fbpx

Sztuki walki i sztuka życia

22 sierpnia 2017
3 553 Wyświetleń

Jest prekursorem taekwondo w Polsce. Uczył się od mistrzów światowej klasy. Ma na swoim koncie liczne sukcesy, wspaniałe zawodowe podróże, ale i sporo gorzkich doświadczeń. Jego historia to gotowy materiał na intrygującą książkę. Jerzy Konarski, człowiek legenda, choć w Lublinie wciąż za mało znany, z nieustanną pasją zajmuje się krzewieniem wschodnich sztuk walki. Być może dzięki niemu w przyszłości Lublin zyska miano polskiej ambasady ssireum.

 

Pierwsza polska sekcja taekwondo

Spotykamy się w biurze jego firmy w Lublinie. Kameralny lokal w kamienicy przy ulicy Chopina to jednocześnie siedziba jego firmy specjalizującej się w ochronie ludzi i mienia. Jednak wnętrze bardziej przypomina muzeum sportu niż biuro. Pełno tu pamiątek – dyplomów, podziękowań, medali i zdjęć z różnych podróży. Urodził się i wychował w śródmieściu Lublina. Wysoki, dobrze zbudowany, charyzmatyczny. Typ gawędziarza, który o sportach walki może opowiadać godzinami.

W latach 60. większość jego rówieśników interesowała się piłką nożną. Co prawda, Jerzy Konarski lubił aktywność fizyczną samą w sobie, ale wciąż poszukiwał tej jednej jedynej dziedziny. Wszystko się zmieniło, gdy w jego ręce wpadły brytyjskie czasopisma opisujące sporty walki. Z pomocą znajomych przetłumaczył artykuły, które opisywały techniki karate. Wkrótce zapisał się do Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „Sokół”, które ówcześnie miało siedzibę na Starym Mieście w Lublinie. – Zajęcia prowadził wykładowca UMCS prof. Bohdan Dziemidok. Był wtedy najlepszym trenerem judo w Lublinie. Po dwóch latach moją grupę przejął Henryk Szymaszek, potem Janusz Stec. Ja jako najlepszy z grupy zostałem jego pomocnikiem, a wkrótce jednym z prowadzących treningi – wspomina Jerzy Konarski. W tym czasie uzyskał w judo pierwszego dana, czyli pierwszy z dziesięciu stopień mistrzowskiego wtajemniczenia. W 1969 r. po raz pierwszy jako zawodnik uczestniczył w V Indywidualnych Mistrzostwach Polski w judo w Warszawie. Co roku można było podziwiać jego umiejętności podczas mistrzostw organizowanych w Lublinie. Zawsze zajmował pierwsze lub drugie miejsce. – W 1971 r. do naszej grupy judo dołączył student z Tunezji, który w Lublinie uczył się języka polskiego. Znał dość dobrze podstawy taekwondo. To właśnie on opowiedział mi historię tego sportu i zapoznał z jego zasadami. Tak mnie to zainteresowało, że zacząłem trenować coraz więcej i częściej. Wówczas ta dyscyplina w Polsce była w ogóle nieznana. W 1972 roku zostałem instruktorem w Miejskim Domu Kultury w Lublinie. Tak powstała pierwsza sekcja taekwondo w naszym kraju –wspomina. Dzięki publikacjom w prasie zgłaszali się przede wszystkim młodzi ludzie, choć zdarzały się również osoby w starszym wieku. Pierwsza grupa liczyła 150 osób, a dwa razy tyle czekało na swoją kolejkę. Pierwszy trener taekwondo w Polsce zajęcia prowadził również w Puławach, Nałęczowie, Białej Podlaskiej, Zamościu i w wielu innych miejscach na Lubelszczyźnie.

Zainteresowanie sportami walki otworzyło możliwości przed Jerzym Konarskim, jakich nie miał szary obywatel PRL. Dzięki nim mógł swobodnie podróżować, co wtedy było prawie niemożliwe, zwłaszcza na początku lat 70. W roku 1975 wyjechał do Szwecji, aby spotkać się z Lim Won Sup – koreańskim trenerem nazywanym Wielkim Mistrzem, trenerem amerykańskich spadochroniarzy podczas działań wojennych w Sajgonie, który upowszechnił taekwondo wśród Szwedów. – Sup dysponował perfekcyjną techniką. Mimo nieatletycznej sylwetki miał doskonale rozwinięte cechy motoryczne. Opanowany, wymagający, z pewnością prawdziwy trener i sportowiec. Ćwiczyłem od rana do wieczora z grupą dobrze wyszkolonych sportowców. Trening pochłaniał całą moją energię i czas, którego nie starczało na zwiedzanie pięknego Sztokholmu. Za to poznałem prawidłowe techniki taekwondo, a błędy natychmiast korygował mistrz Sup. Pomyślnie zdałem egzamin na pierwszy kup. Był to ostatni szczebel przed uzyskaniem mistrzowskiego dana – wspomina.

Przepustka do świata

Wkrótce Jerzy Konarski wyruszył do Stuttgartu, gdzie trenował w Akademii Taekwon-do prowadzonej przez Kim Kwang-II, który spopularyzował ten sport na terenie Niemiec zachodnich. Tam zdał pomyślnie egzamin na pierwszy mistrzowski dan, nadany przez samego generała Choi Hong Hi. To człowiek legenda w świecie sztuk walki, twórca taekwondo i autor specjalnego programu szkoleniowego dla armii. Opracował koncepcję taekwondo opierającą się na trzech filarach: tae, co oznacza uderzenie stopą, kwon – uderzenie pięścią i do oznaczającego sztukę lub drogę do osiągnięcia stanu intuicji wynikającego z doświadczenia umysłu i ciała. Taekwondo oryginalnie było stylem walki stosowanym w Korei w armii, ale dopiero w XX wieku zyskało popularność jako sportowa sztuka walki. To mistrz Choi Hong Hi wprowadził pięć zasad etycznych: grzeczność i uprzejmość, rzetelność i uczciwość, wytrwałość, samokontrola oraz odwaga. A Jerzy Konarski był pierwszym gościem zagranicznym w koreańskiej jednostce wojskowej, do której wcześniej żaden obcokrajowiec nie miał wstępu. Na jego cześć stu żołnierzy uprawiających taekwondo zorganizowało pokaz technik walki.  – Na pamiątkę mojej wizyty w Kukkiwon otrzymałem podziękowanie za rozwój taekwon-do w Polsce. Jak dotąd jestem jedynym Polakiem, którego osobiście wyróżnił prezydent Światowej Federacji Taekwon-do. W czasie pobytu w Kukkiwon – siedzibie Akademii Światowej Taekwondo, zdałem egzamin na czwarty dan. Mój pobyt był relacjonowany przez południowokoreańską prasę, radio i telewizję – wspomina z dumą.

Po powrocie do kraju rozpoczął przygotowania do pierwszych Międzynarodowych Mistrzostw Polski, które miały odbyć się w Zamościu, a główną nagrodą był przywieziony z Seulu od prezydenta WFT puchar. Jednak władze wojewódzkie w Lublinie nie uznawały taekwondo, gdyż Polska nie utrzymywała stosunków politycznych z Koreą Południową, zostającą w strefie wpływów Amerykanów od 1953 roku. Sprawa zorganizowania zawodów coraz bardziej się komplikowała. Zaangażowała się nawet Ambasada Koreańska w Warszawie, która zaprosiła Jerzego Konarskiego na rozmowę, sugerującą wrogie nastawienie sportowca do północnokoreańskiego reżimu. Jerzy Konarski do dziś pamięta, jakie wrażenie zrobiło na nim gigantyczne malowidło na ścianie ambasady, przedstawiające przywódcę Kim Ir Sena. Monumentalna postać w mundurze górowała nad drobnymi sylwetkami przedstawicieli różnych grup społecznych. Jerzemu Konarskiemu zarzucono promowanie sportu wrogiego Korei Północnej. W konsekwencji nie tylko zawody nie odbyły się, ale również nie udało się wydać książki o historii i zasadach taekwondo. – To był bardzo niewygodny politycznie sport. W stanie wojennym nawet posądzono mnie o to, że jestem koreańskim szpiegiem – wspomina.

Między PRL a american dream

Punktem wypadowym Jerzego Konarskiego cały czas był Lublin, tu pracował jako ochroniarz, założył rodzinę. Jednak cały czas borykał się z pozyskiwaniem środków finansowych na organizowanie różnych inicjatyw czy wyjazdy zagraniczne. Wówczas nie było sponsorów, a o dofinansowaniu decydowały np. jednostki socjalne w zakładach pracy. Zasobne fundusze socjalne były przepustką na olimpiady, mistrzostwa i wyjazdy szkoleniowe. Zagraniczne wyjazdy Jerzego Konarskiego częściowo finansowała Europejska Unia Sportów Walki, ale cokolwiek robił, nie miał wsparcia ówczesnych „czynników decyzyjnych”, które na każdym kroku utrudniały uprawianie tej sztuki walki. –Nie należałem do żadnego ugrupowania politycznego i nie można było mi grozić konsekwencjami po linii partyjnej, więc czyniono utrudnienia przy każdej innej możliwości. Na wyjazdy przestałem otrzymywać promesyjne sto dolarów. W tym czasie była to bardzo duża kwota. Twierdzono, że od Koreańczyków otrzymuję setki tysięcy dolarów, więc tych stu już nie potrzebuję. Przez dłuższy czas prowadziłem sekcję taekwondo przy WPHW (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego) w Lublinie i powstała realna możliwość przydzielenia mi spółdzielczego lokalu mieszkalnego. Jednak po interwencji czynników partyjnych dyrekcja WPHW zablokowała przydział i o mieszkaniu mogłem tylko pomarzyć – wspomina. Każda instytucja w PRL była inwigilowana przez aparat bezpieczeństwa i kontrolowana przez instytucje nadrzędne. Środowisko sportowe, w tym sekcje karateków, podlegały Zarządowi Głównemu Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej w Warszawie. Podobnie jak taekwondo, karate było sportem zagrażającym socjalistycznej ideologii. Ponieważ Polska utrzymywała stosunki dyplomatyczne z Japonią, uznawaną za ojczyznę karate, nie robiono aż takich utrudnień, jak w przypadku taekwondo.

Sytuacja zmieniła się dopiero za prezydentury Lecha Wałęsy, gdy Polska zawarła stosunki dyplomatyczne z Koreą Południową. W 1989 r. Jerzy Konarski dostał wizę do USA, co graniczyło niemal z cudem. Podczas rozmowy z konsulem okazało się, że on również trenował taekwondo. Wspólne pasje zaowocowały przyznaniem wizy wielokrotnego przekroczenia granicy. Będąc w Nowym Jorku, od razu udał się do ucznia założyciela szkoły taekwondo, generała Cho Yon Chi, która mieściła się przy Wall Street. Na co dzień pracował jako ochroniarz. Barwne, pełne energii Wall Street okazało się tyglem kulturowym i obyczajowym, choć nie zawsze w pozytywnym sensie. Pewnego dnia dwóch ciemnoskórych napastników zaatakowało go nożem, żądając oddania pieniędzy. Kilka szybkich obronnych ruchów załatwiło sprawę. Sztuki walki okazały się również przydatne w życiu codziennym. Po roku pobytu dołączyła do niego żona, mimo że władze amerykańskie zazwyczaj były przeciwne połączeniom małżeństw obcokrajowców. Sukcesy sportowe Jerzego znowu okazały się kartą przetargową. Los im sprzyjał, dwa razy wygrał na loterii pozwolenia na pobyt stały, miał nawet szansę zostać szefem ochrony polskiej milionerki Barbary Johnson Piaseckiej, jednak postanowił wrócić do Polski. Ameryka z jednej strony go fascynowała, a z drugiej odrzucała. –Amerykanie żyją zupełnie inaczej niż Polacy. Nie zwracają uwagi na konwenanse. Ubierają się, jak chcą, nie dbają o dom, żyją na luzie. To była odwrotność poukładanego życia w Polsce – wspomina.

Koreańskie zapasy w Lublinie

Jerzy Konarski poznał wiele odmian sztuk walki, od taekwondo po judo, ju-jitsu. Obecnie jest pochłonięty ssireum – narodowym sportem Korei, uznanym przez UNESCO za ich dziedzictwo narodowe. Nic dziwnego, skoro ssireum ma swoje początki w chłopskich zapasach uprawianych już 5 tysięcy lat temu. Świadczą o tym malowidła naścienne na dawnych nagrobkach koreańskich. Co prawda niegdyś występował w innej formie, bardziej prymitywnej, i w innym celu, bo głównie dla zabawy, ale jednak podstawy techniki są wciąż bardzo podobne. Obecnie ssireum trenuje się na arenie w kształcie koła o średnicy 8 metrów, wypełnionej piaskiem. Znakiem rozpoznawczym są pasy, niebieski i czerwony, dla dwóch walczących zawodników. Sposób ich wiązania to rytuał sam w sobie. Pasy te mają kluczowe znaczenie dla walki. Zawodnicy muszą chwycić za pas przeciwnika, a następnie próbować doprowadzić go do przewrócenia się poprzez chwytanie, ciągnięcie, podnoszenie. Zwycięzcą zostaje osoba, która doprowadziła do upadku przeciwnika, czyli dotknięcia podłoża dowolną częścią ciała. Zawodnicy walczą przez trzy rundy, po trzy minuty. Ich występ ocenia trzech sędziów. Ssireum może uprawiać praktycznie każdy, także osoby z zaburzeniami sensorycznymi i psychicznymi. Co więcej, sport ten może zwiększyć siłę uczestnika, elastyczność, wytrzymałość, równowagę i zwinność. Polska Unia Ssireum powstała w 2016 roku z inicjatywy Jerzego Konarskiego, właśnie w Lublinie. Jest członkiem Światowej Federacji Ssireum z siedzibą w Seulu. W Polsce obecnie należy do niej 100 osób, ale liczba zainteresowanych ciągle rośnie.

Jerzy Konarski nie porzucił taekwondo, ma nawet pomysł na wypromowanie go na większą skalę. Taekwondo jako sztuka walki i sztuka samoobrony jest sportem obowiązkowym w południowokoreańskiej armii. Jest również uprawiana w jednostkach specjalnych na całym świecie. Dyscyplina ta uczy samoobrony, dyscypliny, kształtuje psychikę. Jerzy Konarski sam przyznaje, że sztuki walki bardzo wpłynęły na sposób jego życia i pojmowania świata. – Chcę zgłosić propozycję, aby właściwe instytucje w Polsce zechciały dokonać głębokiej analizy i oceny taekwondo jako dyscypliny sportowej i jej walorów w różnych miejscach społecznej aktywności. Ze względu na możliwość ćwiczenia niemal w każdym miejscu i przez każdego, jest zasadnym, aby zastanowić się nad jej powszechnością, szczególnie w wojsku i jednostkach specjalnych. Przede wszystkim formacje wojskowe potrzebują sprawności w sztuce walki i samoobrony – przekonuje. Ale to nie koniec planów Jerzego Konarskiego. Jego marzeniem jest upowszechnienie ssireum i zorganizowanie światowych mistrzostw w Lublinie. W czasach, gdy azjatyckie sztuki walki stały się modne, jest to całkiem realne. A duch walki, samozaparcie i ogromna pasja z pewnością mu w tym pomogą.

Tekst Aleksandra Biszczad, foto Marcin Pietrusza

 

 

 

Zostaw komentarz