fbpx

Tragedia przy 1 Maja

8 marca 2017
Comments off
2 629 Views

1 maja 8Mężczyzna i dziewczynka byli już martwi. Kobieta i chłopczyk dawali słabe oznaki życia. Cała czwórka miała przestrzelone głowy kulami z rewolweru. Pogotowie ratunkowe przewiozło rannych do szpitala szarytek przy ulicy Staszica. Niestety, nie można było już im pomóc. Sześcioletni Janek zmarł w karetce, a kobieta, którą brano za matkę, na stole operacyjnym.

 

Lato 1934 roku, kapryśne pogodowo, stało pod znakiem klęsk żywiołowych i katastrof. W połowie lipca ulewne deszcze w dorzeczu górnej Wisły doprowadziły do największej powodzi w Polsce międzywojennej. Odnotowano 55 ofiar śmiertelnych. 8 sierpnia pod Węgrowem autobus z 19 pasażerami wpadł do Bugu. Uratował się tylko kierowca. 12 sierpnia w Berlinie w wyniku zderzenia dwóch pociągów zginęło 160 osób. Czarna seria nie ominęła województwa lubelskiego. 12 sierpnia w Woli Uhruskiej piorun uderzył w kościół, w którym odprawiano niedzielne nabożeństwo, zabijając dwie osoby, a 30 raniąc. Z powodu dużej liczby tragicznych wypadków w prasie nie było praktycznie „sezonu ogórkowego”. Chociaż niektórzy czytelnicy woleliby zapewne poznać zagadkę „prehistorycznego słonia”, którego kieł ponoć znaleziono latem w lubelskiej dzielnicy Rury, niż dowiadywać się o kolejnych dramatach.

 

Rodzinne wakacje w Lublinie

 

W latach 30. XX wieku „pokoje umeblowane” Sury Cukerman cieszyły się dużą popularnością wśród przyjezdnych, szukających w Lublinie taniego noclegu. Pensjonat znajdował się bardzo blisko kolei. Szyld był widoczny zaraz po wyjściu z dworca. Właścicielka, pochodząca ze znanego lubelskiego rodu kupców, zapewniała wszelkie wygody, domową kuchnię i prawdziwie rodzinną atmosferę. „Pokoje umeblowane” pani Sury nie mogły, rzecz jasna, konkurować poziomem z Hotelem Europejskim czy Victorią, ale względnie niskie ceny sprawiały, że trudno niekiedy było o wolne miejsca. Budynek dawnego pensjonatu nadal stoi przy ulicy 1 Maja 55 (do 1928 roku była to ulica Foksal). Po sąsiedzku znajduje się bar Dworcowy.

Na początku sierpnia 1934 r. zamieszkał tu niejaki Antoni Hofman. Towarzyszyła mu kobieta i dwójka dzieci. Przyjechali z miejscowości Stara Rafałówka na Wołyniu, żeby w Lublinie spędzić kilkanaście wakacyjnych dni. Hofman, który wyglądał na zamożnego przedsiębiorcę, chciał przy okazji załatwić interesy. Mówił, że zamierza kupić młyn pod Lublinem.

Cała czwórka dała się poznać z jak najlepszej strony. Sprawiali wrażenie szczęśliwej rodziny. Odnosili się do siebie z szacunkiem i widoczną miłością. Dzieci: dziewięcioletnia Stasia i sześcioletni Janek zawarły znajomości z rówieśnikami mieszkającymi po sąsiedzku i bawiły się z nimi na podwórzu kamienicy. Grzeczne i roześmiane, były bardzo lubiane przez obsługę pensjonatu i innych gości.

Popołudnia spędzali na przechadzkach i rozrywkach. Ulica 1 Maja wyglądała wówczas nieco inaczej niż obecnie. Po obu jej stronach rósł gęsty szpaler drzew, po których dawno nie ma śladu. Pełniła funkcję spacerowo-wypoczynkową, co dziś jest raczej nie do pomyślenia. Przy 1 Maja znajdowało się kilka ciekawych obiektów. Antoniego Hofmana, człowieka o upodobaniach technicznych, z pewnością zainteresowała fabryka Wolskiego pod numerem 14, gdzie produkowano maszyny rolnicze. Stąd widać było rozciągający się za „klinem” okazały most żelbetonowy (nazwany w 2012 roku imieniem jego konstruktora Mariana Lutosławskiego), którym można było – pieszo lub dorożką – dotrzeć do śródmiejskich dzielnic.

Ku ogromnej radości dzieci, rodzina była na przedstawieniu Cyrku Braci Staniewskich, który przyjechał do Lublina na początku sierpnia. Namioty cyrkowe w latach międzywojennych rozbijano na wolnym placu na rogu ulic Chopina i Okopowej. Atrakcję tegorocznego programu stanowiły dwa słonie, Jenny i Piccolo, oraz tresura koni pod kierownictwem Emmy Truzzi. Olbrzymią sensację wywołał „fenomen XX wieku, kapitan Smith, człowiek o stalowej piersi, żywy cel dla pocisków armatnich”. Endecki „Głos Lubelski”, zwietrzywszy szansę na zwiększenie sprzedaży gazety, drukował kupony, upoważniające okazicieli do bezpłatnego wejścia na widownię cyrku. Przedstawienia cyrkowe w międzywojennym Lublinie zawsze spotykały się z żywym zainteresowaniem mieszkańców, chociaż niekiedy groźnie się kończyły. Swego czasu jeden z akrobatów, wykonując salto mortale, popełnił błąd i na krótko trafił do szpitala.

Kolejne dni upływały Hofmanowi i jego bliskim beztrosko i radośnie. Nikt nie przeczuwał zbliżającej się tragedii, która jednak – wszystko na to wskazuje – nie nadciągnęła nagle, lecz postępowała krok po kroku.

 

Ta ostatnia niedziela

 

1 maja 3Pogoda w lipcu i sierpniu 1934 najwyraźniej kpiła sobie w żywe oczy z amatorów niedzielnego wypoczynku na łonie natury. „W okresie lata kalendarzowego nie było dotąd bodaj ani jednej niedzieli pogodnej” („Głos Lubelski” 1934, nr 220).

Niedziela 12 sierpnia zaczęła się co prawda słonecznie i ciepło, ale już w południe niebo się zachmurzyło i spadły pierwsze krople deszczu. Lublinianie wypoczywający na łąkach nad Bystrzycą w popłochu uciekali do domów. Z powodu niepogody rodzina Hofmanów spędzała ten dzień, prawie nie wychodząc z pensjonatu. Dzieci rysowały zwierzęta cyrkowe i kapitana Smitha. Towarzysząca Hofmanowi kobieta czytała książkę, a on siedział nad gazetą.

Wieczorem dorośli postanowili pójść do kina, zostawiając dzieci pod opieką obsługi „pokojów umeblowanych”. Letni repertuar lubelskich przybytków X muzy był dostosowany do różnych gustów. W „Stylowym” przy Krakowskim Przedmieściu wyświetlano komedię z Flipem i Flapem oraz sensacyjny hit „Niewidzialny człowiek”. W „Corso” (Radziwiłłowska 3) radziecką (!) epopeję „Ostatni z Gołowlewych”. Z kolei kinoteatr „Apollo” przy ulicy Szpitalnej 6 zapraszał na podwójny wieczorny program (dwa filmy w cenie jednego).

Po powrocie z kina szybko położyli się spać. Zachowywali się cicho, żeby nie pobudzić dzieci i innych gości. Około godziny 4.45 dozorczyni pensjonatu usłyszała naraz huk kilku wystrzałów. Nie miała wątpliwości – strzelano w którymś z pokoi. Czym prędzej udała się do właścicielki.

– Pani Suro, proszę się obudzić! Ktoś strzelał w domu! – zawołała przerażona. Cukermanowa nie zadawała zbędnych pytań. Kazała mężowi pobiec z dozorczynią, żeby sprawdzić, co się wydarzyło. Wydawało się, że strzelano w pokojach zajmowanych przez gości, którzy nie zrobili na obsłudze tak dobrego wrażenia, jak ci mili państwo z Wołynia z dwójką dzieci. Ale tylko Hofman nie reagował na pukanie do drzwi, które były zamknięte na klucz od wewnątrz. Właściciele pensjonatu zbudzili personel i nakazali wyłamać drzwi. Potem Cukermanowa pierwsza weszła do pokoju i krzyknęła ze zgrozy. Martwy Hofman leżał na podłodze w bieliźnie, zalany krwią; na łóżkach zaś kobieta i dzieci. „Leżeli bez znaków życia z ranami od kul rewolwerowych w głowach. Koło Hofmana leżał rewolwer i pudełko z 25 ładunkami rewolwerowymi” („Głos Lubelski” 1934, nr 220).

Zauważono, że kobieta i chłopczyk jeszcze oddychają. Telefonicznie wezwano pogotowie ratunkowe, które zabrało rannych do szpitala. Niestety, nie dało się ich uratować. Przy ulicy 1 Maja (w pobliżu gimnazjum żeńskiego Michaliny Sobolewskiej) znajdował się posterunek policji, więc mundurowi zjawili się po kilku minutach. Dokonali wstępnych oględzin miejsca zbrodni i przekazali śledztwo komendzie miejskiej, która miała swoją siedzibę tam, gdzie urzędował komisarz Maciejewski z serii retro kryminałów o Lublinie Marcina Wrońskiego, czyli przy Staszica pod numerem 3.

 

Zabójcą był ojciec…

 

Problemem lubelskiej prasy dwudziestolecia międzywojennego był brak środków i bazy technicznej. Gazety składano w innych miastach, głównie w Warszawie. Decydowano też o zawartości numerów. Wiadomości z Lublina i województwa często były redagowane niedbale i publikowano je z opóźnieniem na ostatnich stronach. Czasami dochodziło do paradoksów – zdarzało się, że o ważnych wydarzeniach lokalnych dzienniki lubelskie w ogóle nie informowały, można było o nich natomiast poczytać np. w łódzkim „Echu” czy w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym”, wydawanym w Krakowie. Jednak w przypadku strzałów na 1 Maja, zarówno „Głos Lubelski”, jak i „Express Lubelski i Wołyński”, stanęły na wysokości zadania, publikując na czołówkach gorące relacje z miejsca tragedii. „Tło niesamowitej zbrodni nie zostało dotychczas wyświetlone. Wieść o jej dokonaniu szybko rozeszła się po całej dzielnicy i spowodowała, że przed domem Nr. 55 zgromadziły się wielkie tłumy żądnych sensacji gapiów” – napisali dziennikarze „Expressu Lubelskiego i Wołyńskiego” w tekście „Cztery trupy w pokojach umeblowanych”.

 

W kolejnych dniach gazety podawały sensacyjne wyniki policyjnego śledztwa. Ustalono, że dzieci i kobieta zostały zastrzelone przez Antoniego Hofmana z należącej do niego broni. Następnie mężczyzna skierował lufę rewolweru w swoją skroń i popełnił samobójstwo. 41-letni Hofman był ojcem Stasi i Janka, natomiast zastrzelona kobieta nie była matką jego dzieci i nie była jego żoną, jak wcześniej uważano. Była kochanką człowieka, który zamordował własne dzieci, ją i na koniec zastrzelił siebie. Nazywała się Olga Łuba, nie ustalono, skąd pochodziła i jak długo pozostawała w związku z Hofmanem.

Matką dzieci Hofmana była jego legalna żona, z którą mężczyzna niedawno się rozszedł i wyjechał z domu. Mieszkała w Starej Rafałówce. Policja sprowadziła zrozpaczoną kobietę do Lublina celem identyfikacji zwłok. Od Hofmanowej dowiedziano się, że bracia jej byłego męża również dokonywali w przeszłości samobójczych zamachów, co mogło dowodzić jakiegoś dziedzicznego obciążenia psychicznego w tej rodzinie.

 

Obawa przed nędzą?

 

Antoni Hofman zostawił list pożegnalny, z którego wynikało, że w ostatnich tygodniach życia miał nóż na gardle. Elegancki i wytworny Wołyniak jedynie udawał zamożnego przedsiębiorcę rolnego, który spędzał z bliskimi beztroskie wakacje. W rzeczywistości balansował na krawędzi. Był dzierżawcą młyna na Wołyniu. Niedawno młyn na podstawie wyroku sądu przeszedł w posiadanie Skarbu Państwa, po czym został wydzierżawiony innemu zarządcy. Pozbawiony warsztatu pracy Hofman znalazł się w trudnym położeniu. Przyjechał do Lublina, ponieważ chciał pod miastem kupić lub wydzierżawić jakiś młyn. Było ich wtedy w okolicach Lublina sporo (obecnie reaktywacja kilku z nich jako atrakcji turystycznej znalazła się w miejskich planach rewitalizacji Doliny Bystrzycy), toteż Hofman liczył, że coś dla siebie znajdzie.

Niestety, niczego nie udało mu się kupić ani wydzierżawić. Nie znalazł najlichszej nawet posady. Widmo braku środków do życia z każdym dniem stawało się coraz wyraźniejsze. Obawa przed nędzą popchnęła go do morderstwa najbliższych i do samobójstwa. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego zastrzelił nie tylko siebie, ale również dzieci (które przecież miały matkę) i kobietę, która zastąpiła mu żonę. W ostatnich słowach listu Hofman prosił, żeby nikogo nie winić za to, co się stało.

Do zabójstw i samobójstw, których podłożem były ubóstwo, bezrobocie i lęk przed utratą pracy, w czasach II RP, zwłaszcza w latach wielkiego kryzysu, dochodziło dość często. Innym charakterystycznym zjawiskiem w tym czasie były bunty robotników i bezrobotnych. W 1934 r. krwawe zamieszki na tle biedy i niskich płac wybuchały w całym kraju, również w Lublinie. W wyniku starć bezrobotnych z policją przed lubelskim Państwowym Urzędem Pośrednictwa Pracy w dniu 11 kwietnia dwie osoby poniosły śmierć, a kilkanaście odniosło poważne rany. Wydarzenia te przeszły do historii pod nazwą lubelskiej „krwawej środy”.

W tekście wykorzystano następujące materiały:

„Express Lubelski i Wołyński” 1934, N-ry 222–225

„Głos Lubelski” 1934, N-ry 215–221

http://tnn.pl/himow_fragment.php?idhr=1695

Comments are closed.