Tomasz Dolar Dymek
Wiosna ponoć przychodzi nagle i zupełnie niespodziewanie. Tak głosi prastare, polskie, a może nawet i słowiańskie porzekadło. Nieśmiałe snopy marcowego słońca wpadły do mojego pokoju zupełnie bez zapowiedzi. Sądziłem, że to będzie pochmurny, niemal odlany z brezentu dzień, a tu niespodzianka. Z nagłymi zmianami jest tak, że nie zawsze zwiastują nam to, co dobre. Postanowiłem spędzić przedpołudnie w fotelu.
Osiadłem na kremowym oparciu jak wyliniały kocur, sięgając po książkę. Knajpiana proza Charlesa Bukowskiego zawsze mnie pociągała. Szemrane historie o zepsutym i brudnym Los Angeles, gdzie żyje rozpustny pisarz, są podane w gorzkiej polewie najtańszej whiskey. Fenomen pisarstwa Bukowskiego opiera się chyba na niebywałym kultywowaniu hedonizmu. Przyjemności są dzisiaj w cenie, szczególnie wiosną. Przyzwyczajamy się do wygody. Do cichych wind, wygodnych butów, świeżych deserów, wyborów i demokracji.
Do nagłych zmian też przecież można przywyknąć, chyba że są one drastyczne i pociągają za sobą całą lawinę paskudnych wydarzeń. I tak właśnie się stało. Wciąż świeży konflikt na Ukrainie podsyca niepokoje w społeczeństwie. Sytuacja jest bardzo napięta, a Rosja ewidentnie chce ugrać na konflikcie jak najwięcej. Na nic zdadzą nam się automatyczne piloty do bram, wejściówki do kina z gratisowym popcornem i wspomaganie kierownicy, jeśli wojna zastuka mocno i zdecydowanie w nasze nowe okna. Czy jesteśmy w ogóle gotowi do obrony ojczyzny? Czy z dumną pieśnią patriotycznych haseł jesteśmy w stanie opowiedzieć się po stronie wolności, jeśli byłaby zagrożona? Jak powinniśmy się zachować? Wyrwani z naszej idyllicznej prozachodniości?
Ostatnio rozmawiałem z bratem mojej dziewczyny, który jest ośmioletnim bystrzakiem i chwyta w lot to, czego inni nie potrafią przyswoić tygodniami. Zapytałem go: czy martwi się sytuacją na Ukrainie? Spojrzał na mnie i powiedział z przekąsem: „Piękna Ukraina, ale bez Putina”.
Przekładałem kolejne strony przygód Bukowskiego. W książce „Kobiety” miejsca i ludzie są rozcieńczeni nadmiarem wrażeń i alkoholem. Mnogość alternatyw i hedonistycznych namiastek szczęścia rozleniwia bohaterów, którzy nie myślą o konsekwencjach, ojczyźnie, komornym i przyszłości.
U nas znów podobnie. Wiosenne zmiany wnoszą nowe tematy do mediów. I tak w śniadaniowym programie TVN pojawił się Green Grenade. Kto to taki? To dziewięcioletni chłopiec, który próbuje swoich sił jako raper. Niestety, teksty pisze mu o dziesięć lat starszy kuzyn. W czym problem? W tym, że większość liryki zawiera opis alkoholowo-narkotycznych wyczynów. Co chwila słychać linijki o dziwkach, pieniądzach i płynnych narkotykach. Czyżbym słyszał reinkarnację Charlesa Bukowskiego? Czy ten malec naszpikowany zalewem internetowego szamba, i sterowany przez kuzyna, może w jakiś pokręcony sposób mówić podobnie jak bohater „Kobiet” Henry Chinaski?
Gośćmi programu byli również rodzice malca, którzy nie widzą nic złego w tym, że ich synek rzuca ostro bluzgami w tekstach, wychwalając narkotyki i alkohol. Bezrefleksyjnie oznajmiają, że przecież ich syn nie pije żadnych syropów z kodeiną, a tylko o nich radośnie rapuje. Społeczeństwo przyzwyczajone do przyjemności i nastawione konsumpcyjnie jest kreatorem takich właśnie postaci.
Ponownie sięgnąłem do książki „Kobiety”, a tam kalejdoskop postaci obojętnych na siebie, ale skrycie marzących o miłości. Nie brakuje tam eterycznych poetek, prostych dziewczyn z baru czy też plugawych dziwek. W ich życiu wiosna jest synonimem wygranego zakładu bukmacherskiego, świeżo otwartej butelki czy przygodnego seksu. Zmiany przychodzą nagle i niespodziewanie, a promyki nadziei mogę się za chwilę stać rażącym w oczy snopem światła.
Wstałem z fotela i odłożyłem książkę. Zaczynało się robić pochmurnie. Wszystko wskazywało na to, że pogoda znów mnie zaskoczy.