fbpx

Świat utracony, świat odzyskany

28 września 2016
Comments off
1 853 Views

kiwerscy-1Przy drodze na Zamość stoi drogowskaz. Jeśli skręcimy w piaszczystą drogę, to dotrzemy do „artystycznej stanicy rowerowej”. Dziwna zbitka pojęć, ale warto zaryzykować. Wąski korytarz na szerokość jednego auta, obsadzony topolami, obrośnięty krzakami i wysoką trawą nagle się kończy, a naszym oczom ukazuje się parterowy dwór z pobielonymi ścianami, alkierzami i okazałym wejściowym portykiem zwieńczonym niewielkim tympanonem.                                                                                                                       

A wszystko zaczęło się w dość odległym czasie, o którym pragnęły zapomnieć dwa pokolenia rodziny Kiwerskich. Stan wypierania z pamięci trwał kilkadziesiąt lat, dopóki Piotr i Iwona nie postanowili odzyskać rodzinnego dworu w Wierzbicy i przywrócić mu jego historii. Wprawdzie farba obłazi z zabytkowych kolumn, widok z okien dawno przesłoniły samosiejki, a poszukiwania rodzinnych skarbów zakończyły się znalezieniem w piwnicy jedynie kilku urzędowych papierów i tabliczki mnożenia należącej do wuja Aleksandra, jednak zabytkowy dwór miewa się całkiem dobrze.

Chwilę przed końcem świata

otwierajace-1Pradziadek Wacław Kiwerski herbu Jastrzębiec kupił tu majątek w 1889 roku. Tu, czyli jakieś 20 km od należącego do Zamoyskich Klemensowa, 30 km do Zamościa i kilkanaście minut drogi do Krasnegostawu. W sumie było tego kilka hektarów ziemi uprawnej i stawów z całą niezbędną infrastrukturą potrzebną do zarządzania tak dużymi włościami. W dworze otoczonym ogrodem włoskim na świat przyszedł dziadek Gustaw. To był początek XX wieku, czas rodzącej się motoryzacji, przelotów nad Atlantykiem, ale też i findesiècle. Życie w Wierzbicy toczyło się jednak rytmem związanym z zarządzaniem majątkiem, sąsiedzkimi wizytami i grą w brydża. Gustaw ożenił się z Leonardą Wędrychowską herbu Ślepowron i miał dwóch synów. Aleksander urodził się w 1925 roku, a Andrzej dwa lata później. W rodzinie obowiązywała zasada, że starszy syn kształci się, a młodszy pomaga ojcu w prowadzeniu majątku. Ale póki co mieli po kilkanaście lat i wiedli życie takie, jak większość młodzieży z ziemiańskich domów. A że rodzina Kiwerskich od zawsze stawiała na kulturę fizyczną, więc latem grało się na przydomowym korcie, pływało w stawie i jeździło konno. Zresztą majątek słynął z hodowli koni, której stado liczyło sto sztuk, głównie hodowanych na potrzeby wojska. Z tego czasu w rodzinnych albumach można zobaczyć zdjęcia. Na jednym z nich z drugiej połowy lat 30. prababcia jeszcze w długiej sukni, babcia i ciotki w sukienkach do pół łydki, a młode dziewczyny ni to w sukienkach, ni to w koszulach, za to sięgających ledwo za kolano. Po długości sukienek najlepiej widać, jak bardzo w dworze ścierała się tradycja z nowoczesnością.

Po wybuchu wojny dwór często nachodziły rozmaite uzbrojone bandy. Jednak przez trzy kolejne lata okupacji majątek jako tako funkcjonował. Bracia Aleksander i Andrzej konspirowali, ale nie podzielili losu pokolenia Kolumbów. Natomiast jesienią 1942 roku, z nieznanych do dziś powodów, gestapo aresztowało Gustawa. Został osadzony na zamku lubelskim. Komendant więzienia Obersturmführer Peter Paul Domnick był wielbicielem koni i znał hodowlane sukcesy w Wierzbicy, więc sentymenty i dwa znakomite konie wyścigowe zrobiły swoje. W 1944 roku Kiwerscy na krótko przenieśli się do Lublina, a uciekając przed zbliżającym się frontem, wyjechali do Warszawy, gdzie trafili wprost na wybuch powstania. Potem było traumatyczne opuszczanie zburzonej stolicy i obóz przejściowy w Pruszkowie. Część przetrzymywanych warszawiaków była wywożona do obozów koncentracyjnych, część na roboty do Rzeszy. Rodzinę Kiwerskich uratowała znaczna łapówka. Po szczęśliwym opuszczeniu Pruszkowa przenieśli się do Poznania. Dla Gustawa i Leonardy była to ich ostatnia przeprowadzka.

Tam jest dom, gdzie jesteśmy

spacer-2Majątek został skonfiskowany we wrześniu 1944 roku na podstawie dekretu PKWN. W dworze została otwarta szkoła podstawowa. Po wyjeździe do Poznania Gustaw i Leonarda wszystko zaczynali od nowa, zamieszkali w pokoju wynajmowanym przy rodzinie. To, co zostało im z wojennych przenosin, to para srebrnych świeczników, reszta została zrabowana lub spłonęła podczas powstania. Wuj Aleksander skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, został adwokatem i zamieszkał w Warszawie. Zapowiedział, że do Wierzbicy nigdy nie przyjedzie i słowa dotrzymał. Zmarł w styczniu ubiegłego roku w wieku 90 lat. Jego młodszy brat Andrzej skończył Akademię Ekonomiczną w Poznaniu i razem z pochodzącą z Zagłębia żoną Haliną, która była sędzią, zamieszkali w Wyszkowie. Andrzej Kiwerski do dziś zastanawia się, jak to było możliwe, aby z takim pochodzeniem mógł skończyć studia, a następnie pracować. Najpierw w fabryce mebli, a później w Fabryce Samochodów Osobowych. Jedną z tradycji rodzinnych, która przetrwała w domu wszystkie fazy niepamiętania przez cały okres PRL, była gra w brydża. W latach 60. Andrzej Kiwerski wielokrotnie brał udział w ogólnopolskich rozgrywkach, zdobywając nawet tytuł mistrza Polski. Czynnym brydżystą jest do dziś. Pomimo sędziwego wieku prowadzi również samochód i robi to z taką samą satysfakcją, jakby co najmniej licytował szlema. Miał też więcej odwagi niż jego starszy brat. W 1989 roku po 45 latach przyjechali do Wierzbicy razem z żoną i synem. 25-letni wówczas Piotr być może wtedy zdał sobie sprawę ze znaczenia wypowiadanych często w jego rodzinnym domu słów: Tam jest dom, gdzie jesteśmy. Przyjechali z ciekawości, żeby sprawdzić, co się dzieje z dworem i jego otoczeniem. Wcześniej Piotr nie zdawał sobie sprawy, że istnieje rodzinna rezydencja, że był kiedyś majątek. Postanowienie niepamiętania zobowiązuje, a Andrzej Kiwerski w tym temacie był wyjątkowo powściągliwy. Do tej pory. Ponieważ rodzice do środka nie chcieli wejść, wszedł Piotr. – Miejsce wyglądało podobnie jak teraz, może z tą różnicą, że we wnętrzach były jeszcze piece kaflowe. Pamiętam, że nasza wizyta nie została ani przez dyrekcję, ani przez grono pedagogiczne zbyt entuzjastycznie odebrana – wspomina Piotr. W 2010 roku gmina wystawiła dwór na sprzedaż. Od kilku lat rodzice Piotra przyjeżdżają tu raz na pół roku. Ale regularnie.

Drugie imię po dziadku Gustawie

kiwerscy-2Piotr Gustaw Kiwerski, rocznik 1968, kiedy usłyszał, że dwór jest do wzięcia, to nawet przez chwilę nie miał wątpliwości, że tą osobą powinien być on. Pomimo że rodzina Piotra wyparła z pamięci czas przeżyty w Wierzbicy, Piotra zaczęło ciągnąć do rodzinnych korzeni. Wychował się w Wyszkowie, z sympatią wspomina swoje doświadczenia związane z drużyną harcerską, wędrówki z wujem Aleksandrem po Beskidach i pierwsze eksperymenty z fotografowaniem. Mając 11 lat, dostał w prezencie od dziadka Stanisława ze strony mamy aparat Czajka 2. Jak na produkty radzieckie, był dość nowoczesnym aparatem kompaktowym nazwanym na cześć lotu w kosmos z udziałem Walentiny Tierieszkowej. Jego pomysły na fotografowanie dojrzewały razem z nim. Należy do osób, które aparat ciągle mają przy sobie. Od lat fascynują go tematy reporterskie. Był nawet słuchaczem Europejskiej Akademii Fotograficznej. Reportaż jego autorstwa przedstawiający wydarzenia po katastrofie smoleńskiej, jakie miały miejsce na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, został wysoko oceniony przez Tomasza Tomaszewskiego.

Jest zapalonym rowerzystą (stąd nazwa na kierunkowskazie do dworu, która oznacza, że miejsce jest rekomendowane jako przyjazne rowerom). Jest też kajakarzem. Razem z synem Michałem kajakiem i rowerem przemierzyli całą trasę wzdłuż Bugu. Nie ukrywa, że jest kinomanem, a film, który zrobił na nim największe wrażenie, to „Czas Apokalipsy”, który obejrzał pierwszy raz, mając trzynaście lat, kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. Oczywiście gra w brydża. Ale przede wszystkim jest adwokatem. Podobnie jak wuj Aleksander studiował prawo, tyle że na Uniwersytecie Warszawskim. Transformacja ustrojowa zbiegła się w czasie z obroną pracy magisterskiej i wyjazdem na stypendium do Cambridge do szkoły prawa brytyjskiego. Dziś ma swoją kancelarię w Warszawie, uwaga – z filią w Szczebrzeszynie, gdzie spełnia swoje społecznikowskie upodobania i świadczy porady prawne. – Decyzja o otwarciu w Szczebrzeszynie kancelarii zapadła po przeczytaniu dzienników Zygmunta Klukowskiego, znakomitego lekarza, który całe swoje dorosłe życie był związany z tą miejscowością. Zresztą żadne książki poza dziennikami nie są tak bliskie prawdy. Więc wprawdzie planowałem rozwijać swoją działalność w Krasnymstawie, ale ostatecznie przez Klukowskiego stanęło na Szczebrzeszynie. Tu ludzie też mają problemy, dlaczego pozbawiać ich adwokata? – odpowiada zapytany o coś, co dla niego wydaje się oczywiste. Ale zanim Piotr Kiwerski został prawnikiem i otworzył filię kancelarii w Szczebrzeszynie, spotkał Iwonę.

Taniec brzucha we Włochach

iwona-2Z Piotrem poznali się podczas studiów po świętach Bożego Narodzenia w 1991 roku w pociągu jadącym do Wilna. Poznawanie się kontynuowali po przesiadce do samolotu, którym polecieli na Kaukaz na narty. I tak do końca pobytu, który już na zawsze obojgu kojarzyć się będzie ze smakiem wypijanego tam w dużych ilościach araratu. – Piotr był takim ułożonym, dobrze wychowanym młodym człowiekiem. Od razu zwróciłam na niego uwagę. To ja pierwsza wyłowiłam go wzrokiem – śmieje się, krojąc upieczone przed chwilą ciasto drożdżowe, które tu w Wierzbicy podaje z własnoręcznie zrobionymi konfiturami lub miodem, który sprezentował jej ksiądz proboszcz. Jest socjologiem, fascynuje ją życie na wsi, ale nie jako miejsce, gdzie można przyjechać na wakacje czy odpocząć. Interesuje się ludzkimi relacjami i umiejętnością wkomponowania się w miejscowy koloryt. Pewnie tak ma od dzieciństwa, bo można powiedzieć, że wychowała się w ogródku w podwarszawskich Włochach w wielopokoleniowej rodzinie. A i ogródek był nie byle jaki, bo miał 5 tysięcy metrów kwadratowych. Iwona Kiwerska sprawia wrażenie osoby stworzonej do wykonywania wielu zadań równolegle przy jednoczesnej radości tworzenia. Robiła i robi całe mnóstwo rzeczy. Zanim rozpoczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim, chodziła do szkoły muzycznej. Trzy lata ćwiczyła taniec brzucha, znakomicie odnajdując się w zwiewnych spódnicach i brzęczących łańcuszkach. Twierdzi, że jej dusza jest ze Wschodu, a tu w Wierzbicy znajduje tę wschodnią namiastkę. Tak samo jak Piotr uwielbia kino, jako jeden ze swoich ulubionych filmów wspomina muzyczny hit z 1979 roku – „Hair” Miloša Formana. Będąc już małżeństwem, organizowali razem z Piotrem i jej siostrą Magdą w piwnicy domu we Włochach seanse filmowe oraz festiwal karaoke – Fasola Italiano. Wszystko dla śmiechu, wszystko dla dobrej zabawy. Dom tworzą szalony, z „uporządkowanym” z grubsza chaosem. Z dwójką dzieci – 20-letnią Zuzą, studentką Artes Liberales na warszawskim uniwersytecie, i 15-letnim Michałem, który właśnie rozpoczął naukę w liceum, są razem, ale jednocześnie oddzielnie. – Jeśli żyje się w rodzinie, w której każdy ma milion pomysłów, to trzeba szanować prawo do swojego własnego czasu i własnej przestrzeni. I to się sprawdza – zaznacza. Po zakończeniu pracy w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych na UW została współwłaścicielką firmy szkoleniowej. Ma klientów od Estonii do Chorwacji, często szkoli online. Bardzo sobie ceni i to, co robi, i swoją zawodową niezależność. Choć kiedy się spotykamy, pieli ogródek, smaży jabłka na szarlotkę i piecze ciasto. Ale tak to już jest – we dworze.

Trzecie życie

warsztaty-filmowe– Nie chcemy, żeby to był obiekt monitorowany przez kamery i strzegący za wszelką cenę prywatności. Takim obiektom warto nadać nową funkcję, bo to, co było w tym miejscu, już się nie powtórzy – przekonuje Piotr. Środkowa część dworu została wzniesiona w połowie XVII wieku, potem obiekt został przebudowany. Obecnie jest 11-osiowy, ze strychem, piwnicą i ma 300 mkw. powierzchni. Dzięki temu przez prawie 70 lat mieściła się tutaj szkoła; budynek jest w dobrym stanie, choć wymaga generalnego remontu. Nie przeszkadza to w organizowaniu cyklicznego „Festiwalu wizji”, na który Iwona i Piotr Kiwerscy zapraszają znajomych filmowców, plastyków i literatów oraz okolicznych mieszkańców. Już trzeci rok z rzędu przez 10 dni w lipcu na posesji wokół dworu odbywały się warsztaty plastyczne, zaś wieczorami pokazy filmów, koncerty i rozmowy. – Staramy się, aby w tych działaniach uczestniczyło jak najwięcej osób zajmujących się różnymi dziedzinami sztuki wizualnej oraz jak najwięcej dzieci. Po pierwsze są wakacje, a one nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić, po drugie mają rzadką okazję tworzyć razem z uznanymi artystami – mówiIwona. W tym roku do Wierzbicy przyjechali m.in. filmowcy Marta Dzido i Piotr Śliwowski, fotografik Bartek Zaranek, malarki Roma Roman i Iwona Ostrowska. Każdy festiwal ma swoje uroczyste otwarcie z przemówieniami, występami i tańcami. To dzieje się latem, ale jest też pomysł na aktywność zimową. Już została nawiązana współpraca z miejscowym Kołem Gospodyń Wiejskich. We dworze m.in. będą robione ręcznie regionalne lalki – motanki. Tymczasem Iwona i Piotr właśnie realizują projekt „Bardzo młoda kultura” finansowany przez Narodowe Centrum Kultury, którego organizatorem na Lubelszczyźnie jest CSK. Młodzież szkolna uczy się robienia filmów dokumentalnych, których bohaterami są najstarsi mieszkańcy z terenu całej gminy, co zaowocuje premierowym pokazem podczas przyszłorocznego festiwalu.

Świat utracony już nie powróci, ale ponownie łącząc pokolenia, dwór w Wierzbicy żyje swoim nowym, trzecim już życiem. A rodzina Kiwerskich na nowo zapuszcza korzenie.

Tekst Grażyna Stankiewicz
Foto Marek Podsiadło

Comments are closed.