Słyszę piosenkę Urszuli, z radia płyną słowa rzewne, słowa śpiewne: „To co było raz, nie wróci już…” i myślę – ma rację. A tu nagle w eterze: „Ta historia kołem toczy się, To, co niemożliwe, dawno spowszedniało…” I znów myślę – ten też nie jest w błędzie. Blisko rok temu, czyli w zamierzchłej przeszłości, nastąpiła erupcja, wulkan prawdy wybuchł taśmami (prawdopodobnie kelnerów). Historia zakręciła koło i garbaty Hefajstos wypuścił dzisiaj przez krater żywioł podwójnie rażący. Oto w szkole noszącej imię Polskiej Niezapominajki („przypomina o ochronie środowiska, ale również o tym, co w życiu najważniejsze – więzach międzyludzkich, patriotyzmie, pielęgnowaniu lokalnych i narodowych tradycji oraz postępowaniu w zgodzie z zasadami moralnymi”– z oficjalnej strony placówki) pani z zerówki użyła taśmy klejącej. Czy uczyniła to zgodnie z jej przeznaczeniem? Lepka wstęga PCV reklamowana jest jako uniwersalna, znajdująca wiele rozmaitych zastosowań, powszechnie używana we wszystkich sektorach działalności gospodarczej. Poleca się ją do ręcznego zaklejania opakowań tekturowych pokrytych papierem kraft lub pochodzących z recyklingu. Nie. Ta pani nie zaklejała pudełek, ale usta małych i wystraszonych dzieci. Przeznaczenie taśmy zostało więc rozszerzone niezgodnie z opisem produktu. Ale jej zalety z całą pewnością znalazły tu zastosowanie: bardzo dobre właściwości klejące na wszystkich powierzchniach, najlepszy efekt uzyskuje się, nakładając taśmę w temperaturze wyższej niż 10°C (temperatura ciała – 36.6), choć z wymaganą czystą i suchą powierzchnią zapewne czasem miała pani kłopot, bo dzieci (jak wiadomo) w różnym stanie się znajdują. Producent daje gwarancję, że folia nie pozostawia śladów i chyba z tego powodu rodzice długo nie wiedzieli o niecnym procederze. Do momentu nagrania (tu drugi wymiar taśmy). I wybuchł skandal. Media rzuciły posiłki pod Wrocław i na żywo, ekstatycznie relacjonowały wydarzenia. Pozwolono nam odsłuchać przebieg lekcji i wprawiono nas w osłupienie.
W szkole, która deklaruje „kształtowanie u uczniów postaw sprzyjających ich dalszemu rozwojowi indywidualnemu i społecznemu, takich jak: uczciwość, wiarygodność, odpowiedzialność, wytrwałość, poczucie własnej wartości, szacunek dla innych ludzi, ciekawość poznawcza, kreatywność, przedsiębiorczość, kultura osobista” (itd.) robi się zgoła coś innego. Zmroziło mnie, gdy usłyszałam „Boję się!”. Jakiś cieniutki i cichy głosik chciał się bronić. Zagłuszył go przeszywający dźwięk odrywanej taśmy, która za chwilę stanie się gwarantem ciszy. Nie wiem, co pchnęło nauczycielkę do stosowania tak drakońskich metod. Nie chcę jej w żaden sposób usprawiedliwiać lub piętnować. Nie ona jest tu ważna (ją osądzą inni), ale „modus operandi” zaprzeczający wszelkim wartościom. Zrobiło mi się żal i smutno zarazem. Ogarnęła mnie żałość, bo dzieci doznały wielkiej krzywdy, a boleść ścisnęła moje serce, bowiem i ja nauczycielką jestem. I nie chcę, aby moje koleżanki i koledzy, którzy godnie wykonują ten zawód, byli wrzuceni do jednego worka z tą panią. Tymczasem forum kipi od złośliwych komentarzy. Internauci dokonują oceny całej grupy – wypominają nam czas pracy (ich zdaniem za krótki), pensje i wiele innych „przewinień”, ale żaden z nich nie chciałby „cudzych dzieci uczyć”. I wcale nie zrobiło mi się weselej.
Marzena Boćwińśka