fbpx

Wiara, wiedza, wytrwałość

13 lipca 2017
18 355 Views

Narodziny dziecka to specyficzna rewolucja w życiu każdej rodziny. Jeszcze większa, jeżeli dochodzi do nich zbyt wcześnie. O problemach wcześniaków i współczesnych matek, a także rozwoju neonatologii z dr Marią Migielską-Wołyniec, specjalistą z oddziału patologii noworodków Samodzielnego Publicznego Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Bożego w Lublinie, rozmawia Aleksandra Biszczad, foto Andrzej Mikulski.

Zacznijmy od wytłumaczenia, czym tak naprawdę jest neonatologia?

– To dziedzina, która wyodrębniła się z pediatrii, a dotyczy stanu noworodka od momentu urodzenia do około miesiąca po porodzie. Jeżeli dziecko urodziło się przedwcześnie, to okres noworodkowy się wydłuża. Interesujemy się oczywiście przebiegiem ciąży, ściśle współpracujemy z lekarzami ginekologii i położnictwa. Neonatologia zajmuje się w zasadzie wcześniakami i noworodkami. To dziedzina medycyny, która bardzo szybko się rozwija, a dzieje się tak przez rosnącą liczbę przedwczesnych porodów, jak i patologii noworodka. Neonatologia zwiększa szanse wcześniaków na przeżycie i normalne funkcjonowanie. Pewnym punktem zwrotnym w dziejach neonatologii były narodziny syna Johna Kennedy’ego, Patricka. Był wcześniakiem, niestety nie udało się go uratować. Po tym zdarzeniu przeznaczono duże środki finansowe z budżetu państwa na rozwój ratownictwa wcześniaków, a świat medycyny zwrócił wtedy swoją uwagę na ten temat. Od tamtej pory neonatologia nieprawdopodobnie się rozwinęła. Noworodek urodzony o czasie też nie zawsze jest zdrowy, zdarzają się wady wrodzone niekiedy wymagające natychmiastowej interwencji medycznej.

Dane pochodzące z różnych statystyk są zbliżone – w Polsce co około 10 dziecko rodzi się jako wcześniak. Jakie są tego przyczyny i co jest w tej sytuacji priorytetem?

– Przyczyny są bardzo różne. Mogą to być przebyte dotychczas choroby, wady budowy układu rozrodczego czy problemy hormonalne. Obecnie kobiety coraz później decydują się na założenie rodziny i żyją w dużym stresie, co również ma wpływ na przebieg ciąży. Wady rozwojowe u płodu też mogą przyspieszyć poród. Problemem bywają: sposób życia, dieta, używki czy złe warunki socjalne. A czasami po prostu tak się dzieje. Z uwagi na to, że dziecko przebywało w łonie matki zbyt krótko, jest nieprzygotowane do samodzielnego funkcjonowania poza nim, a najczęstszym problemem u wcześniaków są nie do końca wykształcone płuca, które nie pozwalają dziecku samodzielnie oddychać. Wtedy ratunkiem jest respirator. Niektórzy specjaliści uważają, że jest to jedno z najważniejszych urządzeń na oddziale patologii. W płucach wcześniaków jest za mało surfaktantu – substancji, dzięki której zmniejsza się napięcie powierzchniowe pęcherzyków płucnych. Zapobiega ona ich zapadaniu się i sklejaniu podczas wydechu. Respirator pomaga dziecku oddychać i wspomaga rozwój pęcherzyków płucnych. Inne urządzenia wspomagają proces oddychania lub monitorują parametry organizmu, inne służą do podawania pokarmu i lekarstw oraz utrzymują właściwą temperaturę ciała noworodka. Wcześniak ma zbyt mało tkanki tłuszczowej i za słabe mięśnie, żeby samodzielnie wytwarzać ciepło, dlatego też przebywa w inkubatorze. Zazwyczaj czujniki inkubatora podłączone są do skóry małego pacjenta i maszyna automatycznie dopasowuje temperaturę do potrzeb dziecka. Dysponujemy aparaturą, która rejestruje niemal wszystko, od pracy serca, utlenowania tkanek aż po sprzęty zapewniające dobrych oddech i wymianę gazową, ale i tak najważniejszy jest oczywiście zespół wykwalifikowanych specjalistów.

Specjalistów, którzy będą mieli również podejście psychologiczne. Jak rozmawiać z rodzicami, którzy po porodzie nawet nie mogą przytulić swojego dziecka?

– To trudna sytuacja, konfrontacja marzeń, wyobrażeń ze zwykłym, czasem brutalnym życiem. Mówię osobom, których praktycznie nie znam, rzeczy, których nigdy od nikogo nie chcieliby usłyszeć. Czasami matki wcześniaków obwiniają się za przedwczesny poród. Każdy reaguje inaczej. Musimy wykazać się podejściem psychologicznym. Zwykle na pierwszym miejscu jest po prostu dziecko, rodzice zaskakująco szybko dopasowują się do sytuacji i przestają myśleć o sobie. Najważniejsza jest pierwsza doba, a później kolejne trzy dni. My jako lekarze posługujemy się skalą Apgar i skalą dojrzałości morfologicznej i neurologicznej Dla rodziców znaczenie ma każda kolejna godzina, która jest na wagę złota. Mimo wszystko rodzice nawet po wysłuchaniu szeregu złych informacji, na ogół pytają: „Ale wszystko będzie dobrze, prawda?”. W środowisku neonatologów mówimy, że w takich sytuacjach potrzebne jest 3xW, czyli Wiara, Wiedza, Wytrwałość. To zasada obowiązująca zarówno lekarzy, jak i rodziców. Bo czasami jest tak, że nasza wiedza, wszelkie starania nie przynoszą efektów, ale nadzieja wciąż każe nam walczyć. Natomiast rodzice szybko muszą nauczyć się opieki nad wcześniakiem, cierpliwości, bo jest to sprawa zupełnie inna niż w przypadku zwykłego porodu. No i oczywiście muszą wierzyć w pomyślne rozwiązanie sytuacji.

Jak wygląda kontakt rodzica z wcześniakiem?

– Wcześniaki wymagają szczególnej opieki medycznej i troskliwej pielęgnacji ze strony rodziców, bo wcześniactwo niesie ze sobą sporo zagrożeń. Maleństwo, w zależności od przypadku, na ogół musi pozostać w inkubatorze, podłączone do różnej aparatury. Kontakt z rodzicem, choć w tej sytuacji ograniczony, jest wręcz wskazany. Rodzic, przy zachowaniu ostrożności, może pogłaskać je w inkubatorze. Powinien być blisko, bo dziecko to wyczuwa. Z czasem można je wziąć na ręce, bo dotyk, poczucie bezpieczeństwa, w rozwoju odgrywają ogromną rolę.

Pracuje Pani w zawodzie prawie 30 lat, w tym czasie wiele się zmieniło na oddziałach noworodkowych.

– Gdy zaczynałam pracę, szpitale były przepełnione i niedoinwestowane, dostęp do leków przeciwbólowych ograniczony, a warunki lokalowe koszmarne. Jedna wspólna łazienka znajdowała się gdzieś na końcu korytarza, a dla kobiety po ciężkim porodzie przejście kilku kroków to nie lada wysiłek. Sama neonatologia poczyniła ogromne postępy, kiedyś granicą przeżycia noworodka była waga 1000 gramów, teraz granica to 500 g i 22 tygodnie życia. Zmieniło się dużo, możliwości są coraz większe. Zmieniło się również podejście do rodzicielstwa. Kiedyś ojciec przy porodzie był rzadkością, dzisiaj to zupełnie normalne. Matki nie miały zdania na wiele tematów, godziły się na złe traktowanie. Teraz są świadome, dyskutują, dopytują. Pamiętam, że gdy zaczynałam pracę w szpitalu, powszechna była wręcz żołnierska dyscyplina, karmienie co trzy godziny. Nieważne było, czy dziecko faktycznie było głodne, czy matka chciała je zobaczyć wcześniej. Teraz jest to wręcz nie do pomyślenia. Dotyk, bliskość, metoda „kangurowania” na szczęście zostały uznane za równie istotne w rozwoju dziecka, jak i farmakologia. Wiele dobrego w tym zakresie zdziałała akcja „Rodzić po ludzku”.

Ordynator oddziału dr Grażyna Pyszycka-Tymoszuk i Pani oprowadziłyście mnie po całym oddziale neonatologii w szpitalu im. Jana Bożego. Pastelowe kolory, ładne pokoje, przyjemna aura, wszystkie pacjentki witały nas bardzo serdecznie. To wręcz niezwykłe, bo polskie szpitale dostarczają powodów do narzekań.

– A nie powinno tak być, w końcu każdy z nas płaci składki po to, by mieć zapewnioną adekwatną opiekę zdrowotną. Ciąża to czas szczególny. Pacjentka musi czuć się bezpiecznie i komfortowo w szpitalu. Powinna mieć dostęp do właściwych leków, móc liczyć na fachową i życzliwą opiekę. Przez 20 lat byłam ordynatorem tego oddziału, naturalnie po mnie przejęła go dr Grażyna Pyszycka-Tymoszuk, również pracująca wiele lat na tym oddziale, która jest równie mocno zaangażowana w jego rozwój. Z dumą obserwujemy, jak oddział się rozwija. Pomimo że ul. Lubartowska to niezbyt lubiana część Lublina, to my przyczyniamy się do jej odczarowania. Stopniowo odnawiamy kolejne części szpitala, a wspomniane pastelowe kolory cieszą oko i wprowadzają w dobry nastrój. Do każdego pokoju (1- lub 3-osobowego) przylega odrębna łazienka, są ładnie umeblowane, a niektóre pacjentki mówią nawet, że czują się tutaj jak w hotelu. Przy szpitalu funkcjonuje szkoła rodzenia. Mamy 50 miejsc na oddziale, odbieramy około 2000 porodów rocznie, co świadczy o zaufaniu naszych pacjentek.

Wasz oddział to jedna z czterech takich placówek w Lublinie, o bardzo długiej tradycji, ale i nowoczesnym podejściu do pacjenta.

– Od lat uczestniczymy w programie „Szpital przyjazny dziecku”. Szczególną uwagę zwracamy na promocję karmienia piersią jako najlepszego sposobu żywienia i zapewnienia zdrowia dziecku. Dla wcześniaków i noworodków wymagających intensywnego leczenia posiadamy wydzielony pododdział intensywnej terapii wyposażony w nowoczesny sprzęt. Matki dzieci intensywnie leczonych mają możliwość codziennych odwiedzin, dostarczenie ściągniętego pokarmu, a w chwili, gdy dziecko wraca do zdrowia, ponownej hospitalizacji na oddziale położniczym w celu karmienia piersią, właściwej pielęgnacji. W oddziale pracuje zespół pięciu doświadczonych neonatologów i dwóch lekarzy rezydentów. Pracujemy wspólnie z zespołem kompetentnych położnych, stale doskonalących swoje umiejętności. A tak poza tym to jesteśmy zgranym zespołem, który lubi ze sobą pracować.

Za sprawą Anny Lewandowskiej obecnie w mediach gorącym tematem jest szybki powrót do zgrabnej sylwetki sprzed porodu. Mniej za to mówi się o depresji poporodowej dotyczącej wielu kobiet.

– Współcześnie od kobiet wymaga się wiele, pogodzenia pracy, rodziny i właśnie pięknej sylwetki. A z taką presją radzimy sobie różnie. Natomiast z depresją poporodową jest trochę tak, jak z przedwczesnym porodem. Nikt się tego nie spodziewa i nikt nie wie co robić. Nieraz kobiety w bardzo trudnej sytuacji życiowej radzą sobie z macierzyństwem lepiej niż te, które w zasadzie mają wszystko. Dziecko to żywa niespodzianka, nie zawsze jest grzeczne, nie zawsze zachowuje się podręcznikowo. Potrafi przepłakać całą noc. Niektóre kobiety źle znoszą karmienie, jest to dla nich trudne, a przez to mają wyrzuty sumienia. We znaki dają się zmęczenie, skoki hormonalne, zmiany w wyglądzie ciała. Sam poród bywa traumatycznym przeżyciem. Dla młodej matki ważne jest wsparcie bliskich, pomoc w nowych obowiązkach. A jeżeli stan utrzymuje się, warto skorzystać z pomocy psychologa, a nie zamykać się w sobie. Wszak kondycja psychiczna matki wpływa na całą rodzinę. Czasami depresja mija samoczynnie, miałam przypadek pacjentki, która przez pierwsze dni mówiła otwarcie, że nie czuje instynktu macierzyńskiego. A gdy już odpoczęła, zregenerowała się po porodzie, wręcz zakochała się w swoim dziecku. Krótko mówiąc, ile kobiet, tyle scenariuszy.

A jak wygląda kwestia oddania dziecka do adopcji tuż po narodzinach?

– Szpital ma obowiązek stworzenia takiej atmosfery, żeby matka nie czuła się zaszczuta w takiej sytuacji. Jesteśmy zobowiązani do zachowania maksimum dyskrecji. To osobista tragedia, ogromnie trudny wybór danej matki i my nie mamy prawa jej oceniać. To jedno z moich najcenniejszych doświadczeń, to lata spędzone na oddziale nauczyły mnie nie oceniać nikogo. Nigdy nie jesteśmy w stanie wczuć się w czyjąś sytuację tak do końca. Dla matki jest to dramat, z którym borykała się przez kilka miesięcy. W szpitalu może załatwić wszelkie potrzebne formalności i jednocześnie zwiększyć szansę dziecka na szybką adopcję, bez konieczności umieszczania go w domu dziecka. A noworodki są adoptowane najchętniej. Osobiście uważam to za lepsze wyjście niż Okno Życia czy anonimowe zostawianie dziecka w jakichś wyznaczonych miejscach.

Co jest dla Pani najtrudniejsze w tej pracy?

– Uwielbiam swoją pracę, to moja pasja życiowa, ale życzyłabym sobie i wszystkim innym lekarzom pewnych zmian w systemie. Za dużo czasu musimy spędzać, zajmując się biurokracją, podczas gdy moglibyśmy go poświęcić pacjentom. Tak poza tym każdy, kto wybiera neonatologię, musi pamiętać o tym, że jest to praca zespołowa. Tutaj nikt nie zdziała nic w pojedynkę.

Co spowodowało, że Pani wybór padł właśnie na neonatologię?

– Ukończyłam studia na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie, później pracowałam w Rzeszowie. Byłam pediatrą, trafiłam na staż na oddziale noworodków. Miałam szczęście do znakomitych mentorów. Jako młoda osoba myślałam, że wszystkie dzieci są takie same. Na stażu zorientowałam się, że każdy przypadek jest inny i że czasem jest to walka o życie. Czasami wyniki są tak samo złe, a dzieci reagują zupełnie inaczej. Nie ma dwóch takich samych przypadków, to szalenie fascynujące. Przez całe życie uczę się czegoś nowego. Gdy widzę, jak dziecko przybiera na wadze, rozwija się, to mam poczucie, że ta walka jest zwycięska. Ta praca wymaga empatii, otwartości, pokory.

W Pani rodzinie są jacyś lekarze?

– Tak, ale myślę, że na moje podejście do pracy największy wpływ miała mama. Była nauczycielką w Liceum im. Czarnieckiego w Chełmie. Traktowała swoją pracę jako misję, największą pasję. Śledziła losy swoich uczniów, była dumna z ich sukcesów. Mama przekazała mi poczucie, że praca ma dostarczać satysfakcji. Nie może być tylko źródłem dochodu. Mam podobnie odczucia, gdy spotykam po latach jakąś mamę z dzieckiem narodzonym na naszym oddziale. Pękam z dumy, że byłam świadkiem walki o życie tego właśnie malucha. A zdarzyło mi się również być poproszoną o zostanie matką chrzestną dziecka, urodzonego na naszym oddziale.

A jak wygląda Pani czas prywatny? Nawet najbardziej zaangażowany w swoją pracę lekarz ma przecież swoje życie poza szpitalem.

– Ogromnie cenię sobie moje szkolne przyjaźnie, niektóre jeszcze z podstawówki, liczne z liceum Czarnieckiego. O dziwo, przetrwaliśmy pomimo braku mediów społecznościowych! Zajmujemy się różnymi branżami, ale mamy wiele wspólnych tematów. Naszą tradycją są krótkie wypady, nieobecność na nich jest wręcz haniebna. A w czasie wolnym lubię podróżować. Wybieram wycieczki zarówno z biurem podróży, bo wtedy plan jest bardzo zorganizowany i wówczas dużo zwiedzam. Ale lubię też luźne wyjazdy, ze swoją rodziną, która mieszka w Argentynie. W te wakacje wybieramy się na Syberię, wcześniej odwiedziliśmy Paryż i Burgundię. Nie potrzebuję długiego odpoczynku od pracy, bo w dużej mierze to właśnie ona dodaje mi energii na co dzień. Gdy patrzę na malucha walczącego o każdy oddech, to tym bardziej nabieram pokory i cieszę się, że mogę mieć udział w tym niezwykle ważnym procesie walki o dopiero co narodzone życie.

 

Dr Maria Migielska-Wołyniec, absolwentka Akademii Medycznej w Lublinie. Z pochodzenia chełmianka, z czułością wspominająca wakacje u babci w Sawinie i kultywowaną tam pamięć o powstańcach styczniowych. Pediatra i neonatolog, od wielu lat związana z Samodzielnym Publicznym Szpitalem Wojewódzkim im. Jana Bożego w Lublinie. Typ społecznika, osoba towarzyska, ceniąca sobie długoletnie kontakty i szkolne przyjaźnie. Oddana swojej pracy bez granic. Miłośniczka literatury pięknej, zwłaszcza biografii niezwykłych ludzi, pasjonatka podróżowania w najodleglejsze krańce świata.

 

32 Comments

Leave A Comment