fbpx

Kocia kołyska: Bezsilność twardego krzesła

19 maja 2017
772 Views

Sobota, godzina 22.00. Izba przyjęć szpitala MSW w Lublinie. Cicho, pusto, w głębi korytarza słyszalne pojedyncze głosy. W poczekalni tylko jedna pacjentka, za to z długim stażem. Ambulans przywiózł ją już dwie godziny temu. Siedzi obolała na twardym krześle jak w kozie za karę, czekając, aż ktoś w końcu do niej podejdzie. Jakby w takich miejscach nie mogło być wygodnych siedzisk! Sama rozpadam się, jest mi słabo. Boję się. Mój mąż próbuje zainteresować moim problemem kogoś z personelu, ale mamy pecha, bo przyjechaliśmy w czasie kolacji. Czuję się coraz bardziej na krawędzi. Idę w kierunku pierwszego otwartego gabinetu. Lekarz udaje, że mnie nie widzi. Na moje pytanie, co będzie, jak tu umrę, odpowiada, że to już nie jego wina… Ale uwaga, jest progres. Postraszony i skrzyczany przez współmałżonka pan z rejestracji podchodzi do lady flegmatycznym krokiem. Resztkami sił pochylam się nad nim. Przez zaciśnięte usta artykułuję, w jakich instytucjach pracuję, i odgrażam się, że jeśli oddział ratunkowy natychmiast nie zajmie się pacjentką, której przyjazdu nie zauważyli, i moją skromną osobą, to w poniedziałek rano będą najbardziej gorącą miejscówką w polskich mediach. Metoda rodem z PRL-u jest niezawodna. Wszystko dzieje się tak błyskawicznie, że sama nie nadążam.

Wiosna ubiegłego roku. O 3 nad ranem odwożę znajomego na oddział ratunkowy przy alei Kraśnickiej w Lublinie. Dookoła żywego ducha, można ich wynieść, okraść, spalić. Kiedy mój znajomy pokłada się z niemocy, ja czuję w sobie rosnącą adrenalinę. Wpadam do gabinetu lekarskiego. Kilka osób w białych fartuchach ogarniętych sennym paraliżem w głębokiej fazie REM i w miękkich fotelach. Z prędkością serii wystrzelanej z karabinu maszynowego melduję: – Pacjent, lat 50, pulsujący ból głowy, ciśnienie 220, nieleczony, potrzebna natychmiastowa pomoc! Cisza. Tak przejmująca, że aż brzmiąca w uszach. Mężczyzna w białym kitlu otwiera leniwie jedno oko i nakazuje mi udać się do rejestracji. – Ale tam nikogo nie ma, a pacjent zaraz dostanie wylewu! Do rejestracji! Panią rejestratorkę ponaglam przez kolejne kilkanaście minut. W tym czasie pacjent zaczyna być lekko poza świadomością. Rejestratorka w końcu się pojawia. Najpierw razi ją zapalone światło, następnie nie może znaleźć okularów, potem sprawnie spisać danych z dowodu osobistego. Mój znajomy zostaje na badania. Nikt nie proponuje mu, żeby położył się w izbie przyjęć na łóżku, choć większość jest wolnych. Na kolejne badania czeka obolały, siedząc na twardym krześle w poczekalni.

Ten sam szpital kilka lat temu. Zawozimy córkę na izbę przyjęć z porażającym bólem brzucha. Ze skierowaniem na USG lądujemy w ciemnym wąskim korytarzu. Nie ma światła, jest za to coś w rodzaju drewnianego zydla, no i hałas stukających na wietrze elementów budynku. Pusto i straszno. Latorośl chodzi z bólu po ścianach. Jesteśmy bezradni. Czekamy na badanie, które jak zapewnił nas lekarz, wychylając się zza drzwi, za chwilę zrobi. Chwila trwa godzinę. Interweniuję. Wchodzę do gabinetu, z którego wcześniej dał się słyszeć głos lekarza. Konsumuje posiłek, pije kawę, poirytowany instruuje mnie, że ma prawo do chwili relaksu.

Gdzieś w Polsce. Moja Mama po ciężkiej operacji w dniu wyjścia ze szpitala musi jak najszybciej opuścić swoje łóżko, które zaraz zajmie kolejny pacjent. Problem w tym, że nie ma jeszcze wypisu. Ponad dwie godziny czekamy w korytarzu. Moja Mama na wąskim pojedynczym krześle dokładnie vis-à-vis otwartego i pustego pokoju dla lekarzy, wyposażonego w wygodne kanapy z oparciami. Na moją prośbę, aby skorzystać z tego dobrodziejstwa, ordynator oddziału nie rozumie, o czym do niego mówię. Kiedy z opóźnieniem wynikającym z winy personelu przekazuje mi dokumentację, odwdzięczam się mu wizytówką, ot tak, na wszelki wypadek, gdybym mogła mu kiedyś w czymś pomóc… Ordynator patrzy na kartonik, zdejmuje okulary, zaczyna nerwowo trzeć oczy i w końcu dzieli się refleksją: – K…, wiedziałem, że kiedyś tak to się skończy.

PS. Pani doktor z izby przyjęć szpitala MSW, która postawiła mnie do pionu – bardzo dziękuję.

Leave A Comment