Bez wątpienia wszystkie swoje wnętrza urządzam z ogromną pasją i zaangażowaniem. Pomieszczenia aranżuję z myślą o naszej 3-osobowej rodzinie, starając się zaspokoić potrzeby każdego z jej członków. Dotyczy to dosłownie wszystkiego. Zaczynając od wymiany stolika kawowego dla M. na większy, bo stary był za mały na pady do konsoli, przekąski i różne sprawunki przy laptopie, poprzez kwiaty w wazonie, które uwielbiam, po miękkie poduszki i mięsiste koce, żeby bąbelek wygodnie mógł oglądać bajki. Zawsze gdy coś planuję, to nie podchodzę do tematu egoistycznie, bo to nasz dom i to nam wszystkim ma być w nim dobrze. Nie ukrywam, że w przypadku doboru dodatków kieruję się jedynie własnym zdaniem, bo nie mogę oczekiwać od faceta, żeby zachwycał się kocykiem, natomiast w kwestii ustawienia czy funkcjonalności to zawsze słucham zdania M., mojego głosu rozsądku.
Jest jednak takie miejsce, w którym oprócz pasji i zaangażowania zostawiłam miłość. Balkon. Balkon dla M. Wcieliłam się w rolę mieszkańca dzielnicy willowej, którym był M., i zastanawiałam się, czego by mi brakowało, gdybym przeprowadziła się do bloku. Taras i ogród, to oczywiste. Niestety metrażu naszego mikrobalkonu nie byłam w stanie powiększyć, ale mogłam stworzyć na nim mikrotaras i mikroogród, namiastkę domu rodzinnego. Kiedy jeszcze byliśmy sami, bez bąbelka, na balkonie stały stół i dwa krzesła. Oczywiście w odpowiednim entourage’u. O ile same meble nie były niczym nadzwyczajnym, to dodatkami starałam się stworzyć niepowtarzalny klimat. Uwielbialiśmy te wspólne śniadanka, popołudniowe kawki i chilloutowe wieczory, które wielokrotnie kończyły się przywitaniem przez nas świtu. Nie twierdzę, że to zasługa tego, że położyłam chodnik na balkonie i ustawiłam kilka kwiatków, ale bez wątpienia miłe otoczenie pozytywnie nastrajało do balkonowych posiadówek. Kiedy bąbelek podrósł i stał się małym tornadem, musiałam, ze względów bezpieczeństwa, zrezygnować z wysokich mebli. Dziecko mamy rozumne, ale wypadki się zdarzają i lepiej unikać sytuacji, które mogłyby do takiego doprowadzić.
Długo nie mogłam wymyślić czegoś, co sprawiłoby, że blokowy balkon stanie się dla M. idealnym miejscem relaksu i wyciszenia. Wiedziałam, że muszę się rozglądać za niskimi meblami, najlepiej z drugiej ręki. Nie jest tajemnicą, że szaleję za starą Ikeą, no i właśnie pewnego wrześniowego dnia 2021 roku oszalałam. Na jednym z portali sprzedażowych zobaczyłam jeden z piękniejszych foteli, jaki kiedykolwiek wyjechał z ikeowskiej fabryki. Był to dzień moich urodzin, więc bez wątpienia był to dla mnie znak. Wiedziałam, że muszę go mieć, ale nie wyobrażałam sobie transportu tego kolosa. Niby jest lekki, ale jednak gabaryty swoje ma i bałam się, że sprzedająca odmówi wysyłki. Nic z tych rzeczy. Po dwóch dniach fotel stał w naszym salonie, a ja nie mogłam doczekać się lata. Trzeba przyznać, że jego początek w tym roku nas nie rozpieszcza. Poranki i wieczory są chłodne, stąd nie było jeszcze okazji, żeby posiedzieć na naszym balkonie tak jak kiedyś. Ale wszystko jest gotowe i czeka tylko na nasze towarzystwo. Fotel sprawdził się znakomicie i wyznaczył kierunek, w którym poszłam. Ilościowy minimalizm z kolorystycznym maksymalizmem. Cały wystrój to rzeczy z drugiej ręki, a taboret do dziecięcego pianinka idealnie sprawdził się jako kwietnik. Kwiatów nie mam za dużo, bo wiadomo, że ogranicza mnie metraż, ale jest ich wystarczająca ilość, by poobcować z naturą.
Czekam z utęsknieniem na ciepełko i wszystkie letnie, ciepłe, pachnące wieczory, bo wiem, że jak już się umościmy wygodnie na naszym minitarasie, to poczujemy powiew dawnych lat, w których zrodziła się nasza balkonowa tradycja.
tekst i foto Magdalena Krut