fbpx

Słońca jakby mniej…

6 października 2013
Komentarze wyłączone
1 546 Wyświetleń

Słońca jakby mniej…

A_Jantar

Tekst : Jerzy Janiszewski

Z Nowego Jorku nadeszły do Radia Lublin dwie kartki pocztowe. Jedną odebrał Janek Nowacki, drugą ja. Moją, mimo usilnych poszukiwań, gdzieś „wcięło”, pewnie skrywa się między kartkami jakiejś książki, Janek też swoją postradał, obdarowując jeden z prasowych periodyków. Otrzymaliśmy je tego samego dnia od Ani Jantar, tę Jankową z pozdrowieniami dla autora wspomnień pozwalam sobie w stanie „nieciekawym” wydrukować. Moja zawierała pragnienie jak najszybszego spotkania w Lublinie. Czekaliśmy.

Dzień jak co dzień – 14 marca 1980 roku w dolnej reżyserce studia „Hendrix” rozpoczynaliśmy rejestrację kolejnych śladów, rodziła się następna płyta Suflerów – „Ona przyszła prosto z chmur”. Andrzej Mogielnicki, „nowy” autor tekstów dla Budki (przemycił go do Lublina Zbyszek Hołdys), mówi mi: „Tytułowy napisałem z myślą o Ani”. Ona jeszcze wtedy żyła, kontynuując
nowojorski kontrakt. A mówi mi o nagraniu, którym jestem wyjątkowo poruszony, ani przedtem, ani potem Budka nie nagrała tak wspaniałego brzmieniowo utworu, zrealizowanego przez wielce kontrowersyjnego maga dźwięku – Kubę Nowakowskiego. To czystej wody psychodelia rockowa, świetne smyczki i zapożyczenie (wymyśliliśmy to z Romkiem Czystawem) z przeboju Rolling Stonesów – „Paint It Black”, finałowe „tiu-tiu-tiu-tiu”. No i genialnie zagrana partia gitary (Janek Borysewicz). Wspominam o tym aż tak w szczegółach, bo często odtwarzając „Chmurkę Ani”, myślę sobie, że „czuwała” tam za oceanem przy porodzie otwierającego album numeru, Jej niemal numeru. Tuż po godzinie 12 połączono telefon z Warszawy z pytaniem, czy jest obecny Romek Lipko. Jest, odbiera, blednie i sinieje – rozpaczliwym, zapłakanym głosem mąż Anki, Jarek Kukulski, informuje o katastrofie „Kopernika”. Wszyscy zginęli, w tym młodzieżowa drużyna amerykańskich bokserów. Im, wszystkim ponad 70 pasażerom oraz sobie, niemal proroczo wyśpiewała jeszcze przed odlotem do Stanów – „Nic nie może wiecznie trwać”, lądując wcześniej w Lublinie tuż przed świętami Bożego Narodzenia jakby na „tureckim dywaniku” z tych tytułowych chmur Mogiela. Realizacji pozostałych utworów podjął się eksperkusista kultowego Klanu Andrzej Poniatowski, asystował mu wówczas Włodek Kowalczyk, znaczący ludzie w historii polskiej realizacji dźwięku. Właśnie Andrzej zasugerował, że może całą płytę poświęcić Ani. Ale część utworów już była gotowa, wspomniana ekipa dograła potem pozostałe trzy z suitą „Planeta smoka” na czele (w której zaśpiewała Beata Kozidrak, dzisiaj pewnie odmówiłaby, Ania chyba nie, to kwestia kultury i rozbrajającego mnie zawsze prowincjonalizmu lubelskich „artystów”). Skończyło się na „Słońca jakby mniej” w dwóch różnych miksach (w archiwum mam oba). Miał być jeszcze jeden, znany pod tytułem „Tyle z tego masz”, w ostatniej chwili zrezygnowano z gotowego już tekstu Andrzeja Mogielnickiego. Ale za to namówiłem kolegów na „poprztykanie” sobie na basie obecnego w studiu basisty jazzowego, prosił, żeby tego nie ujawniać, ujawniam dla „LAJF-u”, mowa o Krzyśku Ścierańskim.

To moje wspomnienie sprowokował pewien artykuł zamieszczony w… prasie, typu „Bild”, z daleko posuniętymi domysłami, z bardzo daleko posuniętymi. Trochę na ten temat wiedziałem i czułem to pogubienie w sercu Ani. To jakieś przekleństwo, powinni ubezpieczać małżeństwa i rodzącą się miłość estradowców. Ileż tych małżeństw nie przetrwało, to Jantarowe najdłużej trwało – sorry, ono nadal trwa. Nie wierzę w te wszystkie plotki, ani mama Ani, ani Ona sama nie dopuszczały takiej myśli, tego jestem pewien. Pamiętam (lata 60.), jak dumnie po naszym Litewskim za rączkę paradował Czesław Niemen z Adą Rusowicz, nawet pomyślałem, że błękitna „pończocha”, prędzej czy później, będzie jego żoną. Stanowili ładną parę. Potem byli Tadek Nalepa i Mira, bliscy mi z czasów rzeszowskich. Też się rozeszli. Obserwowałem Elżbietę Dmoch wpatrzoną w Janusza Kruka, do samego tragicznego końca i późniejsze Jej „obłąkanie” po śmierci kolegi z zespołu. Annie, być może, groziło beznamiętne trwanie. Lgnęła do ludzi, zdobywała sobie nowych przyjaciół, jak nas tu, w Lublinie, radosna, uśmiechnięta. Cieszyła się każdą zaśpiewaną nutką. Cieszyła się perspektywą wyjazdu do Chicago i potem na festiwal w Tokio. Przyjechała z Andrzejem Mogielnickim na nagranie „Nic nie może wiecznie trwać” jeszcze przed świętami (1979), cudem dotarli do nas, śnieżyca poważnie zasypała drogę z Warszawy do Lublina, opatulona kożuszkiem z postawionym szerokim bardzo kołnierzem, zza którego radośnie świeciły czarne oczyska. I wyśpiewała jeszcze jeden wielki przebój. Janek Nowacki, o którym wspomniałem na wstępie, miał akurat „Program nocny”, jedną z najpopularniejszych audycji Jedynki. Dostał ode mnie cieplutkie nagranie, Anię zaprosił do studia i odpalili po raz pierwszy. Wtedy w rozmowie z nim potwierdziła, że chce się związać z Budką i Romkiem Lipko. Co ciekawe, nagranie wysłałem do Programu Pierwszego, konkretnie do red. Wrońskiego – i usłyszałem, że to g…, okropne brzmienie i nic z tego nie będzie (jak zresztą potem przydarzyło się „Dmuchawcom…” Urszuli). Ten wyjątkowy „głuchman” przepadł na szczęście potem bez wieści. À propos manów, a raczej Wojtka Manna, był autorem dwóch tekstów do następnych piosenek: po angielsku i po naszemu. Po angielsku na festiwal w Tokio, po naszemu trochę na siłę, bo są to wyjątkowe „spawy”, szczególnie „Do żony wróć”. Najchętniej wrzuciłbym je wtedy natychmiast do kosza. Tymczasem Zbyszek Hołdys z kolegami, z pre-historycznym Perfectem, wypełniali w Chicago półroczny kontrakt. Śpiewała Basia Trzetrzelewska, wcześniej nagrała u nas fajny dyskotekowy numer, potem Zbyszek ściągnął Halinę Frąckowiak i wreszcie Anię Jantar. Chyba wtedy Ania poczuła się trochę „przestrzelona” przez perkusistę Perfectu Wojtka Morawskiego. To świetny facet, nie pozwolę o Nim w mojej obecności złego słowa powiedzieć, znakomity muzyk, szczery aż do bólu w swoich ocenach. Toteż nie dziwię się, że włóczyli się razem. Ale żeby aż rozwalać… zwłaszcza że piosenkarka przyjęła propozycję występów w Nowym Jorku, a przecież mogła przy rzekomym „lubym” pozostać z chłopakami w Chicago. I to ją zgubiło, wsiadła nie do tego samolotu, z którym coś się zaczęło niedobrego na Kennedym dziać, stąd poważnie opóźniony lot. Śpieszyła się do Natalki, do Jarka, do nas na nagrania. Wcześniej zdążyła wysłać do Lublina pocztówki, im się udało.

Komenatrze zostały zablokowane