fbpx

W kuchni bez smaku się nie da.

12 października 2013
Comments off
1 117 Views

festiwal smaku 2

Każdy festiwal jest tym szczególnym momentem, w którym prezentuje się ludzi,

rzeczy i zdarzenia nad wyraz wyjątkowe. O jego jakości nie decyduje jednak wielość prezentacji, ale wybór niewielu, za to jakże dość niecodziennych, które pozostają w pamięci jego odbiorców. Europejski Festiwal Smaku , który w dniach 5–8 września tego roku odbył się w Lublinie, z jednej strony sprostał temu zadaniu, ale z drugiej nie do końca.

 

Znaczącym wydarzeniem tej imprezy był benefis Roberta Makłowicza: historyka, dziennikarza, pisarza, publicysty, krytyka kulinarnego i podróżnika prowadzącego od 2008 roku program telewizyjny „Makłowicz w podróży”. Ten syn marynarza Włodzimierza Makłowicza, mieszkający w Krakowie oraz w jednej z wiosek na półwyspie Pelješac w chorwackiej Dalmacji, od lat odkrywający wielokulturowe smaki Polski i Europy, na pewno bowiem na to zasłużył. W Lublinie po raz pierwszy pojawił się w 2002 roku. Posmakował wówczas naszych regionalnych nalewek i jednocześnie odkrył trzy przysmaki Lubelszczyzny: cebularza, piroga biłgorajskiego i żurawinówkę. I tak mu się tu spodobało, że trzy odcinki swoich „Podróży kulinarnych” nakręcił w Nałęczowie, Biłgoraju oraz na Roztoczu.

Część oficjalna wraz z laudacją odbyła się w Galerii Malarstwa Polskiego XVII‒XIX w. na zamku lubelskim. W jej trakcie Robert Makłowicz otrzymał, między innymi, medal wręczany wybitnym historykom. Prezydent miasta Krzysztof Żuk, przekazując mu go, powiedział, że od tej chwili Lublin staje się, obok Krakowa, drugim miastem zacnego beneficjenta. Na co ten, zapytany po chwili, jak się czuje z takim wyróżnieniem, odpowiedział: – Odpowiedzialność ogromna.

Nie mniejszą odpowiedzialność czuli na pewno najlepsi polscy kucharze, którzy przygotowywali dania na uroczysty raut kończący pierwszą część tej uroczystości. Po chwili jednak odetchnęli z ulgą, widząc, jak Robert Makłowicz i pozostali goście z wielkim apetytem smakują ich dania mięsne oraz przepyszny bigos.

Bohater tego wieczoru niezmiennie podkreślał: ‒ Nie sztuką jest wsiąść w samolot i gdzieś się zachwycić jakąś egzotyką. Sztuką jest znajdować wokół siebie w bardzo bliskich miejscach rzeczy fantastyczne. Dla mnie większym szczęściem było i jest znaleźć coś nie tylko niedaleko Krakowa, ale choćby Lublina, niż nurzać się gdzieś blisko afrykańskiej wyspy. Wszak z Lubelszczyzny są znakomite cebularze, fenomenalny piróg biłgorajski i pierogi z kaszą gryczaną, twarogiem oraz miętą. Znajdzie się je jeszcze na Podlasiu, ale nie na Mazowszu czy też w Wielkopolsce. Ten region to jedno z ostatnich miejsc, gdzie mamy spuściznę Rzeczypospolitej. Nie Polski – tylko Rzeczypospolitej. Państwa wielokulturowego i wieloreligijnego. A to dla kuchni bardzo dobrze. Jeśli coś jem, a wiem, że ta receptura ma kilkaset lat, to mnie tym bardziej kręci, bo historia do mnie przemawia.

Piotr Marek Bikont, dziennikarz, reżyser filmowy, krytyk kulinarny, juror tegorocznego festiwalowego turnieju nalewek i przyjaciel Roberta Makłowicza, natychmiast zaś dodał: – Pierogi trawnickie z Trawnik. Ziemniaczane, podobne do ruskich, ale różniące się od nich w cieście i farszu To moje ulubione danie. A pojęcie smaku? Sztuka rzadko smakuje tak naprawdę. Kobiety może częściej. Ale w kuchni bez smaku się nie da.

 

Sztuka smaku

Ot, święta racja. Ale różnorodnych kuchni na tym festiwalu mieliśmy taki dostatek, że już z poznaniem każdego smaku było dość trudno. Ponad sto wydarzeń w tym roku, w porównaniu z pięćdziesięcioma poprzedniej festiwalowej edycji, na dodatek rozlokowanych w dość odległych od siebie miejscach, nie stwarzało możliwości poznania ich wszystkich. A szkoda, bowiem chciałoby się posmakować wszelkiego serowego dobrodziejstwa od rodzimego po tyrolskie, które, chociaż najdroższe z tegorocznych propozycji, to jednak niebywale pyszne.

Z jednej strony chleby pieczone na zakwasie, pierogi ruskie, z kaszą gryczaną, z mięsem i kapustą. Miody, wędliny, herbaty, konfitury i nalewki. Świeże ryby znakomicie wędzone. Kołocze śląskie z makiem, serem i jabłkami. Wielkopolski ser smażony i andruty kaliskie. Kromale nie tylko ze smalcem, ale i specjalnie przyprawionym mięsem drobiowym. Ziemniaki pieczone w skórce i z pysznym nadzieniem. Przyprawy, oscypki, ciasta i zawsze pyszne krówki, chociaż w wyjątkowo mniej pysznej cenie. Węgierskie specjały, kuchnia ukraińska, tatarska, karaimska z Trok na Litwie rozlokowane na Starym Mieście i na błoniach pod zamkiem. Pyszne golonki w starym lubelskim browarze przygotowywane wedle receptury nieodżałowanego Kazimierza Grześkowiaka. Oleje i ziołowe Benedyktynki z Lubinia niezmiennie od 1510 roku wzmacniające organizmy. Wina o różnych bukietach i piwo z małych browarów. Co było tylko pewną częścią tegorocznych festiwalowych propozycji. Atrakcyjnych i interesujących. Trzeba to przyznać.

A z drugiej na scenie na placu Po Farze mistrzowie kuchni oraz restauratorzy w pokazach gotowania zdradzający tajemnice dobrego i prawidłowego przyrządzania potraw. Na zamkowym dziedzińcu odbywał się coroczny konkurs kulinarny: Lubelskie Smaki 2013 dla najzdolniejszych kucharzy restauracji i szkół gastronomicznych. Na trasie spod Trybunału aż do zamku lubelskiego biegi kelnerów z tacami, na których kieliszki pełne wódki, wina i szklanki z wodą. Barisści, nie tylko lubelscy, ale i z innych miast Polski w kilku miejscach od Teatralnej po kawiarnie na Starym Mieście prezentowali różne metody parzenia kawy.

Festiwalowi towarzyszyły wystawy, kino pod gwiazdami i warsztaty. I poza kilkoma prezentacjami wystaw plastycznych ‒ znakomita Akademia Fotografii w Galerii Sceny Plastycznej KUL z prowadzącymi zajęcia artystami Tadeuszem Rolke, Leszkiem Mądzikiem i Czesławem Czaplińskim.

Poza tym warsztaty „Smakuj życie”, pomagające poznać i prowadzić zdrowy styl życia. Zabawy z dziećmi na błoniach pod zamkiem. I niemal nieprzerwane koncerty grup muzycznych na scenie przy placu Po Farze, w tym zdumiewającej Justyny Szafran, wielce interesującej kobiecej kapeli rockowej TRANSLOLA i żywiołowego zespołu z Serbii Sanja Ilić & Balkanika.

 

I bez smaku

Jak widać bogactwo festiwalowych propozycji w tym roku było niemałe. Wysiłek przy ich realizacji niewątpliwie ogromy. Ale czy zamierzony efekt do końca osiągnięty? Odwiedzający festiwalowe tereny nie zawsze byli o tym przekonani. W anonsie festiwalowym czytali przecież, że: „Organizatorzy chcą, aby goście zatrzymali się na chwilę, zwolnili i zastanowili się nad otaczającymi ich smakami i zapachami. Naładowani pozytywną atmosferą rozmaitych potraw turyści wrócą do swoich domów wypoczęci i zadowoleni”. A tu trzeba było się nieźle nabiegać, a przy tym jednocześnie wiele naprawdę atrakcyjnych wydarzeń odpuścić, żeby przynajmniej nieco tego festiwalowego smaku poczuć. Przy okazji refleksja, że kilka zdarzeń chybionych, zupełnie niepasujących do całości. Również wiele do życzenia pozostawiała komunikacja z organizatorami oraz brak aktualnej informacji np. na stronie www, chociażby w zakresie zmiany czasu i miejsc niektórych wydarzeń. Od strony organizacyjnej festiwal sprawiał wrażenie, jakby komitet dowodząco-wykonawczy składał się z niewystarczającej liczby osób. Więc niepotrzebnie ilość ujęła jakości, bo czasem to nawet żal było patrzeć, jak np. pod sceną na placu Po Farze, zwłaszcza w ciągu dni festiwalowych, było praktycznie pusto. A przecież działy się tu niejednokrotnie fascynujące rzeczy, ale nie zmienia to faktu, że poza czekającymi na posmakowanie produktów raczej bywało pustawo. Podobnie było wokół straganów na Starym Mieście. Rok temu był między nimi tłum, że trudno było się przecisnąć. W tegorocznym festiwalu gromada zainteresowanych raczej wąska. Powie ktoś, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy były ceny, które rzeczywiście urosły wprost proporcjonalnie do wzrostu festiwalowych punktów. Niestety podstawowym jest w tym przypadku przesyt, który z reguły rzadko się sprawdza. Jak w kuchni, gdzie nigdy wszystkich przypraw naraz nie sypie się do jednego garnka.

A jeśli jeszcze ktoś złośliwie dorzuci parę garści soli, tak jak organizatorom festiwalu firma zajmująca się ustawianiem stoisk, to już absmak gotowy. W ostatni dzień imprezy zauważono na Starym Mieście brak stoiska z malowanym szkłem, w którym do tej pory wystawiała swoje prace artystka plastyk Marta Wojciechowska z Tarnowa. Okazało się, że pierwszego dnia festiwalu, kiedy już rozłożyła swoje nielekkie szkła, kazano jej wszystko przesunąć o metr, chociaż ustawiła się zgodnie z umową. Z uwagi na włożony wysiłek i zabrany czas zapłaciła więc połowę kwoty przedstawicielowi firmy będącej właścicielem stoiska, tenże najpierw kazał jej się wynosić, a potem odciął przewód prądowy służący do oświetlania szklanej ekspozycji. Chciałoby się powiedzie: „Lubelskie uwodzi”, ale na pewno nie w tym przypadku.

Mimo takich zniesmaczeń trzeba jednak powiedzieć, że tegoroczny lubelski Europejski Festiwal Smaku był imprezą, która dzięki innym o wiele bardziej smakowitym wydarzeniom po raz kolejny stała się największym świętem kulinarnym Lubelszczyzny, prezentującym nie tylko tradycje naszej regionalnej kuchni, ale i wielu innych, zwłaszcza z państw sąsiedzkich. Przez żołądek do serca – powiada szalenie mądra myśl. I to na pewno się sprawdziło.

 

Tekst Maciej Skarga

Foto Michał Fujcik

Comments are closed.