fbpx

Kosmos nad Bogucinem

6 października 2017
2 147 Views

Bogucin – zwyczajna wieś położona przy trasie Lublin – Garbów. Z zadbanymi ogrodami i sadami, ale i z imponującą liczbą restauracji, hoteli, zajazdów i sklepów. Wieś zamieszkuje prawie tysiąc osób. Po co im więc aż tyle gastronomii i miejsc do spania? Może lokalizacja na styku dwóch ważnych szlaków komunikacyjnych sprzyja takiej przedsiębiorczości, a może jest tu to coś, co przyciąga ludzi? Na chwilę i na stałe.

 

Mieszkańcy mówią o swojej wsi – nasze centrum judymowania, bo i oni, podobnie jak doktor Judym, bohater „Ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego, dążą do doskonałości w tym, co robią, chcą naprawiać świat i nie pozostają obojętni, gdy komuś dzieje się krzywda. Bogucin dotrzymuje kroku współczesności i jednocześnie pielęgnuje przeszłość. Jednak tym, co jest tu absolutnie najważniejsze, są ludzie: Jadwiga i Krzysztof, Agnieszka, Monika, Hala, Lidka, Zofia. Można by wymieniać bez końca. Gdyby wielcy tego świata mieli armię wojowników, których orężem jest pasja i chęć działania dla dobra wspólnego – świat wyglądałby zdecydowanie inaczej.

 

Jadwiga

Jadwiga i Krzysztof Flisiakowie wspólną drogę rozpoczęli tańcem w sylwestrową noc z 1978 na 1979, a wkrótce uroczystą przysięgą małżeńską, składaną w garbowskim kościele. Wtedy niepewni, jak potoczy się ich wspólne życie, dziś – duet idealny, jak mówią o nich przyjaciele. Oboje zafiksowani na punkcie społecznego działania. Ich „oczkiem w głowie” jest ogród, pełen starych drzew, posadzonych jeszcze rękoma bliskich, którzy odeszli na zawsze, ale pamięć o nich jest zapisana w tym miejscu. Zadbany, otwarty dla gości, z altaną, romantycznym mostkiem, sadzawką pełną ryb i miejscem na ognisko. To tu toczą się długie rozmowy, tworzą się wizje i plany, zapadają decyzje, i te rodzinne, i te ogólnoludzkie.

Na stole w altanie nader często pojawia się arcydzieło sztuki cukierniczej – tort tradycyjny, z maślaną masą, obficie nasączony alkoholem. Autorka tych delicji doskonale wie, że każda rozmowa, aby wydała owoce, musi mieć wyrazisty smak. Torty nauczyła ją piec mama. Ona sama przez lata udoskonala recepturę, eksperymentowała z dekoracjami. Tort ma być nie tylko smaczny, ale i piękny! Piecze je dla podkreślenia znaczenia danej chwili. Jadwiga przez szkła okularów spogląda życzliwie na świat i ludzi. Pochodzi z pobliskiego Garbowa. Jako młoda dziewczyna postanowiła zostać handlowcem. Zamierzenie spełniła, ale czuła, że czegoś jej brakuje. Zawodowa propozycja, z gatunku tych nie do odrzucenia, spadła niczym gwiazdka z nieba. Odkąd pamięta, zawsze otaczało ją grono dzieciaków, troje własnych, dzieci sąsiadów albo tych wpadających do biblioteki. Każde z nich było dla niej ważne. A one ją uwielbiały. Pracę w bibliotece rozpoczęła w 1991 r. Zdobyła odpowiednie wykształcenie. Spełniła swoje zawodowe marzenie – pracuje z dziećmi i młodzieżą. Sprawia, że najmłodsi mieszkańcy Bogucina czują, że urodzili się w wyjątkowym miejscu.

Krzysztof

Skromny, małomówny, sprawia wrażenie oazy spokoju. Niemal go nie widać, a jego obecność czuje się wszędzie. Jak mówi o nim pani Zosia, Krzysio to osoba niezbędna w środowisku. Skłonności do społecznego działania odziedziczył po przodkach. Jego ojciec przez 18 lat nieprzerwanie pełnił funkcję sołtysa wsi Bogucin. Dostrzegając sportowy potencjał młodych bogucinian, w 1993 r. wraz z kilkoma kolegami założyli klub sportowy BKS Bogucin. Wtedy, poza dobrymi chęciami i zapałem, nie mieli nic, ani boiska, ani sprzętu, ani zaplecza finansowego. Zaangażowaniem i przekonaniem, że warto, osiągnęli wszystko, co w tamtych realiach było możliwe: salę do ćwiczeń z zapleczem, sprzęt, pełnowymiarowe boisko i sukces sportowy! Błyskawicznie z B klasy awansowali do A klasy. Trenował ich sam Mieczysław Pisz. Ich największy sukces to awans do klasy okręgowej w 1997 r. Niespełna cztery lata od powstania klubu sięgnęli po najwyższe laury. Świat piłkarski nie mógł wyjść z zadziwienia. Oto nikomu nieznany klub zameldował się w ścisłej czołówce. Do dzisiaj wszyscy wspominają słynny mecz BKS Bogucin kontra Zawisza Garbów. I zwycięstwo tego pierwszego 3:2. W pierwszym dziesięcioleciu swojego istnienia klub nie ograniczał się tylko do kopania piłki, związani z nim ludzie byli pomysłodawcami rozmaitych działań społecznych. – Czułem, że dzieje się coś wyjątkowego – wspomina Krzysztof, który stał się jednocześnie kronikarzem tego, co działo się w Bogucinie. Zbierał dokumenty, robił notatki. Na portalu bogucin.net odkrywa przed mieszkańcami tajemnice historii Bogucina, zaraża pasją badań genealogicznych, informuje o sprawach bieżących z życia wsi itp. Jest też autorem książki. Na jej kartach utrwalił złoty czas klubu sportowego BKS Bogucin. Cytując recenzję zamieszczoną na okładce: Fantastyczna, barwna gawęda oparta na faktach – niby o sporcie – ale tak naprawdę o ludziach, ich pasji, determinacji i czymś, co dzisiaj już ciężko spotkać – o chęci działania dla dobra wspólnego! „Historia piłką pisana” Krzysztofa Flisiaka niedawno wyjechała z wydawnictwa, jeszcze pachnie farbą drukarską.

W ogrodzie

Ogród jest nieco tajemniczy, ukryty w cieniu starych drzew. Strażnikiem jest tutaj sędziwy, 250-letni orzech. Jego owoce, odpowiednio spreparowane, przynoszą ulgę w kłopotach żołądkowych. Bywało, że owoców było tak wiele, że ich sprzedaż zasilała domowy budżet. Zofia Abramek, lokalna poetka, uczyniła go bohaterem jednego z wierszy.

W tym magicznym ogrodzie muzyka natury otula dźwiękami, urzeka brzmieniem, wycisza i koi nerwy. Jakby przechadzał się po nim Mowgli, bohater „Księgi dżungli” Kiplinga, który rozumie język mieszkańców ogrodu. Wystarczy, że zagwiżdże w charakterystyczny sposób, a już w konarach drzew wtórują mu kosy, rudziki i drozdy. Gdy stawia stopę na romantycznym mostku, kolorowe rybki, ukryte w oczku wodnym, błyskawicznie wystawiają pyszczki, prosząc o smakołyki. Zimą każdy z mieszkańców ogrodu znajduje ulubione przysmaki w karmnikach. Ten ogród jest jak najlepszy przyjaciel, jak powiernik największych tajemnic i świadek ważnych rodzinnych i towarzyskich wydarzeń.

Być stąd

W Bogucinie przeszłość pielęgnuje się w sposób szczególny. Dawne dzieje miejscowości zostały włożone pomiędzy karty książki Jadwigi i Krzysztofa Flisiaków „Bogucin na przestrzeni wieków 1398–2008”. Historia, której częścią jest również stara, czteroizbowa chałupa, otynkowana i pomalowana dawno temu na biało, z węglowym piecem murowanym z cegły, oblepionym gliną i pobielonym wapnem, z lnianymi zasłonkami w oknach. Kiedyś dom rodzinny Krzysztofa Flisiaka pachnący plackami pieczonymi na blasze, dziś kulturalne centrum wsi. Trzy izby są po brzegi wypełnione regionalnymi perełkami. Jest tu kufer posagowy i kredens – pamiątki po babci Jadwigi, a także sprzęty, które przypominają o dawnym życiu mieszkańców. Czwartą izbę zajmuje biblioteka. Każdy, kto stąd pochodzi, wie, że poznawanie bogucińskich korzeni rozpoczyna się właśnie tutaj. To specjalne miejsce, niemal punkt dowodzenia światem. Tutaj powstają pomysły na projekty, tu są realizowane. Wiele z nich jest adresowana dla dzieci i młodzieży. Jadwiga, bibliotekarka-pasjonatka pozyskuje fundusze, gdzie się da. Na liście są m.in. Polska Fundacja Dzieci i Młodzieży i LGD Kraina Wokół Lublina. Jadwiga jak nikt inny potrafi rozpalić w młodych ludziach ciekawość przeszłości i pragnienie kształtowania teraźniejszości. To tutaj wita się gości staropolskim „Szczęść Boże” i „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. To w końcu tu ratuje się od zapomnienia dawne zwyczaje, związane np. z kolędowaniem czy pisaniem pisanek. A kiedy na kominie opalanym drewnem warzy się strawa przy wtórze pykających w popielniku iskier, snują się wspomnienia o pacyfikacji miejscowości Las Bogucki. Młodzież skupiona wokół biblioteki odnalazła świadków, utrwaliła ich wspomnienia i nakręciła film dokumentalny „Z frontem pod prąd”, opowiadający o dramatycznych wydarzeniach 1944 roku, wyróżniony trzy lata temu na festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci w Gdyni.

Moc lipcowej nocy

Ta część Bogucina, którą poznałam, i ludzie, których spotkałam na swojej drodze, emanują kosmiczną mocą. Tak jak podczas spotkania przy ognisku rozpalonym w lipcowy wieczór w jednym z ogrodów. Mało kto już dzisiaj zadaje sobie trud zbierania chrustu, układania stosu i rozniecania ognia. Ale tutaj ogień buzuje często. W ten wyjątkowy wieczór rozmowa toczy się leniwie wokół spraw różnych. Słychać śpiew kosów. Jadwiga Flisiak wita gości swoim słynnym tortem. Słodycz klasycznej masy miesza się z lekko kwaskowym smakiem domowych powideł z mirabelek i goryczą kakao. Co chwila do grona skupionego wokół ogniska dołącza ktoś nowy. Pierwsza pojawia się Agnieszka Szymańska, blondynka z burzą loków. Typ społecznika ze słabością do książek. Jako redaktor naczelna miejscowego portalu jest odpowiedzialna za wirtualny kontakt Bogucina ze światem. Tuż za nią, cicho jak kot, przemyka Zofia Abramek, elegancka pani, z kilkoma brulionami pod pachą. Mówi przepiękną polszczyzną, a melodia jej głosu hipnotyzuje. Niedawno ukazał się pierwszy tomik jej poezji „Sercem pisane”. Z kolei Monika Kamińska jest położną. Wciągnięta w wir działań społecznych została prezesem stowarzyszenia „Mój Bogucin”. Z właściwą sobie szczerością mówi: „gdyby nie było Krzyśka i BKS-u nie byłoby nas”. „Mój Bogucin” jest spadkobiercą ideałów, które przed laty były bliskie klubowi. Monika jest jak tornado, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Halina Stachyra, dla przyjaciół Hala, prosta kobieta z życiową mądrością zapisaną w spojrzeniu niebieskich oczu. Mieszkańcy mówią o niej: autorytet, kręgosłup i lokomotywa lokalnej społeczności. Zapytana o fenomen wspólnoty odpowiada z prostotą: Bo my tutaj w Bogucinie rozmawiamy ze sobą i słuchamy siebie nawzajem. Jest też Lidka Michoń, filigranowa blondynka z poczuciem humoru i dystansem do samej siebie. Kilka lat temu za namową przyjaciół została radną Rady Gminy Garbów. Gdy coś jej się nie podoba, ma odwagę o tym mówić. Obdarzona rzadką cechą – nigdy się nie obraża. W Bogucinie ludzie patrzą dalej i widzą więcej. Gdy jednemu z sąsiadów spaliły się zabudowania gospodarskie, spontanicznie zaczęli organizować pomoc. Nikt ich o to nie prosił. Sami wiedzieli, że tak trzeba. Ile osób, tyle charakterów. Ta różnorodność wydaje się być niezbędna.

Marzenie czytelnika

Po złotych czasach BKS-u mieszkańcy Bogucina do perfekcji opanowali zasady drużynowej gry. Raz w roku organizują festyn, ale nie jakiś zwykły, tylko specjalny, jak to w Bogucinie, oczywiście na stadionie BKS-u, w miejscu, gdzie jeszcze nie tak dawno były stawy. Klub potrzebował stadionu, a stawy niszczały. Osuszenie i przygotowanie tego miejsca pod profesjonalne boisko do piłki nożnej było przedsięwzięciem karkołomnym, lecz nie niemożliwym. Więc teraz jest i boisko, i doroczne spotkania. Festyny przygotowuje się tutaj z największą starannością, bo nie chodzi w nich tylko o to, żeby było głośno i kolorowo. Ma być pięknie i inaczej niż wszędzie. Mają zapadać w pamięć uczestników, ale też wzruszać i poruszać. Gdy jednego roku, w zaaranżowanym kinie plenerowym, młodzież pokazała wystawę i swój film „Z frontem pod prąd”, nawet najwięksi twardziele nie zdołali ukryć łez wzruszenia. Z kolei w lipcu tego roku właśnie na bogucińskim boisku spełniło się marzenie każdego czytelnika. W jednym miejscu można było spotkać i autora, i bohaterów książki. Bo gwiazda BKS-u ciągle tutaj błyszczy. Tomasz „Johny” Wdowiak do drużyny dołączył tuż przed maturą w 1994 roku. Nadal gra, nie wyobraża sobie rozstania z boiskiem i piłką. Stan bezczynności jest dla niego obcy. – Ja tylko próbuję nadążyć za młodszymi zawodnikami” – żartuje. Bracia Wójcikowie, jeden spokojny, zajęty rozmową, drugiego wszędzie pełno. Gdy muzyka zaczyna grać, biegną na parkiet. Taniec jest jak gra w piłkę – przekonuje Dariusz Wójcik. Gdzieś w tle przemyka Piotr „Kołodko” Kowalczyk – człowiek odpowiedzialny za finanse w klubie. Wszyscy zgodnie określają siebie mianem weteranów BKS-u. Klub to ich ukochane dziecko, które co prawda już wyfrunęło z gniazda i poszło własną drogą, ale ciągle jest obdarowywane niemal bezwarunkową miłością. A oni, każdego roku, w czerwcową sobotę, rozgrywają memoriałowy mecz. Jest to taki ich akt pamięci dla kolegów, którzy zostali powołani do „anielskiej” drużyny.

Siła przyciągania

Zdecydowana większość mieszkańców gra do jednej bramki. To miejsce wybrali do życia dla siebie i swoich bliskich. W tym pasjonującym meczu, który od lat rozgrywa się w Bogucinie, grają całymi rodzinami. W jedności tkwi ich siła. Nieodmiennie zakochani w swojej wsi. Dziwna to rzecz, ale każdy, kto choć raz zawitał do Bogucina, przepadł z kretesem. To jest jak miłość od pierwszego wejrzenia. Spada na człowieka nagle i przyciąga jak magnes. Powroty stają się nieuniknione, bo w Bogucinie jest jakaś siła przyciągania, jakaś magia, czar, a także serdeczność, otwartość i staropolska gościnność, której nie sposób się oprzeć.

 

Tekst Barbara Cywińska

Foto Marek Podsiadło

Leave A Comment