój jest przesycony historycznymi odniesieniami do czasów Rosji Radzieckiej, wojny ojczyźnianej i pomarańczowej rewolucji. Podobnie jak w innych lokalach, obsługa organizuje minitour z gośćmi, pokrótce opisując kulisy powstania lokalu. Tutaj dodatkowo posadzili nas na stołkach barowych, które po chwili odjechały do jeszcze bardziej utajnionej sali – atmosfera jak w spektaklach Leszka Mądzika albo James Bond meets East. Oprócz tradycyjnej kuchni serwują też burgery i zaskakująco dobre pierogi z chałwą.

 

Na dniestrzańskim moście

 

Kolejny dzień pobytu w Kijowie zaczynamy od wycieczki metrem, które jest najgłębszym w Europie, ma ponad 100 metrów. W razie wybuchu wojny metro zamienia się w schron z całą potrzebną infrastrukturą i szczelnymi śluzami. Dojeżdżamy do stacji zlokalizowanej na… moście na Dnieprze. Mocny kontrast. Znak charakterystyczny – dwa pomniki z czasów ZSRR, ale parytetowo kobieta i mężczyzna. Co ciekawe, socrealizm i brutalizm są wszędzie, o dziwo budzi to sentyment i zachwyt.

 

Następny przystanek to najświętsza ze świętych Ławra Peczerska, zespół klasztorny, który powstał w pieczarach, jakie sobie wydłubali kiedyś mnisi, a które z czasem przeobraziły się w imponującej urody cerkwie. Aby zwiedzić wzgórze klasztorne, kobiety muszą mieć nakrycie głowy, a do katakumb dodatkowo trzeba wejść w zapasce, rodzaju spódnicy. We wnętrzach czuć cudownie pachnące świece z pszczelego wosku, dzięki którym można obejrzeć mumie mnichów. Półmrok miesza się ze złoceniami, nad głowami wiszą ciężkie od kryształów żyrandole, a na ścianach widnieją wizerunki świętych.

 

Kolejny punkt programu – Muzeum Wojny. Samograj fotograficzny, zdjęcia same się robią. Wielkie pomniki przekroju klasowego, który walczył na wojnie, i kontrast tych olbrzymów, który zniewala. Dużo betonu, w którym tkwi jednak jakieś piękno i mroczna siła. Obok wrażenie robi pomnik matki ojczyzny – wyższy niż Statua Wolności, też można wejść na górę. I nagła zmiana sytuacji – restauracja Chicken Kiev. Absolutne szaleństwo z wystrojem – dywan z kurczakiem, krzesła wycinane w kurczaki i menu w 3d. Tradycyjny kotlet po kijowsku, czyli nasz devolay z masłem w środku, ale i z kostką przyozdobioną kokardką, rosół, barszcz, pierogi. Imponujące wnętrze z dekoracją będącą czymś pomiędzy secesją a współczesnością, dopracowane do najmniejszego szczegółu.

 

Tołstoj, wódka i falbanki

 

W Kijowie są liczne ślady działalności Polaków. Na Padole mieszkał z rodzicami młody Bolesław Leśmian. Z kolei architekt Władysław Horodecki zostawił po sobie kilka ważnych realizacji. Był nazywany polskim Gaudim. Z Kijowa chciał zrobić Paryż Wschodu, tworzył w stylistyce modernizmu, wyprzedzając epokę – używał betonu. Był także przedsiębiorcą i mecenasem sztuki. Do dziś, nie tylko wśród słuchaczy kijowskiej akademii sztuki, uważany jest za źródło inspiracji.

 

Ostatni dzień pobytu w Kijowie i ostatnia biesiada w restauracji. Klimat jak z Tołstoja, Prusa, falbanki, koronki, książki i obrazy. Wódka w suchym lodzie, śledź, szuba, pierogi, nalewka chrzanowa (bardzo dobra), papryczki, kiszone chili, do tego ogórki, pomidory, ciemny chleb. Klasyczny zestaw pod wódkę. Ale i tak restaurację Pervak goście chwalą głównie za te nalewki o bardzo różnych smakach.

 

Dla Polaków Kijów to miasto pełne sentymentów i nostalgii za młodością swoich przodków. Na każdym kroku dużo dobrej architektury i znakomitych wnętrz. Mało kiczu, dużo prawdziwego rzemiosła i sztuki. Prawdziwe smaki kuchni ukraińskiej. Przestrzeń i liczne skrajności. I wszystko szalenie fotogeniczne. Zapasy przywiezionego kawioru i koniaku stopniały błyskawicznie, głowa pełna pomysłów na cykle fotograficzne – moje serce już tęskni za Kijowem.

Zostaw komentarz