Tak po ludzku to nigdy nie wiadomo. To znaczy można mniemać, przewidywać, podejrzewać, być przekonanym. Przyszłość pozostaje jednak niepewna, zaskakująca, a przez to zachwycająca lub ciekawa, lub przerażająca, lub śmiertelnie nudna. Warto czasem dać się ponieść intuicji, czymkolwiek jest. Opieranie się na niej wydaje się być skokiem na główkę i chodzeniem po wodzie, a jednak — doświadczenie uczy, że intuicja rzadko zawodzi. Jest w tej intuicyjnej niepewnej pewności coś istotowo ludzkiego, czego nie da się sprowadzić do algorytmów, inżynierii obliczeniowej, nawet takiej sztucznie inteligentnej. To nie jest tylko prawdopodobieństwo, to jasność, która towarzyszy decyzji. Dość paradoksalnie opieranie się wyłącznie na zimnym, rozpisanym w excelu rachunku zysków i strat nie jest działaniem, które pozwala człowiekowi stanąć za decyzją, podpisać się pod nią, być jej prawdziwym autorem. Potrzebne jest jeszcze przekonanie, które idzie dalej niż tylko matematyczne wynikanie.
Dokładnie taką intuicję miałem, kiedy siedem lat temu postanowiłem wstrzymać sprzedaż i odłożyć do magazynu wino od Nifo Sarrapochiello, mikroproducenta z włoskiej Kampanii.
Kampania ma wiele skarbów, poczynając od Neapolu, poprzez wybrzeże Amalfi, Sorrento,
Wezuwiusza, na świetnej pizzy kończąc. Nie byłby to jednak pełny obraz, gdyby nie wina Greco di Tufo, Fiano di Avellino, Falanghina – to flagowe biele. W czerwieniach, w kilku różnych apelacjach, niepodzielnie króluje Aglianico.
Aglianico to obok nebbiolo, sangiovese i nerello mascalese szczep z prawdziwie włoską, mocną osobowością.
Daje wina potężne, intensywne, taniczne, o świetnym potencjale dojrzewania, bardzo dobrze znoszące beczkę. Kiedy jest młode, potrafi być zamknięte niczym sejf – wiesz, że kryje bogactwo, ale męczysz się z nim jak włamywacz chcący sforsować szwajcarski zamek. Po mniej więcej dziesięciu latach zamki puszczają i odsłania się wino pełne czereśni, jeżyn, dymu, nut grzybowych, skóry, tytoniu, kadzidła, kawy, na dodatek, wino świeże, niemęczące.
Pięćdziesięciolatek z doświadczeniem i wiedzą, z ciałem i błyskiem w oku dwudziestolatka.
Naprawdę, Rzymianie nie mylili się ze swoim okrzykiem: Campania felix!
Kiedy wina od Nifo przyjechały do mojego magazynu, wszystko to o Aglianico wiedziałem, to jeden z moich ulubionych zawodników. Nie spodziewałem się jednak takiego ekstremum. Tanina nie ściągała ust, ona je orała i masakrowała, beczka nie była intensywna, to było lizanie świeżej deski i żucie pudełka zapałek. Prawdziwy potwór. Naprawdę brzydkie, nieprzyjemne, kompletnie niezrównoważone wino. I choć rozum mówił, że to się nie może udać, że choćbym odłożył butelki na dwadzieścia lat, to i tak kaczątko nie zmieni się w łabędzia, intuicja mówiła: czekaj. Próbne otwarcie po czterech latach nie zmieniło wiele.
Czekaj! Czekaj!
Intuicja mówi Wam zapewne, co się stało, kiedy sięgnąłem po wina od Nifo miesiąc temu. Nie mam już ani jednej butelki, mam za to pewność, że warto słuchać głosu, który nie zawsze można zracjonalizować. Jest w intuicji coś z wąchania. Mówi się nawet – mieć niucha. Wierzcie więc swojemu nosowi, zresztą nie tylko wtedy, gdy wkładacie go do kieliszka.
tekst Łukasz Kubiak
foto sterlinglanier Lanier | Unsplash