fbpx

Nie siedzę za biurkiem pod palmą

16 kwietnia 2016
Comments off
1 239 Views

DSC_5004O magii uzdrowiska w Nałęczowie, rehabilitacji ponowotworowej, turystyce zdrowotnej, kreatywnej stronie  komercji, a także fotografowaniu i podróżowaniu z Tomaszem Kwiatkowskim, prezesem Zakładu Leczniczego Uzdrowisko Nałęczów S.A., rozmawia Grażyna Stankiewicz, foto Marcin Pietrusza.

Często chadza Pan po uzdrowisku?

– Codziennie, nawet po kilka razy.

I wciąż się Panu podoba?

– Pewnie, że tak. Choć podobanie się kuracjuszowi albo turyście a mnie to dwa zupełnie różne podobania się.

A pamięta Pan swoją pierwszą wizytę w Nałęczowie?

– To były lata 60. Mama jeź́dziła co roku na zjazdy stomatologów do Kazimierza. Jak odwiedzaliśmy ją z ojcem, to zawsze wstępowaliśmy też do Nałęczowa do „Eweliny” na herbatę. Nałęczó́w zapamiętałem jako smutne miejsce dla starszych ludzi. Szpitalna, przygnębiają̨ca atmosfera. Gdy jakieś́ 8 lat temu dostałem propozycjeę obję̨cia stanowiska dyrektora do spraw lecznictwa, spojrzałem na Nałęczó́w z innej perspektywy. Zastanawiałem się, co zrobić, żeby nadać mu właś́ciwą rangę. Wprawdzie nie lubię, jak inni mówią o Nałęczowie, że tu jest małomiasteczkowo, ale tak było. Natomiast teraz to jest miasto, a uś́ciślając, uzdrowisko – miasto zdrowia.

Co wyróżnia Nałęczów spośród innych polskich miejscowości dla kuracjuszy, których przecież jest całkiem sporo? W czym jesteś́my konkurencyjni?

– Tych aspektów jest kilka, ale przede wszystkim jest to trwałość tradycji. Mamy budynki wzniesione przez założycieli uzdrowiska, doktorów Fortunata Nowickiego, Wacława Lasockiego, Konrada Chmielewskiego i Władysława Sipniewskiego, do których dołączył inżynier Michał Górski – właściciel folwarku, a więc gruntów, na których uzdrowisko powstało. Tu mieszkał Stefan Żeromski: był guwernerem córek państwa Górskich, choć krótko, bo jego wrażliwa dusza artysty została wystawiona na zbyt wysoką próbę przy bliskich spotkaniach z urodziwymi pannami. Tu przyjeżdżał Henryk Sienkiewicz, tu przez 27 sezonów bywał Bolesław Prus. Poza tym, licząc od czasów przedwojennych, pracuje tu już czwarte pokolenie rodzin. Są w Polsce uzdrowiska starsze, ale nie mają one takiej ciągłości. Cały Dolny Śląsk usiany był poniemieckimi kurortami, których kulturę po wojnie trzeba było tworzyć od nowa. Poza tym w innych miejscach można korzystać z siarki czy krynickich żródeł, ale u nas są lepsze warunki klimatyczne i niskomagnezowa woda, co daje nam charakter uzdrowiska w wersji slow life. Dziś jest to szalenie atrakcyjne marketingowo. Ludzie nie potrzebują bodźców wysokiego oddziaływania, tylko chcą wyłączyć się z napiętego do granic wytrzymałości życia codziennego. Poza tym każdy, kto przyjeżdża po raz pierwszy do Nałęczowa, jest zaszokowany ilością zieleni i ulokowaniem obiektów w samym centrum miasta, na 20-hektarowym obszarze porośniętym starodrzewiem.

No i udało się odczarować to melancholijne miejsce.

– Jak widać. Ówczesny prezes, zatrudniając mnie spytał: „Słuchaj, jaki masz pomysł na Nałęczów?”. „Nałęczów zostanie Aninem wschodu” – odpowiedziałem., Było z tym związane podniesienie do roli ośrodka, który będzie mocno preferencyjny, naukowy, bezpieczny i bardzo profesjonalny. „No dobra, to mi się podoba. A co dalej?” – dopytywał prezes. „Anin Nałęczowem Mazowsza” – zażartowałem. I to też mu się spodobało.

– Dziś jednym z pomysłów biznesowych i wizerunkowych jest turystyka zdrowotna. Jako pierwsze uzdrowisko w Polsce macie na liście gości nawet arabskich szejków.

– Szejkowie też już u nas bywali, ale my mamy bardziej przyziemny pomysł na rozwój Nałęczowa. Chcemy, żeby przyjeżdżali tu obywatele Kuwejtu, Omanu i innych krajów Bliskiego Wschodu. Pacjenci, kuracjusze, turyści, ale też osoby, które będą się u nas szkoliły. Pragniemy, żeby nasze doświadczenie zostało zaszczepione wśród personelu pracującego w tamtych krajach. Mają już u nas praktyki studenci z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie czy z AWF z Białej Podlaskiej. Jest też spora grupa studentów m.in. z Kuwejtu. W grudniu podpisaliśmy umowę dotyczącą pobytów leczniczych, rehabilitacyjnych i związanych z leczeniem operacyjnym pacjentów z krajów arabskich. Wkrótce wybieram się na targi turystyki medycznej do Dubaju, gdzie będę rozmawiał z ministrem zdrowia Sułtanatu Omanu, który jest zainteresowany leczeniem u nas chorób metabolicznych, w tym otyłości. Układanie relacji ze stroną arabską trwa zazwyczaj kilka lat, nam udało się uzgodnić warunki kontraktu w rok. Od stycznia gościliśmy już kilkanaście osób. Wszyscy byli bardzo zadowoleni zarówno ze standardu pobytu, jak i z opieki medycznej. A są to zazwyczaj klienci przyzwyczajeni do warunków szwajcarskich i niemieckich. I twierdzą oni, że poziom zabiegów jest u nas wyższy.

Dobra opinia uzdrowiska w dużej mierze opiera się na nowej koncepcji rehabilitacji – kardiologicznej czy ortopedycznej. I raczej nie chodzi tylko o słynne spacery po parku.

DSC_5026– Spacery są ważne, ale najistotniejszy jest sposób myślenia o procesie dochodzenia do równowagi po chorobie. Rehabilitację można prowadzić w każdym szpitalu, więc dlaczego pacjenci chcą przyjeżdżać właśnie do nas? Bo my oferujemy poczucie bezpieczeństwa, ale jesteśmy też przygotowani do prowadzenia leczenia w sposób współczesny i w atmosferze sporego luzu. Oferujemy trochę powiewu historii, pamiątek z przeszłości i tego wszystkiego, co sprawia, że człowiek nie czuje się tu chorym w szpitalnej pidżamie. Dla nas pacjent jest partnerem w grze o zdrowie, często o życie. Jeżeli przekonamy go np. do zmiany funkcjonowania, czy choćby do innej diety, to już jest dobrze. Dlatego jego pobyt musimy maksymalnie wykorzystać, również poprzez współpracę z bardzo dobrym zespołem psychologów. Sukces w rehabilitacji jest wtedy, kiedy pacjent zacznie myśleć o sobie jako o pełnowartościowej jednostce, nawet z tymi ułomnościami zdrowotnymi, z którymi do nas przyjeżdża. Ale jest warunek, że musi nauczyć się swoje słabości akceptować. Parafrazując – nie kupujemy kawałka mięsa, tylko szansę na zrobienie sobie świetnego tatara lub polędwicy. Bez świadomości, że pacjent jest głównym rozgrywającym na rynku usług medycznych, nie mamy sensu istnienia.

Czeka was „mała” rewolucja. Wkrótce zostaniecie pierwszym polskim uzdrowiskiem, które będzie zajmować się rehabilitacją osób chorych na nowotwory.

– Lecznictwo uzdrowiskowe nie jest już holistycznym XIX-wiecznym leczeniem, gdzie podstawowym elementem było popijanie wody i spacer po parku. Nie trzeba jechać do uzdrowiska, żeby leczyć wrzody żołądka, wystarczy wziąć antybiotyk. Jeszcze w czasach, kiedy pracowałem jako lekarz, pacjent po zawale musiał leżeć 30 dni bez ruchu. Teraz jest rehabilitowany już na drugi dzień. Onkologia do tej pory tkwi w okowach doktryny z lat 50., według której jedynym elementem wymagającym rehabilitacji, jest obrzęk limfatyczny po mastektomii, po usunięciu węzłów chłonnych. Popatrzmy na pacjentów onkologicznych z innej perspektywy. To już nie są ludzie skazani na śmierć. Coraz więcej ludzi wychodzi z choroby nowotworowej. Ale nikt do tej pory nie pomógł im wyjść z syndromu cancerofobii, pozbyć się poczucia izolacji od świata, zostania samemu ze swoimi problemami. Jakoś nam umknął element związany z psyche pacjenta. Tego nie załatwią stowarzyszenia czy inne grupy oddolne, bo one działają na zasadzie stojących naprzeciwko siebie luster – po jednej i po drugiej stronie są osoby dotknięte tym samym problem. Tymczasem tych pacjentów trzeba przekonać, że są pełnowartościowymi ludźmi. Bo można nauczyć się żyć z zagrożeniem, a nawet w twórczy sposób to wykorzystywać. Ale do tego są potrzebni profesjonaliści.

Kiedy pacjenci onkologiczni będą mogli korzystać z tego typu rehabilitacji?

– Pracujemy nad tą ideą od kilku lat, ale dopiero teraz mamy zielone światło z Ministerstwa Zdrowia. Dostaliśmy przyzwolenie na przygotowanie takiego projektu – określenie procedur, wytypowanie zespołów chorobowych, które mogą być włączone do tego programu. Sądzę, że w przyszłym roku będzie to funkcjonowało już w pełnym zakresie. Program będzie dotyczył osób z chorobami nowotworowymi, które są jeszcze w trakcie leczenia oraz tzw. późnej rehabilitacji, która ma sprawić, że te osoby poczują się normalnie funkcjonującymi i bez stygmatu choroby nowotworowej.

Pierwiastki ludzkie są pierwiastkami ludzkimi, ale w grę wchodzi jeszcze opłacalność biznesu.

– Zdecydowanie tak. Żeby był produkt, to musi być i sprzedaż tego produktu. Możemy mówić o ideologii i humanizmie, ale na końcu tego łańcucha są pieniądze. To wymaga stworzenia zespołu, nauczenia konkretnych umiejętności, zorganizowania się. Nieprawdą jest, że można zrobić coś profesjonalnego, nie inwestując konkretnych pieniędzy, które na to są potrzebne. A potem de facto w sytuacji spółki prawa handlowego muszą one mieć tzw. realną stopę zwrotu. Obecnie dysponujemy 800 łóżkami. W większości mamy pełne roczne obłożenie, czyli na poziomie 95%, i są to pacjenci, których pobyt jest refundowany przez NFZ lub PEFRON. W obiektach o charakterze komercyjnym obłożenie sięga 60%, co też w standardach hotelowych jest świetnym wynikiem.

Uzdrowisko Nałęczów to nie tylko firma, to już dziś przede wszystkim marka i ciągle duży potencjał.

DSC_4999– Dziś mamy swój wyraźny marketingowy obraz. Jesteśmy firmą, miejscem, nazwą, które się jednoznacznie kojarzą. Uzdrowisko, profil kardiologiczny i działalność lecznicza to nasz produkt docelowy. Ludzie coraz wcześniej podejmują pracę, coraz szybciej się bogacą i mimo różnych opinii, ich potencjał nabywczy rośnie. Dlatego obszar, w którym my chcemy funkcjonować, to lecznictwo, ale w takim wydaniu, którego nie zabezpieczają powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych i organizacje ochrony zdrowia, nawet te, które są instytucjami komercyjnymi. Co nas odróżnia? Podejście. Klient jest tym, wokół kogo wszystko się ogniskuje. Nowy kierunek, o którym myślimy, to medical spa. Do placówek publicznych zgłaszamy się w razie choroby, ale przecież coraz częściej chcemy w odpowiednich warunkach odpocząć, skupić się na swoim zdrowiu, mieć dostęp do wysokiej jakości badań, porozmawiać z fizykoterapeutą o bolących plecach, a z lekarzem o tym, co kiedyś w rodzinie się zdarzyło. I to właśnie składa się na produkt, który będzie się przebijał w miarę rozwoju świadomości zdrowotnej.

To truizm, ale zwłaszcza taka firma nie może dobrze działać bez odpowiedniego zespołu ludzi. Zatrudnia Pan blisko 400 osób, stając się tym samym największym pracodawcą w Nałęczowie.

– Bez dobrego zespołu nic nie można zdziałać. Pod koniec lat 90. uzdrowisko Nałęczów jako pierwsze w Polsce zostało sprywatyzowane. Cały personel musiał nauczyć się pracować w warunkach komercyjnego przedsiębiorstwa. Wielu osobom komercja kojarzy się z krwiożerczym kapitalizmem. Tymczasem to odzwierciedla mechanizmy kultury organizacyjnej – szacunek dla klienta, myślenie o funkcjonowaniu w przyszłości, stawianie celów, uświadamianie pracownikom, jakie funkcje mają do spełnienia. W takiej firmie równie ważny jest prezes, jak wózkowy, pielęgniarka, kelner, sprzątaczka – bo to są ludzie, którzy kształtują nasz wizerunek. Mogę mieć pomysły i wizje, ale nie wprowadzę ich w życie bez zespołu. Nasi pracownicy wiedzą, czego chcą, są znakomitymi fachowcami. Nie jestem prezesem, który siedzi za biurkiem pod palmą, tylko dobrze się znam i z panem, który sprząta parking i z kierownikami. Praca każdej zatrudnionej tu osoby musi być jego dumą. Pensja jest tylko dowodem, że ktoś jest u nas zatrudniony, ale najważniejsze jest dla mnie to, by nasi pracownicy mogli się u nas realizować i rozwijać.

Czy uzdrowisko było kiedykolwiek pod kreską?

DSC_4972– W momencie prywatyzacji zostały nałożone pewne zadania przez Ministerstwo Skarbu. Około 30 mln złotych przeznaczono m.in. na nową infrastrukturę, by uzdrowisko stało się nowoczesnym miejscem pracy. W chwili, kiedy firma Nestle sprzedawała swoje udziały, trzeba było ten kredyt spłacić, no i zaczęło brakować pieniędzy. Kiedy pod koniec 2014 roku zostałem powołany na stanowisko prezesa zarządu spółki, od razu zaczęliśmy wdrażać strategię zrównoważonego rozwoju. Z sukcesem, bo już rok później udało się nam spłacić zadłużenie. Nasza nowa strategia polega na podniesieniu standardu ośrodka. Termy Pałacowe to poziom, który jest już akceptowany nawet przez gości zagranicznych. Natomiast pozostałe obiekty, poza pawilonem angielskim, pozostawiają wiele do życzenia. Najbardziej boli mnie budynek Księcia Józefa, położony nad stawem, i obok niego stare łazienki, które były pierwszą balneologią. To powinien być znakomity, pięciogwiazdkowy, butikowy hotel. Z 23 apartamentami dla gości P.

O realizacji takich planów się marzy czy po prostu idzie się do celu?

– Mam nadzieję, że marzenia się spełnią.Chciałbym tu połączyć tradycję i nowoczesność, tak jak udało się to zrobić np. w Hotelu Alter na lubelskim Starym Mieście, gdzie w podziemiach zabytkowej kamienicy mamy basen. Do celu zmierzam też z bliską mi starą zasadą, że wiem, że nic wiem – zawsze można się czegoś nauczyć. Mam to szczęście, że zawsze na swojej drodze spotykałem dobrych, mądrych ludzi. Tak samo jest tutaj, w Nałęczowie.

Pochodzi Pan z Biłgoraja, z domu o tradycjach lekarskich. Jaki był pański dom rodzinny?

– Murowany z łazienką (śmiech). Zawsze kojarzy mi się z zapachami medycyny. Mama była stomatologiem i miała gabinet w domu. Więc moje dzieciństwo to też pacjenci czekający w poczekalni w korytarzu, warkot wiertarki i zapach kamfory. Ojciec z kolei był chirurgiem i wracając ze szpitala, wnosił do domu taki ostry zapach eteru, to była jeszcze epoka, kiedy eter był powszechnie stosowany do narkozy. Kiedy miałem 7 lat, zaczęliśmy się z moim dwa lata starszym bratem uczyć angielskiego – to w latach 60. był ewenement, ale rodzice stwierdzili, że jak kiedyś w przyszłości będzie można jeździć za granicę, to znajomość obcego języka nam się przyda. Co roku były wyprawy do Warszawy, w maju, na Kiermasz Książki do Pałacu Kultury. W związku z tym mieliśmy w domu dużo książek z dedykacjami od autorów. Jeździliśmy też na spektakle do warszawskich teatrów,. Najbardziej utkwiła mi w pamięci „Balladyna” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, z motocyklami Hondy jeżdżącymi po scenie. No i wielkim przeżyciem były dla nas wczasy w Bułgarii, potem we Włoszech. Takie rodzinne wyprawy. Jak na ówczesne możliwości, dużo zwiedzaliśmy.

Ta pasja podróżnika została. No i dokumentowanie tych podróży.

– Uwielbiam podróżować, jeszcze przed wakacjami wybieram się do Murcji, ale w planach mam Uzbekistan, marzy mi się, żeby w końcu zobaczyć Samarę. Wszędzie towarzyszy mi aparat fotograficzny. To też pasja z dzieciństwa, młodości. Wypalone paluchy od wywoływacza w ciemni, którą mieliśmy w domu, to była norma. Najpierw fotografowałem Smieną, później był Zenit. Mam olbrzymią walizkę negatywów z tamtgo czasu. Potem nastała era cyfrowych aparatów. I rzeczywiście zawsze aparat mam pod ręką, bo warto pokazać to, co się zobaczy. Lubię fotografować wyrazistych ludzi, reportażowo, lubię architekturę i klimat industrialny.

Można też fotografować w Nałęczowie. Co czeka gości odwiedzających uzdrowisko w tym roku?

– W najbliższych planach mamy zjazd stomatologów, liczymy też na wizyty tych gości orientalnych. Jednemu z nich tak się u nas spodobało, że rezyduje już w Nałęczowie trzeci miesiąc. W sierpniu czekają nas mistrzostwa balonowe Polski i 35 balonów nad Nałęczowem, w przyszłym roku odbędą się też ogólnopolskie balonowe zawody kobiet. Obydwie imprezy organizujemy wspólnie ze „Skrzydlatą Polską”. A póki co, Majówka z Prusem i Narodowe Czytanie „Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza. Po remoncie palmiarni jest już czynna pijalnia czekolady. A poza tym przestrzeń, widoki i najlepsze powietrze i woda, więc zapraszam serdecznie.

I jeszcze puenta naszej rozmowy …

– Najpierw trzeba mieć marzenia, potem one się krystalizują, a potem potrzebny jest jeszcze czas i pomysł. No i w ten sposób w końcu to się zrobi.

Tomasz Kwiatkowski pochodzi z Biłgoraja, z rodziny lekarskiej. W 1985 roku ukończył lubelską Akademię Medyczną. Praktykował m.in. w PSK 1 w II Klinice Chirurgii u prof. Pawła Misiuny. Ukończył studia MBA i MPH w Akademii Le- ona Koźmińskiego. Związany z niemal wszyst- kimi zawodowymi środowiskami medycznymi w Polsce – był wiceprzewodniczącym Okręgo- wej Rady Lekarskiej w Lublinie, pracował w Lu- belskiej Regionalnej Kasie Chorych, w centrali NFZ w Warszawie i w Lublinie, od ośmiu lat jest związany z uzdrowiskiem w Nałęczowie. Na SGH w Warszawie wykłada od 8 lat na kierunku Za- rządzanie w Ochronie Zdrowia. Wspiera rozma- ite działania społeczne. Lubi ludzi i slow life. Kolekcjoner sztuki i specjalista od pieczenia świątecznych pasztetów. Zakochany w swoich dzieciach, jeszcze bardziej we wnukach. Od 20 lat jeździ rekreacyjnie motocyklem. Obieżyświat, swoją najdłuższą podróż odbył przez Indie, Ma- lezję, Pakistan i Gruzję. Fotograf zafascynowany ludźmi i architekturą, autor kilku wystaw.

DSC_4948Tomasz Kwiatkowski pochodzi z Biłgoraja, z rodziny lekarskiej. W 1985 roku ukończył lubelską Akademię Medyczną. Praktykował m.in. w PSK 1 w II Klinice Chirurgii u prof. Pawła Misiuny. Ukończył studia MBA i MPH w Akademii Leona Koźmińskiego. Związany z niemal wszystkimi zawodowymi środowiskami medycznymi w Polsce – był wiceprzewodniczącym Okręgowej Rady Lekarskiej w Lublinie, pracował w Lubelskiej Regionalnej Kasie Chorych, w centrali NFZ w Warszawie i w Lublinie, od siedmiu lat jest związany z uzdrowiskiem w Nałęczowie. Na SGH w Warszawie wykłada od ośmiu lat na kierunku Zarządzanie w Ochronie Zdrowia. Wspiera rozmaite działania społeczne. Lubi ludzi i slowlife. Kolekcjoner sztuki i specjalista od pieczenia świątecznych pasztetów. Zakochany w swoich dzieciach, jeszcze bardziej we wnukach. Od 20 lat jeździ rekreacyjnie motocyklem. Obieżyświat, swoją najdłuższą podróż odbył przez Indie, Malezję, Pakistan i Gruzję. Fotograf zafascynowany ludźmi i architekturą, autor kilku wystaw.

 

Comments are closed.