fbpx

Beremiany nad Dniestrem

13 maja 2014
Komentarze wyłączone
2 118 Wyświetleń

Jeśli chciałoby się znaleźć więcej informacji na temat tej urokliwej wsi na Podolu, to wyszukiwarka Google skieruje nas na kilka stron genealogicznych oraz poinformuje nas, że w 1823 roku urodził się tam Kornel Ujejski, poeta, autor słynnej pieśni „Z dymem pożarów”, która stała się hymnem powstania styczniowego. Ja jeszcze znam legendę związaną z nazwą wsi. W Beremianach Strypa wpada do Dniestru, czyli jak tam się mówi – Dniestrz bierze Strypę – „beri mene” – „bierz mnie”.

Dolina Dniestru i Strypy w Beremianach

Dolina Dniestru i Strypy w Beremianach

Do Beremian pojechałem szukać innej historii. Była to opowieść mojej przyjaciółki Mirki, mieszkającej obecnie w Izraelu, o ratowaniu jej i jej rodziców przez rodzinę Dwolińskich – młynarzy z tejże wsi. Dwolińskich szukałem bardzo długo, sądząc, że po wojnie znaleźli się w Polsce. Nie mogłem natrafić na żaden ich ślad. Historia ratowania była dramatyczna i o mało nie skończyła się śmiercią zarówno rodziny Dwolińskich, jak i ukrywających się w piwnicy młyna Żydów. Spędzili tam siedem miesięcy, uciekając z likwidowanego getta w Buczaczu, odległego od Beremian o około 20 km. We wsi działały wtedy trzy młyny. We wszystkich trzech ukrywali się żydowscy zbiegowie. Po siedmiu miesiącach ktoś doniósł o tym Niemcom. Musiał być to donos, bo Beremiany są tak odcięte od głównych szlaków, że trzeba tam specjalnie jechać, a dodatkowo prowadzi do nich raczej polna droga. Niemcy odkryli jeden schron na początku 1944 roku. Na szczęście, córka państwa Dwolińskich, wówczas jeszcze dziecko, podczas przesłuchania nie przyznała się, że w domu ukrywają się Żydzi. Po dramatycznym przesłuchaniu dziecka pan Dwoliński stracił całkowicie odwagę. Swoich podopiecznych wyposażył w żywność i poprosił, by przenieśli się do lasu lub poszukali innej kryjówki. Ostatecznie Mirka i jej mama znalazły schronienie u pani Antoniny Działoszyńskiej we wsi Puźniki, bliżej Stanisławowa (dzisiaj Iwano-Frankowska). Nie przeżył ojciec Mirki, zadenuncjowany przez ukraińskiego leśnika.

Odnowiony krzyż wystawiony na pamiątkę zniesienia pańszczyzny

Odnowiony krzyż wystawiony na pamiątkę zniesienia pańszczyzny

Chciałem koniecznie pojechać do Beremian. Zobaczyć je i przy okazji rozpytać się o rodzinę Dwolińskich. Okazja natrafiła się w zeszłym roku w sierpniu. Razem z moim kolegą i przewodnikiem z Tarnopola, Tarasem, pojechaliśmy najpierw do Buczacza. Tam  opowiedziałem mu historię z Beremian. Z Buczacza jechaliśmy zatłoczoną do granic możliwości marszrutką, czyli busikiem. Po drodze Taras zaczął pytać ludzi o Dwolińskich. Okazało się, że w sąsiedniej wsi Żnybrody mieszka wdowa po Janie Dwolińskim, a o Dwolińskich z Beremian nikt nie słyszał.

W Beremianach mieliśmy raptem godzinę na rozejrzenie się po wsi. Pięknie położona, nad doliną Dniestru, zielono-błękitna wioska podolska. Zielona od ogrodów. Błękitna od domów, otoczonych, jak to na Podolu, kamiennymi murkami, i do tego czerwona ziemia. Dolina Dniestru – jedno z najpiękniejszych miejsc, które widziałem.

Czekając na przystanku autobusowym, który w Beremianach jest także centrum życia towarzyskiego, dowiedziałem się nieco o ludziach, którzy dzisiaj mieszkają w tej miejscowości. Spora ich część to ukraińscy przesiedleńcy z Polski. Wiedziałem, że w czasie wojny funkcjonował we wsi kościół rzymsko-katolicki. Starsza pani, czekająca tak jak my na autobus do Tarnopola, poinformowała nas, że kościół rozebrali po wojnie Sowieci. Dzisiaj na jego miejscu stoi jedynie figurka Matki Boskiej, postawiona całkiem niedawno. We wsi Polaków już nie ma. Elementów sakralnych w Beremianach widzieliśmy aż nadto, a zupełnym zdziwieniem była dla nas droga krzyżowa wiodąca przez całą wieś. Niestety, o Dwolińskich nie dowiedzieliśmy się tego dnia niczego.

Późnym wieczorem, będąc już w hotelu, odbieram telefon od Tarasa. Pani Janka Dwolińska żyje i mieszka w Beremianach! Nazywa się dzisiaj inaczej, po mężu, dlatego nikt nie mógł jej skojarzyć. Taras uruchomił swoje źródła informacji i dotarł do pani Eugenii Dwolińskiej w Żnybrodach, bratowej pani Janki. Na szczęście znała historię wojenną rodziny swojego męża.

Pani Janeczka Dwolińska

Pani Janeczka Dwolińska

Następnego dnia wracamy do Beremian. Tym razem pomaga nam kolega Tarasa, który zabiera nas swoim samochodem. Do Beremian docierają normalnie tylko dwa autobusy, w odstępie półtorej godziny. Usłużne sąsiadki pani Dwolińskiej ze Żnybrodów jadą z nami do pani Janki. Sama pani Eugenia nie jest w stanie. Zasłabła ze wzruszenia, że ktoś po tylu latach szuka rodziny.

Niewielka chatka w centrum wsi, niedaleko cerkwi. Panią Jankę zastajemy przy pieczeniu chleba. Już po kilku zdaniach wiemy, że to jest właśnie ta osoba. Ta dziewczynka, którą na początku 1944 roku przesłuchiwał Niemiec, a ukrywający się Żydzi słyszeli wszystko, siedząc w piwnicy. Pani Janka pamięta też Mirkę, którą pieszczotliwie nazywa „moja dziewczynka”. Los nie oszczędzał rodziny Dwolińskich. W tym samym roku, gdy naszli ich Niemcy, we wsi stanęło wojsko węgierskie i mężczyzn pognano do budowy umocnień nad Dniestrem. Potem wywieźli ich na Węgry do robót przymusowych. Ojciec pani Janki z Węgier już nie wrócił, a w Beremianach czekała na niego żona z dwójką dzieci. Młyn odebrali im już Sowieci, a następnie budynek zawalił się. Rodzina musiała pracować w kołchozie. Prosiliśmy panią Jankę o jakieś zdjęcia. Z okresu wojny i sprzed wojny nie miała nic. Widzieliśmy jedynie powojenne zdjęcie jej matki.

Z podwórka w Beremianach od razu dzwoniłem do Mirki, która wtedy przebywała w Lublinie. Obie panie mogły sobie porozmawiać, choć przychodziło im to z trudem. Pani Janka mówi jedynie po ukraińsku. W wyniku wylewu zapomniała polskiego. Kontakt został jednak nawiązany.

Na wiosnę tego roku Mirka, która zarzekała się, że nigdy nie pojedzie na Ukrainę, bo nie ma po co, wybiera się do Beremian. Jadę razem z nią! Tym razem mamy ważny cel dla naszej wyprawy. Dokończyć historię ratowania.

Robert Kuwałek

Komenatrze zostały zablokowane