W mitologii greckiej chaos był uosobieniem stanu przed uporządkowaniem elementów wszechświata. W pracowni Chaosfera Marcina Studzińskiego jest podobnie. Pomysły pojawiają się, a proces tworzenia przebiega chaotycznie, za to efekt końcowy w postaci rysunku wykonanego rapidografem to czysta precyzja i uporządkowanie. Poznajcie z nami alternatywny świat rysunków jednego z najbardziej intrygujących twórców młodego pokolenia.
Pan Y. i St. Chaos
Pierwsze prace tworzył ołówkiem. Gdy kilka osób powiedziało mu, że są naprawdę dobre i powinien się tym zajmować zawodowo, zaczął rozważać, czy rzeczywiście warto. Ktoś inny podpowiedział, że mógłby spróbować tworzyć za pomocą tuszu. Wpływ na to miał również znaleziony w domu zestaw kreślarski, którego postanowił użyć. W tamtym czasie większość jego rysunków wychodziła „spod stalówki”. To proces ogromnie precyzyjny, ważna w nim jest nawet najmniejsza kreska. Technicznie oznacza to ogromne uporządkowanie, artystycznie daje ogromną swobodę. – Zawsze podobała mi się idea chaosu, tak naprawdę nic na świecie nie jest od razu uporządkowane. Moje spontaniczne myśli chciałem zobrazować za pomocą rysunków. Chaos jest mi bliski na wielu płaszczyznach, moje otoczenie to kłębowisko różnych prac, zbiorów, fascynacji i wiecznego nieporządku – mówi Marcin.
Na początku swojej kariery Marcin inspirował się surrealizmem i abstrakcjami. Stosował techniki, które łączyły podejście kontrastowe, obok rozmytych plam atramentu stawiał ostre kreski. Wtedy fascynował się plastycznym stylem Salvadora Dali. Tej pierwszej fazie towarzyszył Pan Y. To wykreowana postać pojawiająca się w jego pracach, która niejako miała być odbiciem osobowości Marcina. – Pan Y. był dla mnie poszukiwaniami, odkrywaniem nieodkrytego, był to okres bardzo intuicyjnego sposobu rysowania. Wchodziłem w nowy, nieznany dla mnie świat – wspomina. Po pewnym czasie uznał, że sztukę rysowania tuszem opanował na tyle dobrze, że chciałby rozwinąć swój styl.– Dużo ćwiczyłem i przeznaczałem coraz więcej czasu na tworzenie. Trzy lata temu, w wyniku ważnych przeżyć, doszedłem do momentu, że uznałem, iż moje dotychczasowe narzędzia przestały oddawać ducha prac, musiałem coś zmienić – dodaje.
Styl Marcina ewoluował od naiwnego do procesu bardzo przemyślanego. Zamienił carte blanche i spontaniczne błądzenie po kartce na strony pokryte szkicem, czyli wstępnym projektem oznaczającym zaplanowane działanie. Pan Y. przetrwał w świadomości Marcina jako określenie na stan najwyższego zaangażowania w sztukę. – Wówczas nawet nie wiem, kiedy mijają mi trzy dni spędzone na tworzeniu – opowiada. Oczywiście, zmieniła się również technika. Obecnie Marcin rysuje rapidografami, którymi trzeba stawiać przemyślane kreski, linie i kropki. W odróżnieniu do tuszu, tutaj nie ma mowy o tym, że coś się rozleje albo jest wynikiem przypadku. Zmienił się także pseudonim artystyczny, obecnie podpisuje swoje prace jako St. Chaos.
Na każdym etapie rozwoju artystycznego Marcina można odnaleźć podobieństwa z twórczością Zdzisława Beksińskiego. Tak jak temu wielkiemu artyście, w pracy również towarzyszy mu muzyka i również uwielbia czarno-białe fotografie, które wykonuje w wolnych chwilach. A najważniejszym wspólnym mianownikiem jest umiłowanie do form i tematów makabrycznych, symboli, tajemniczych treści i katastroficznej, pełnej grozy atmosfery. Bohaterami Marcina są zdeformowane postaci, mniej lub bardziej ludzkie, często kościotrupy, symbole śmierci, nieokreślone potwory. Tematyka ta idealnie pasuje do metody, jaką przyjął, rapidografem wybitnie precyzyjnie wydobywa z rysunku fakturę. Widząc jego prace, odczuwa się chropowatość każdej kości, załamań czaszki, pojedynczej krwawiącej tkanki. Rysowaną fakturą Marcin przekazuje nastrój. Niejednokrotnie jego postaci wręcz krzyczą wprost z papieru. Czasami nawiązuje w nich do tematów biblijnych, ukrzyżowania, śmierci, choć dalekie jest to od tradycyjnego katolicyzmu.
Z szuflady do wernisażu
Marcin Studziński to rodowity lublinianin, ma prawie 31 lat i zajmuje się grafiką użytkową na wielu płaszczyznach. Skończył informatykę w Wyższej Szkole Ekonomii i Innowacji, na specjalizacji grafika i multimedia. Wykształcenie umożliwia mu poruszanie się w różnych rejonach grafiki. Rysuje, projektuje okładki, całe layouty, plakaty, nadruki na ubrania. Na przekonanie się do własnego talentu potrzebował czasu i dopingu ze strony bliskich. Najpierw studiował pedagogikę, później przeszedł kolejne etapy od rysowania dla siebie aż do decyzji o założeniu profesjonalnego studia w 2014 roku. Rysunek był obecny w jego życiu od dziecka. Co istotne, zawsze w tej właśnie mrocznej odsłonie. – Niedawno odkryłem swoje rysunki z czasów, kiedy miałem jakieś 10 lat, sam byłem zaskoczony tym, że zawsze pociągały mnie mroczne tematy, makabreska – wspomina. W swoim dorobku ma trzy wystawy autorskie i kilka zbiorowych. Wszystkie odbyły się w Lublinie: w Spirali, wcześniej w Domu Kultury LSM i na Bernardyńskiej. Reakcje na jego prace były zróżnicowane, największe zainteresowanie pojawiło się na ostatniej wystawie w klubie Dwa Piętra. Marcin ma świadomość, że jego prace nie będą kategoryzowane jako sztuka przez każdego. Wszystko zależy od grona odbiorców.
Ważnym momentem w jego karierze była współpraca z doświadczoną scenicznie kapelą grindową Parricide. Mroczny styl został dostrzeżony i doceniony, co Marcinowi dodało mobilizacji do tworzenia. Później nawiązał współpracę z innymi zespołami m.in. z Straight Hate, Saint Death, Nuclear Holocaust, Psychophobia, Hellspawn. Współpraca oznaczała nie tylko przygotowanie layoutów płyt, ale i koszulek, a nawet kręcenie klipów. Ponadto stworzył video dla zespołu Saint Death, lubelskiej kapeli Morgh, a nawet klip promocyjny dla Perłowej Pijalni Piwa i kilku klubów w Lublinie. Systematycznie dostarcza wzory dla Demonologii, marki stworzonej przez rapera Słonia i producenta Miksera, tworząc wzory do nadruków na ubrania w demonicznym stylu.
Otwarty umysł
Artystyczna dusza w jego przypadku oznacza wiele przeciwstawnych cech i jak sam mówi, życie w pewnym chaosie. Jednak, gdyby wybrać cechę najlepiej opisującą Marcina, to jest nią z pewnością otwartość. Nie zamyka się na żadne gatunki, style, a nawet ludzi. Współpracuje z kapelami grającymi ciężki metal, jak i z hip-hopowcami. Sięga po różne stylistyki. Gdy wszystko wskazuje, że aktualnie jego prace są wykonane czarnym tuszem, w dowolnej chwili potrafi zaskoczyć dodaniem intensywnego koloru za pomocą obróbki graficznej. Zachwyca się Warholem, zarazem podziwiając Delacroix i Andrzeja Czeczota. Lubi przyrodę wraz z jej spokojem, ale i długie wędrówki po zaułkach miasta. – Uwielbiam Lublin, jestem z nim bardzo związany. Ze swoją dziewczyną jeździmy również na wycieczki do Kazimierza Dolnego, Nałęczowa – opowiada. Odwiedza również Roztocze. Ostatnio dla odmiany często chodził do lasu. Kontakt z przyrodą działa na niego kojąco i inspirująco. Na wędrówki zabiera aparat, bo lubi fotografować otwarte przestrzenie, najlepiej zamglone.
W procesie twórczym bardzo ważna jest dla niego muzyka, muzyka bez ograniczeń gatunkowych. Bywa, że przy rysowaniu towarzyszy mu post black metal. Ostatnio jednak słuchał Gurala, a nawet The Carpenters. Niektóre teksty z piosenek znajdują się fragmentarycznie na rysunkach. – Lubię muzykę, w której jest przestrzeń i emocje. To mnie bardzo inspiruje i dodaje energii przy tworzeniu – mówi. Ogląda horrory, w dużych ilościach, z wielką lubością sięga po te zakwalifikowane do kategorii B, czyli najbardziej krwawe i groteskowe. Jego ulubionym aktorem jest jakże charakterystyczny Danny Trejo, ulubieniec reżysera Roberta Rodrigueza, którego fanem jest również Marcin. Inspiracje odnajduje także u Quentina Tarantino, Zacka Snydera i Tima Burtona. Zdarzyło mu się, że rysował postaci z filmów Tima Burtona, interpretując je po swojemu. Zbiera komiksy, które wzbudziły w nim pierwszą ciekawość rysunkiem. Ponadto krążki CD i płyty winylowe, książki o fantastyce. Stara się ciągle coś tworzyć. Gdy nie rysuje, to projektuje w programie albo znowu robi zdjęcia. Zapamiętuje miejsca, widoki i ludzi, by nie przeoczyć kolejnych inspiracji.
Taki styl tworzenia prowokuje pytanie, skąd właśnie takie zainteresowania i czy są one spowodowane być może jakąś traumą. Tymczasem w przypadku Marcina Studzińskiego talent i ogromna wyobraźnia ujawniające się od dziecka okazały się być po prostu sposobem na życie. Co więcej, jego praca to pasja i odwrotnie. Być może rejestrując wszystko wokół siebie, ciągle jest w pracy, a być może ciągle się spełnia.
Tekst Aleksandra Biszczad
Foto Michał Patroń